-O nie!- krzyknęła Lily w pośpiechu wyciągając swoją dzisiejszą pracę na numerologię z miski swojego kota.
Wiedziała, że ten dzień będzie jednym z tych okropnych, podczas których nigdy nic ci nie wychodzi, zaraz po tym jak jej ulubione spodenki od piżamy pękły centralnie na szwie. A teraz jej praca, którą miała oddać chyba jedynej nauczycielce, która jej nie lubi, utonęła, a żadne zaklęcie nie mogło jej naprawić.
-Proszę, nie, nie, nie!- w panice rzucała każde znane jej zaklęcie, aż w końcu kartka nie stanęła w płomieniach, więc znowu musiała wrzucić ją do miseczki zwierzaka, który widząc to zamiauczał niezadowolony, a potem drapnął ją mocno w rękę.
-Zjeżdżaj Sierściuchu- warknęła łapiąc się za rękę i mierząc obrażonego kota wściekłym spojrzeniem.- Albo przerobię cię na dywanik łazienkowy.
Najeżony kot zasyczał złośliwie i porywając z szafki jej różdżkę wybiegł przez otwarte drzwi prosto do pokoju wspólnego.
-Wracaj tu, ty okropny stworze!- wystrzeliła prosto za zwierzakiem, ale jako, że ona nie miała najlepszej koordynacji ruchowej, a on, no cóż... Był kotem, to nie udało jej się go dogonić. Wskoczył na jedną z wyższych półek i nie ważne jak bardzo by próbowała, nie miała szans go dosięgnąć.
Podskakiwała próbując chwycić zwierzaka za ogon, a on widząc, że jej palce zbliżyły się do niego odsunął go patrząc jej prosto w oczy. Miała małe wrażenie, że zauważyła w jego oczch błysk samozadowolenia.
-Dobrze się bawisz?- Odwróciła gwałtownie głowę, tak usłyszała nieprzyjemny przeskok kości w karku.
Skrzywiła się mierząc Syriusza nieprzyjemnym spojrzeniem i zauważyła, że obok niego stoi reszta chłopców z jego dormitorium.
-Świetnie- sarknęła i wywróciła oczami.- Było by jeszcze lepiej, gdyby któryś ruszył się i mi pomógł.
Peter, który był niewiele wyższy niż ona, w pewnym sensie ją rozumiał , w poczuciu obowiązku ruszył na ratunek. Ze skupioną miną próbował przypomnieć sobie przydatne zaklęcie i wreszcie z uśmiechem maniaka, gwałtownym ruchem przeciął powietrze, a kot z wrzaskiem spadł z szafki, a różdżka poleciała prosto za nią.
Peter najpierw rozszerzył oczy w wyrazie zaskoczenia, że zaklęcie, którego był tak bardzo pewien nie zadziałało, a następnie zarumienił się jak piwonia i zmierzył Evans przerażonym spojrzeniem. Dziewczyna wpatrywała się załamana w szafkę, a jej powieka drgała od nerwowego tiku. Wszyscy ucichli, nawet dwójka rozbrykanych pierwszorocznych, którzy wyraźnie nie wystraszeni wizją spóźnienia się na lekcję, rzucali do siebie zwykłym, mugolskim frisbee.
-Prz-przepraszam- Peter pisnął przerażony chowając się za Remusa, który ostrożnym spojrzeniem wpatrywał się w twarz dziewczyny, która w kółko zmieniała kolor z zielonej na czerwoną.
Lily przyłożyła czoło do szafki i zakryła oczy rękoma starając się nie wybuchnąć. Chciał dobrze, chciał dobrze, chciał dobrze.
-W porządku- powiedziała cicho na wdechu, starając się nie dać ponieść emocją.- Chciałeś dobrze.
Potter, który przez chwilę wyglądał jakby intensywnie nad czymś myślał, z małym, dumnym uśmiechem ukucnął przed nią wskazując na swoje ramiona.
-Wskakuj.
Zmierzyła go zdezorientowanym spojrzeniem i zaczęła się denerwować, uważając, że wybrał najgorszy możliwy moment na zaczepki.
-James, naprawdę nie mam czasu na twoje durne zaczepki. Zaraz spóźnię się na numerologię, a myślę, że doskonalę wiesz, że Vector mnie nienawidzi.
CZYTASZ
She died in the name of love
FanfictionHucwoci i spółka Lojalnie ostrzegam, że to opowiadanie jest dość stare i publikuję je z czystego sentymentu, więc może być straszne, a nie chcę go poprawiać.