Rozdział 12.

9 3 0
                                    

Iwo stał w gotowości, szykując się na to, by móc złapać Tristana, gdy złote wrota i jego odrzucą, jednak okazało się o to zbędne. Drzwi płynnie, lecz leniwie ustąpiły i stanęły otworem przed rudym. Brunet obserwował, jak zielonooki uchyla na oścież wejście do skarbca i zostaje oświecony blaskiem bijący od ton złota i drogich klejnotów.

— Udało się... — sapnął z zachwytem Tristan, robiąc lekki krok do tyłu, by móc ogarnąć wzrokiem cały ten dobrobyt. — Udało się — powiedział, obracając się do Iwo z najszerszym uśmiechem, jaki kiedykolwiek wyższy chłopak mógł u niego zaobserwować. — Udało się! — zawołał triumfalnie.

Brunet zamrugał. Faktycznie im się udało. Udało im się! Na jego twarz również wkradł się maniakalny uśmiech. Wszelkie troski i problemy na chwilę zostały zrzucone na drugi tor, ponieważ pierwszym jechał pociąg wiozący tony złota i obietnicę uwolnienia się z tej przeklętej jaskini.

— Będę wolna... — szepnęła Tina, mówiąc to zdecydowanie do siebie. Na jej twarzy malował się szok, niedowierzanie, ale również ogromne szczęście, gdy wpatrywała się w otwarty skarbiec, ale powiedzmy sobie szczerze, kto by się nie cieszył, patrząc na takie bogactwo? — Udało się! — zapiszczała uradowana, śmiejąc się, jakby ogromny ciężar właśnie spadł jej z ramion.

— Udało się! — dołączył do nich Iwo, również się śmiejąc. Nie mógł w to uwierzyć — wyjdą stąd, Tristan otworzył im wrota do wolności, której razem z dżin tak bardzo pragnęli.

— Udało się! — wrzasnęli jednocześnie, ruszając biegiem na penetrację skarbca.

Rozbiegli się na trzy różne strony, przeglądając góry złota, srebra, platyny, diamentów, rubinów i innych drogocennych surowców. Iwo dobiegł do ogromnego stołu, który wykonany był ze złota oraz pięknie oszlifowanego diamentu. Cały jego blat był pokryty misternie wykonanymi szkatułkami, które niebieskooki z ogromną przyjemnością i zachwytem otwierał. Znajdował masę najpiękniejszych kolczyków i pasujących do nich naszyjników. Szczególną uwagę zwrócił na ogromny, złoty półksiężyc, który mienił się niczym dym z lampy Tiny. Wisiorek urzekł go, bardzo chciał go wziąć, jednak znalazł tylko jeden pasujący do niego kolczyk. Nie przejął się aż tak bardzo, wypatrując kolejny piękny zestaw, tym razem był to srebrny kwiat, którego środek ozdobiony był przepięknym szmaragdem.

— Och, Isifebe, zapomniałem ci powiedzieć — rzucił Tristan, wychodząc zza ogromnej góry złota po prawej Iwo. Brunet zawiesił rękę nad drogocennością, zerkając z zainteresowaniem w stronę niższego chłopaka. Pierwsza fala niedowierzania i maniakalnego zachwytu zeszła już z rudzielca, jednak radość nadal biła chociażby od samych jego oczu. — Na chwilę łaskawie znoszę ci zasadę „niczego nie dotykaj" — oznajmił, jakby robił Królowi Ataku tym jakiś zaszczyt. Stanął obok niego i rozejrzał się po stole, również zawieszając wzrok na złotym półksiężycu. Nagle brunetowi przyszło na myśl, że może to Tina zabrała brakujący kolczyk, dlatego zerknął w jej stronę, jednak kobieta zajęta była poprawianiem swojego wyglądu przed ogromnym, hojnie ozdobionym lustrem. Nie wypatrzył na jej uszach nowych kolczyków.

— Och, jestem ci naprawdę dozgonnie wdzięczny — powiedział z jawną drwiną, łapiąc się teatralnie za serce. Na moment zapomniał o srebrnym komplecie, zawieszając wzrok na czymś o wiele ciekawszym — górze usypanej z lśniących mieczy, toporów, włóczni i całej reszty najróżniejszej broni. Podszedł do niej, jak w transie, zachwycony tyloma pięknymi i drogimi ostrzami w jednym miejscu, pozostawiając rudego sam na sam z biżuterią.

Nie zastanawiał się długo, po prostu sięgnął po pierwszy miecz, który był dla niego równie piękny, jak wszystkie inne i zważył go dokładnie w dłoni. Wydawał się lekki, zbyt lekki, dlatego odrzucił go i wziął kolejny. Miał w czym wybierać, dlatego po odrzuceniu jeszcze kilku mieczy, w końcu wybrał sobie jeden. Był ostry i platynowy, z rękojeścią obitą w gładką w dotyku skórę, zakończony sporym, krwistoczerwonym rubinem. Okręcił go w dłoni, zachwycony płynnością tego ruchu — miecz znakomicie leżał mu w dłoni i chyba stał się nową miłością Iwo.

Nagle zastygł, czując, jak jakiś zimny materiał dotyka jego szyi. Tristan również znalazł sobie nowy miecz i zaszedł wyższego chłopaka od boku, zwinnym ruchem ocierając płaską stroną ostrza o jego gardło.

— Nie do wiary — mruknął Iwo, poprawiając dyskretnie chwyt na swojej broni. — Myszka drażni kota — powiedział, uśmiechając się kącikiem ust. — Mam nadzieję, że ma chociaż świadomość, jak to się dla niej skończy — zacmokał z politowaniem.

— Oczywiście — zapewnił spokojnie Tristan. — Chciałbyś może zacząć w uczciwszej pozycji? — zaproponował uprzejmie. Iwo podziwiał opanowanie, jakie ogarniało rudzielca, gdy miał on walczyć. Jak to możliwe tak dobrze kontrolować adrenalinę? W Isifebe wręcz buzowało, gdy jego organizm otrzymywał polecenie przygotowania się do walki.

Iwo nie zmienił wyrazu twarzy, co przy mniej groźnym rywalu na pewno by zrobił. Rudy miał dobre oko i każda, nawet najdrobniejsza zmiana w mimice bruneta mogłaby naprowadzić Tristana na zamiary niebieskookiego. Król Ataku zamiast tego energicznym ruchem odchylił się do tyłu, a następnie padł na ziemię i wykonał przewrót w przód, od razu podnosząc się i stając w pozycji bojowej. Rudzielec przeciął ostrzem powietrze, spodziewając się raczej, że Iwo ucieknie do tyłu. Brunet od razu wykorzystał to, by zamachnąć się na Tristana, jednak Mistrz Uników bez problemu zdążył wykręcić tak swoje ciało, by sparować uderzenie.

— Nie wiem, o co ci chodzi — rzucił nonszalancko brunet, gdy mierzyli się wzrokiem. — Przecież to była uczciwa pozycja — oznajmił, jakby to było coś całkowicie oczywistego, i ponownie zamachnął się na Tristana.

Przez kilka pięknych minut wirowali, co chwilę parując swoje ostrza, robiąc uniki i widowiskowe zamachy, w pewnym momencie już po prostu się popisując. Ciągle przyspieszali, nakręcając się wzajemnie, krążąc dookoła siebie, a ich spojrzenia krzyżowały się niemal tak często, jak klingi mieczy.

Tristan odskoczył kilka kroków do tyłu, gdy Iwo naparł na niego. Atakował płynnym ciągiem, nie mając nawet chwili, by otrzeć pot z czoła. Zapomniał, że jest w jaskini setki kilometrów pod ziemią, zapomniał nawet, że jest w skarbcu, mimo otaczającego go złota. Zapomniał, że gdzieś tam za ścianą mogły czyhać potwory czy śmiercionośne pułapki i próby, zapomniał o Tinie, która również kompletnie ich zignorowała, zapinając sobie złotą, delikatną bransoletkę na kostce.

Ale co Iwo mógł poradzić na to, że od wejścia do tego przeklętego miejsca nie czuł takiej ulgi, jak teraz, gdy mógł skupić się na walce z kimś, kto potrafił dotrzymać mu kroku? To miejsce go stresowało, a szermierka z Mistrzem Uników potrafiła go od tego odciąć.

