Nadszedł dzień duchów. Lily, która wybierała się na niego z Potterem, na ostatnim wypadzie do Hogsmeade, kiedy miejsce miała pewna sytuacja, nie zdążyła skompletować swojego stroju. Stała więc przed szafą i jak spetryfikowana wpatrywała się w jej zawartość. Nie założy przecież tego co w zeszłym roku.
-Co ja mam robić, Marlene?- jęknęła rozpaczliwie i rzuciła się na swoje łóżko, obok brunetki, która z miną wielkiego myśliciela, trzymała w buzi lizaka
Sama McKinnon też wybierała się na bal, po tym jak zaprosiła ją Mark, kolega Newta, który za to wybierał się tam z Cynthią Bones z Ravenclawu, która dostała zaproszenie.
Cukierek obił się jej o zęby, kiedy leniwie wstała i podeszła do szafy, robiąc z ust dzióbek. Wyrzuciła z jej szafy stos ubrań, robiąc syf na do tej pory czystej przestrzeni Lily. Rudowłosa z oburzoną miną, już chciała ją okrzyczeć, kiedy ta nawet na nią nie patrząc uciszyła ją ręką.
-Nie uciszaj mnie- burknęła rudowłosa.
-Cicho bądź, wybijasz mnie z procesu twórczego.
Evans prychnęła, ale posłusznie przestała gadać, aż Marlene oznajmiła, że strój jest gotowy.
-Idź się przebierz, a ja idę po mój.- Wskazała jej głową drzwi do łazienki, a sama wbiegła do dormitorium naprzeciwko.
Lily czasem naprawdę ostro zastanawiała się co siedzi w głowie tej dziewczyny. Mogła być potwornie wredna, a minutę później być jak potulny króliczek i tak wciąż na zmianę. Ale jej to nie przeszkadzało. To świadczyło tylko o jej niezwykłości. Ale Marlene była też odważna, inteligentna i zabawna. I całkiem ładna, można dodać.
Wyrwała się z zamyślenia i porwała z fotela białą tkaninę. Nie przyglądając jej się nawet dobrze, wciągnęła ją na siebie, a delikatny materiał otarł się o jej skórę i podrażnił ją lekko, kiedy okazało się, że jest całkiem zimny. Szybko jednak ogrzał się i teraz sprawiał wrażenie, jakby była drugą skórą. Sukienka była naprawdę ładna i szczerze mówiąc, była prawie pewna, że do kufra włożyła ją jej matka. U góry była śmietanowo biała, a przy samym krańcu spódnicy mieniła się różnymi kolorami. Barwy sukienki, jak zauważyła, mocno uwydatniały jej bladość, a zielone oczy wydawały się jeszcze większe.
Zdziwiona zauważyła, że przyjaciółka nie położyła na fotelu nic więcej. Czy to koniec kostiumu? Wyszła z łazienki, zamierzając zapytać Marlene, co miała na myśli i prawie padła ze śmiech na podłogę, kiedy zauważyła jej strój. Spodziewała się po niej wszystkiego. Kuszącego diabełka, pociągającej wiedźmy, a nawet skąpo ubranej Indianki. Ale brunetka uśmiechała się do niej z pomiędzy złoto-czerwonych piór. Kiedy unosiła ręce, z materiału przyszytego do rękawa i tułowia tworzyły się skrzydła. Była przebrana za feniksa.
-Super, nie?- Uśmiechnęła się dumnie i obróciła się wokoło własnej osi.-Znalazłam go u pani Balington, no wiesz w tym małym sklepiku, zaraz za Zonkiem i pomyślałam, że muszę go mieć.
-Marlene- Lily wysapała przez śmiech- jesteś geniuszem.
Brunetka pokiwała głową i dołączyła się do śmiechu. Lily za to przysiadła na fotel, próbując się uspokoić i zapytać o swój strój. Ale czerwone pióra latające wokół głowy McKinnon, nie mogły być bardziej komiczne.
-Dobra, koniec śmiechów Evans- Marlene jako pierwsza zebrała się w sobie i chrząknęła.- Musimy dokończyć twój strój.
Lily przytaknęła głową i pozwoliła brunetce spleść jej włosy w fikuśnego koka z wianuszkiem kwiatów wokół niego i pomalować powieki jasnoróżowym cieniem. Mimo że wyglądała coraz lepiej, wciąż nie widziała w tym elementów przebrania.
CZYTASZ
She died in the name of love
FanfictionHucwoci i spółka Lojalnie ostrzegam, że to opowiadanie jest dość stare i publikuję je z czystego sentymentu, więc może być straszne, a nie chcę go poprawiać.