[ Ta książka ma ponad 10k wyświetleń, so cieszyć się trzeba, a z tej okazji taki oto rozdział ]
F L U F F
Madara zwykle nie przejmował się otaczającymi go w pracy ludźmi. Do póki wszyscy wykonywali swoje obowiązki z należytą dokładnością, był zadowolony i nie musiał zagłębiać się w pozostałe sprawy, tym bardziej zwracać uwagę na pracowników. I nawet jeśli zdarzyły się sytuacje, gdy potrzebna była interwencja z góry, zawsze w firmie znalazł się taki ktoś, kto problem rozwiązywał za niego, jednak według jego poleceń.
Można było rzec, że Madara nie przywykł do bliższych kontaktów z pracownikami i tylko nieliczni tak naprawdę mieli tę przyjemność go widywać, a co dopiero z nim rozmawiać, jednak mimo to, wszyscy go znali. Dlatego przez wiele dni sam sobie się dziwił, że pewnego razu wychodząc z firmy kilka minut przed północą postąpił wbrew swojemu dotychczasowemu zachowaniu.
Noc była chłodna, co odczuł nawet mimo ciepłego czarnego płaszcza i skórzanych rękawiczek, które miał na sobie. Blady księżyc przysłoniły ciemne, zwiastujące burzę chmury, gdy szedł na parking, zaciskając w palcach uchwyt teczki pełnej akt i dokumentów, które planował przejrzeć, gdy tylko wróci do domu, by weekend z czystym sumieniem spędzić na odpoczynku.
Podchodząc do swojego ulubionego czarnego sportowego autka, na które padało światło lamp, wyciągnął z kieszeni kluczyki. Miał otworzyć drzwi, gdy nagle usłyszał ciche trzapnięcie, które zatrzymało jego dłoń.
Madara wyprostował się i rozejrzał po prawie pustym parkingu, by na samym jego końcu, gdzie nie docierało światło latarni, dostrzec skąpaną w mroku sylwetkę, stojącą przy samochodzie.
Zmarszczył odruchowo brwi i ruszył w stronę osoby. W jego głowie w pierwszej chwili zawitała myśl, że postać mogłaby mieć problem z pojazdem, skoro wciąż stała na zimnie o tak później porze, zamiast wrócić do domu i się wyspać, jak zrobiła większość pracowników z jego firmy. Domyślał się bowiem, że osoba była jego podwładnym, inaczej nie miałaby wstępu na ten parking bez specjalnej przepustki.
Okazało się, że w obu przypadkach Madara miał rację. Gdy podszedł bliżej, bez problemu odróżnił sylwetkę młodej kobiety od ciemności, jakimi się otaczała, marudząc pod nosem. Nie słyszał co dokładnie mówiła, jednak przypuszczał, że narzekała na samochód.
Brunet odchrząknął, sprawiając, że kobieta lekko podskoczyła, w ostatniej chwili połykając pisk, który chciał się wyrwać z jej gardła i odwróciła się do niego z opóźnieniem.
– Czy coś się stało? – zapytał spokojnie, odruchowo prześlizgując po niej wzrokiem.
Miała na sobie ciemnozielony płaszcz, który zakrywał prawie całą spódnicę sięgającą mniej więcej do kolan, od których w dół nogi były okryte jedynie cieniutką warstwą ciemnych rajstop. Do tego eleganckie szpilki, które według niego w ogóle nie nadawały się do chodzenia w zimie.
Nim Uchiha powrócił wzorkiem do jej twarzy, w myślach zaczął się zastanawiać, czy kobiecie nie było zimno. Nie wyglądała, jakby zaraz miała zamarznąć, nawet nie zadrżała, gdy kilka sekund późnej chłodny powiew uderzył w ich sylwetki.
– Samochód mi się popsuł. Nic nie działa, a próbowałam go odpalić już chyba kilkanaście razy – wyznała z niezadowoleniem i westchnęła w akcie bezsilności.
Mimo cienia, jaki padał na jego twarz, doskonale wiedziała z kim ma do czynienia. Madary nie trzeba było nikomu przedstawiać – gdziekolwiek się pojawił, znalazła się osoba, która od razu wiedziała, kim on był: szefem holdingu, obrzydliwie bogatym, do tego zabójczo przystojnym perfekcjonistą.