Iwo zagonił rudego pod górę usypaną z różnych monet, prawie nie odcinając mu przy tym nosa. Ich ostrza w pewnym momencie skrzyżowały się, co Isifebe szybko wykorzystał, by podważyć broń Tristana i wytrącić mu ją z ręki. Miecz zielonookiego poleciał z brzdękiem w bok, ale żaden z młodzieńców nie spojrzał w jego kierunku — byłaby to okropna strata tych najważniejszych kilku sekund. Gdyby wyższy chłopak odwrócił wzrok, zielonooki od razu skorzystałby z tego i uciekłby.

— Wiedziałem, że jestem od ciebie lepszy — skomentował Iwo, zatrzymując czubek swojego ostrza milimetry od skóry na szyi Tristana. Rudy wyprostował się, powoli zapanowując nad własnym oddechem. Uniósł wolno ręce do góry, tak, by Isifebe mógł zauważyć, jak czerwone i opuchnięte są. Rany nie zagoiły się jeszcze na tyle, by zielonooki mógł z pełnym powodzeniem korzystać z ostrza, a mimo to przez dobre dziesięć minut stanowił dla w pełni zdrowego Iwo niezłe wyzwanie.

— Pchnij zatem — polecił spokojnie, wpatrując się w niego. Wyglądał na tak pewnego siebie, że brunet poczuł naprawdę ogromną potrzebę, by faktycznie to zrobić, chociażby po to, by zmyć ten jego uśmiech samozadowolenia.

— Wyrwałeś mnie z mojego największego koszmaru — odparł brunet, wolną ręką poprawiając sobie grzywkę. — Uznajmy, że teraz cię oszczędzę i dzięki temu będziemy kwita — zadecydował, opuszczając miecz i robiąc krok do tyłu, żeby zwiększyć odległość pomiędzy nimi.

— Twoja dobroć nie zna granic, paniczu Isifebe — westchnął Tristan, składając sobie ręce na sercu i pokornie pochylając w jego stronę głowę.

— Złaź mi z oczu, zanim zmienię zdanie — rzekł, ale wcale nie tak okrutnie.

Rudy parsknął rozbawiony i wykonał jego polecenie.

— Znajdę coś, w czym będziemy mogli przenieść kosztowności — oznajmił, schylając się po wcześniej upuszczony miecz i chowając go do swojej pochwy. Iwo kiwnął głową, samemu wymieniając stary miecz Tristana na nowiutką, błyszczącą broń. Później wypali na niej herb swojego ojca — wtedy dopiero uzna miecz za całkowicie idealny.

Nadal lekko dysząc, wrócił do przekopywania skarbów dookoła siebie. Postanowił, że w pełni skorzysta z zaistniałej sytuacji i oprócz platynowego miecza zabierze sobie coś jeszcze. Wybierał więc ciekawą biżuterię i brał monety garściami, usypując sobie mały stos ze swoich znalezisk. Dodał do niego jeszcze srebrny komplet, który wcześniej mu się spodobał, a później oczekując na Tristana, bawił się znalezionymi błyskotkami.

W jednej ze stert odnalazł złotą koronę, która była dosyć ciężka ze względu na ilość najróżniejszych klejnotów, jakimi została ozdobiona. Nałożył ją na głowę, dowiadując się, że pasuje niemal idealnie, co było oczywiste, skoro był Królem Ataku. Przeszedł się dumnie w niej, stając obok Tiny, która nadal poprawiała swój wygląd w lustrze, i sam się w nim przejrzał. Pasowała mu ta korona, dlatego wyszczerzył się i wypiął dumnie pierś. Wyglądał wspaniale i władczo i tak się też czuł.

— Może zamiast w ropuchę zmienię cię w pawia? — zasugerowała Tina, zerkając przelotnie i bez przejęcia na niego i jego piękną koronę. — To bardziej do ciebie pasuje — zironizowała, uśmiechając się do swojego odbicia.

Iwo prychnął.

Osiem cudówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz