Jak długo?

178 11 3
                                    

Z każdym dniem coraz bardziej zamykałam się w sobie. Jedynie siedziałam na łóżku skulona ze łzami w oczach. Tytani nie przychodzili. Może myśleli, że to kolejne moje wahania nastrojów i nie chcieli się ze mną użerać. Jakoś ich za to nie winiłam... Spać też nie mogłam. Czułam się winna wszystkiemu, ale brakowało mi motywacji, by to naprawić. W tym natłoku myśli dużo rysowałam, bo pomagało mi to pogodzić się całą sytuacją. Wyrobionym nawykiem ze starych lat było rysowanie mnie z Robinem. Czułam się wtedy bezpieczna, jakby on wciąż ze mną był.

Oczywiście nie potrzebuję Robina jako Robina. Po prostu to była moja strefa komfortu i tyle... Przynajmniej tak to sobie tłumaczyłam. Namalowałam jeden z bardziej uroczych obrazków, gdy on pomaga mi stanąć na nogi, bo sama nie mam siły. Uznałam go za udany. Włożyłam w niego dużo pracy. Chciałam się nim komuś pochwalić, ale byłam przekonana, że Tytani po tym wszystkim nie chcą mnie widzieć i im się nie dziwiłam. Nie próbowałam nawet testować ich cierpliwości, więc wysłałam go do jedynej osoby, która mi została. Natalie...

Z początku nie odbierałam jej wiadomości. Widziałam, że ją to denerwuje, ale byłam tak załamana całokształtem, że nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Ale teraz, gdy nie mogę szukać oparcia w Tytanach po tym wszystkim, została mi jak zwykle ona... Odczytałam jej wiadomości. Brzmiały jak spam, ale założyłam, że to dlatego, że się o mnie martwiła. Może się to wydawać głupiutkie, ale naprawdę potrzebowałam wiedzieć, że ktoś się o mnie martwi... Do tego stopnia, że sama to sobie dopowiadałam, żeby nie czuć się samotną.

"Hej, wybacz mi, że ciebie ignorowałam. Czułam się trochę gorzej, ale już wszystko gra :)" - napisałam, żeby ją o tym zapewnić.

"Nie szkodzi, słońce. Co tam u ciebie, hmm?" - odpisała.

Znów poczułam się jak dawniej, gdy była dla mnie dobra. Jej wady poszły gdzieś w zapomnienie. Może to dlatego, że ja nie umiem się długo gniewać...

"A nic! Rysuję sobie. Chcesz zobaczyć?"

"Dawaj" - odpowiedziała.

Z ogromnym uśmiechem na twarzy wysłałam jej ten rysunek, który zrobiłam i czekałam na odpowiedź podekscytowana. Moja ekscytacja niestety minęła wraz z otrzymaniem odpowiedzi.

"Czy twoje rysunki zawsze wyglądają tak samo?"

Nieco ścisnęło mnie w żołądku, gdy to przeczytałam. Zrobiło mi się potwornie przykro i wciąż nie wiedziałam czym na to zasłużyłam. Zwłaszcza, że ona przedtem zawsze chwaliła moje rysunki. Mówiła, że są urocze, popierała moją sztukę i wręcz nalegała, żebym ją jej pokazywała. Nieco trzęsłam się ze strachu przed jej słowami. Pamiętam jak ostatnim razem spytała, czy będę ryczała... Nie chciałam by znowu tak powiedziała. Musiałam pokazać, że jestem silna. Mimo, że normalnie drżałam ze łzami w oczach...

"Dlaczego takie same?" - napisałam w odpowiedzi.

"Albo rysujesz siebie albo jego, albo was dwoje razem. Trudno jest mi się zachwycić pracą, która jest praktycznie taka sama jak reszta. A jak ci jego tak brakuje to droga wolna. Ja cię zatrzymywać nie będę" - odpisała w awanturniczym tonie.

A przynajmniej ton ten brzmiał na awanturniczy. Trudno ocenić mając do dyspozycji tylko wiadomości. Mimo wszystko było mi bardzo przykro słysząc to od niej. Zależało mi na jej opinii, a ona po większości czasu, w której dobrze oceniała moje prace nagle mówi mi takie coś. A poza tym to ostatnie... Czułam w tym szantaż albo chęć ostrzeżenia, że idąc do niego wrócę z płaczem do niej, ale ona już mnie nie przyjmie. Ewentualnie znowu będzie się ze mnie wyśmiewać, że płaczę. Nie chciałam dawać jej satysfakcji, więc przełknęłam swoje łzy i zmarszczyłam brwi znów przyjmując swoją twardą i ciężką do zniesienia postawę.

Przyjaciółka wrogiem [Zakończono] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz