Już na dzień po zwycięskim przyjęciu po szkole chodziła plotka, czy raczej wiadomość, że James Potter całą zabawę spędził z Dorcas Meadowes. Mało kto, spoza Gryffindoru, wierzył w tą pogłoskę. Nie sądzili, że powszechnie rozchwytywany James Potter nagle zainteresował się przeciętna pod wieloma względami Dor. Mimo dość ładnej, kobiecej sylwetki niebyła typowym przykładem piękności. Podłużna twarz z często niemiłym grymasem, pełne usta i śniada cera. Nauka też nie szła jej najlepiej, a mimo to jej szyja zawsze była wyciągnięta, aby tylko zobaczyć kogoś kto popełnia błąd, i obrzucić go spojrzeniem pełnym politowania. W poniedziałek, pomijając podniesiony nos i delikatny grymas, w niczym nie przypominała tej dziewczyny. Miała staranny makijaż i pięknego warkocza, a nawet od czasu do czasu zdarzało jej się uśmiechnąć. Cały ranek obrzucała mnie spojrzeniami, takimi jakie rzuca się do graczy na boisku, z którymi się wygrało. Triumfalne i częste, ale nie bezpośrednio mówiące „Jak tam pogoda na dole?". Czy byłam zazdrosna? Nie, tego uczucia nie można nazwać zazdrością. Ewentualnie zmieszaniem. Nie miałam pojęcia jak zachować się kiedy go zobaczę, przywitać się i odejść, udawać że go nie znam, czy po prostu go unikać. Przemierzałam korytarze, chcąc jak najszybciej dostać się do Sali Numerologii. Nie mogłam znieść tych spojrzeń. Uczniowie wyglądali na takich, którzy spodziewali się, że za chwilę wybuchnę płaczem przeklinając dzień w którym Meadowes i Potter się poznali. Nie będę ukrywać, czułam się dziwnie z tym, że Potter zainteresował się kimś, kto nie jest mną, ale czy nie tego chciałam? Może dobrze by było wrócić do czasów czwartego roku i niezwracania na siebie najmniejszej uwagi. Z drugiej jednak strony czaiło się irracjonalne uczucie poniżenia. Warknęłam cicho odpędzając pędzące myśli, co przyciągnęło wzrok trzecioklasistki, która popatrzyła na mnie podejrzliwie wymyślając swoją własną teorię. Cholera. Rzuciłam torbę na ceglaną posadzkę i postanowiłam powtórzyć materiał. Nie pozwolę głupim myślą popsuć ocen.
Lekcje mijały, a ja z biegiem godzin zapominałam o zmartwieniach. W tym roku nauczyciele nie próżnowali. Wprowadzali nowe zagadnienia, formułki czy przepisy, jeszcze bardziej stresując nas przyszłorocznymi SUM'ami. Wciąż trzeba pracować nad esejami lub mapami, nie zostawiając czasu na dłuższy odpoczynek. Muszę przyznać, że szósty rok był istną katorgą. Zmierzając na obiad miałam naprawdę dobry humor. Weszłam do Wielkiej Sali rozglądając się za brązową fryzurą przyjaciółki, bo chyba tak mogłam ją nazwać, mimo niedługiej znajomości. Siedziała obok blondynki, która tłumaczyła jej coś zawzięcie gestykulując, a Marlene ze skupieniem przytakiwała. W końcu ucichła i wystawiła w jej stronę ręce uśmiechając się zachęcająco. Brunetka uśmiechnęła się przez zaciśnięte usta i przytuliła ją. Kiedy dostrzegła, że wpatruję się w nie otworzyła buzie i włożyła do niej dwa palce udając wymioty. Zaśmiałam się i minęłam wychodzącą rozmówczynie.
-Widzę, że rozmowa się kleiła- uniosłam brew.-A raczej ona kleiła się do ciebie.
-To Ingrid. Dziewczyna od Williama, znana także jako moja najlepsza przyjaciółka- przewróciła oczami wkładając do buzi widelec z sałatką.- Biedna, myśli że jej wybaczyłam.
Wywróciła oczami i zaczęła wpatrywać się we mnie intensywnie.
-Czemu się tak gapisz?- spytała, mimo że się domyślałam. Kolejna myślała, że za sekundę wpadnę w histerię.
-Słyszałam o Potterze i Meadowes- zaczęła ostrożnie nie spuszczając wzroku. Jeśli by to zrobiła zaczęła bym się martwić, ona nigdy tego nie robi. Wzruszyłam ramionami i sięgnęłam do półmiska z wątróbką i nałożyłam jej na talerz.
-Ja też- włożyłam kawałek do buzi, szybko go jednak wypluwając. Nie cierpię wątróbki.
-I jak się z tym czujesz?
CZYTASZ
She died in the name of love
FanfictionHucwoci i spółka Lojalnie ostrzegam, że to opowiadanie jest dość stare i publikuję je z czystego sentymentu, więc może być straszne, a nie chcę go poprawiać.