Rozdział 9.

10 3 0
                                    

— Potwór nie może wychodzić poza mury labiryntu — oznajmił Tristan, gdy biegli. — Wystarczy, że uda nam się zachować dobre tempo. Może nawet go zgubimy, jeżeli źle skręci. — Rudy wziął kilka oddechów. Mówienie i biegnięcie w tym samym czasie nie należało do najprostszych i najprzyjemniejszych czynności. — Już niedaleko... o ile dobrze określiłem odległości... i o ile dobrze za każdym razem skręciliśmy... Jestem prawie pewien, że nam się uda.

— Prawie?! — wrzasnął na niego Iwo, niemalże się nie potykając. Dziękował teraz sobie w duchu za to, że tak często biegał dla treningu po Trylu i wyrobił sobie kondycję. Gdyby nie to, to wątpiłby w swoje siły podczas kolejnej szaleńczej ucieczki z rzędu. — Jeżeli za chwilę nie zobaczę wyjścia z tej plątaniny ciemnych korytarzy, to potnę cię twoim własnym mieczem i rzucę tej bestii na pożarcie! — zagroził.

— Przyjąłem — odpowiedział, przecinając kolejny korytarz. Za nimi nadal rozchodziły się odgłosy bestii. Były coraz bliżej, coraz groźniejsze, aż w końcu stwór dogonił ich na tyle, by Iwo mógł poczuć jego oddech na plecach. To, bardziej niż cokolwiek innego, skłoniło go do przyspieszenia.

Tristan skręcił gwałtownie w prawo, wręcz wpychając Iwo do następnego korytarza. Bestia zahamowała niezgrabnie, obiła się o ścianę, jednak szybko pozbierała się i ruszyła znowu za nimi. Przy następnym zakręcie jednak nie miała takiego szczęścia. Oni skręcili, a ona nie wyrobiła. Iwo nie mógł uwierzyć ponownie w ich szczęście.

— Zostały nam z dwa zakręty — obiecał Tristan, samemu szczerząc się, jakby już wygrali ten maraton. Jednak nic bardziej mylnego. Zza zakrętu nagle wyskoczył potwór i stanął im na drodze. Młodzieńcy przewrócili się, hamując, by nie wpaść prosto w szpony ryczącej bestii. Stwór był dwa razy większy, niż ten, w którego zmieniła się Tina, by wcześniej ich nastraszyć. Był cały czarny i tak umięśniony, że jego własne nogi uginały się pod jego ciężarem. Miał szpetną twarz, która wyglądem przypominała bardziej zwierzęcą, niż ludzką, a gdy ryczał, widać było szereg żółtych zębów. Iwo miał nadzieję, że jego głowa za chwilę nie wpadnie pomiędzy nie. — Było tak blisko — zajęczał Tristan, podnosząc się chaotycznie. — Tak blisko... — powtórzył i pomógł wstać brunetowi. — Dobra, Isife...

— Mam pomysł — wpadł mu w słowo Król Ataku, zaciskając palce mocniej na pochodni. Jego knykcie pobielały. — Szykuj się — ostrzegł, gdy bestia ruszyła na nich. Wystarczyły jej trzy kroki, by do nich dopaść, jednak po zrobieniu zaledwie dwóch, Iwo rzucił jej w oczy pochodnią, łapiąc jednocześnie Tristana za rękę. Rudy skrzywił się, jednak w mig zrozumiał, co wymyślił brunet. Gdy stwór szamotał się i ryczał z bólu, niższy chłopak przemknął pod nim, ciągnąc za sobą Iwo.

Sekundę później pochodnia zgasła i zalała ich ciemność. Isifebe zacisnął mocno oczy i dał się prowadzić Tristanowi, chociaż jego ciało zdawało się protestować. Gula zacisnęła się mu w gardle i gdyby miał czym, to na pewno by zwymiotował, kiedy został brutalnie wypchnięty poza labirynt. Upadł twarzą na ziemię i zajęczał.

— Isifebe? — zapytał zmartwiony głos nad nim. Iwo poczuł, jak ktoś szturcha go w ramię. Za nimi słychać było stłumione ryczenie.

— Żyję — zajęczał żałośnie, podnosząc się.

— Fatalna wiadomość — odparł rudy. Brunet wysłał mu spojrzenie spod byka, na co zielonooki jedynie się wyszczerzył. — Nieźle wymyślone — pochwalił go jednak po chwili.

Iwo mruknął coś pod nosem, siadając. Przejechał dłońmi po własnej twarzy, z ulgą wyczuwając, że jest jedynie lekko zadrapany. Nie wyczuł żadnych złamań, może jakiś siniak. Odetchnął z ulgą, również z powodu tego, że znowu znajdował się na dobrze oświetlonej przestrzeni. W miarę dobrze. To nadal była jaskinia. Przymknął oczy.

— Wyglądasz, jak psu z gardła — skomentował rudy, siadając wygodniej obok niego. Z obu ciekł pot, zasługiwali na chwilę odpoczynku.

— Mistrz oczywistości — sarknął brunet, nie patrząc nadal na Tristana. Musiał się uspokoić. — Wywołaj Tinę, jestem zmęczony, obolały i głodny, a moje ubranie nie posiada już miejsca na nowe dziury. Dżin obiecała nam kąpiel i jedzenie — przypomniał.

— Martwię się tylko, czy na pewno uda jej się spełnić swoją obietnicę — wyznał Tristan, rysując na ziemi niewidzialny groteskowy wzór. — Jesteśmy już naprawdę blisko jaskini. Ostatnio nie mogła cię dotknąć swoją magią, prawie zemdlała przy leczeniu moich rąk. Coraz częściej też chowa się do swojej lampy i dotyka ziemi. Myślę, że boi się utraty magii i ciągle kontroluje swoje zdolności, dlatego wzbija się w powietrze, teraz obiecała nam przysługę nie w jej stylu. Sama siebie wykańcza tym sprawdzaniem, czy dalej jest wszechmogąca.

Iwo zastanowił się chwilę nad tym. Sam też zauważył wymienione przez rudego zachowania Tiny, jednak nie myślał o nich w taki sposób. Ciekawiło go, czemu wtedy kobiecie nie udało się go skrzywdzić tak, jak zapewne planowała, ale bał się utraty głowy, jeżeli przypomni o tej sytuacji dżinowi, a ona zrobi powtórkę.

— Znasz się na dżinach? — zapytał z ciekawości Iwo, otwierając oczy i zerkając na swojego rozmówcę.

— Nie. Przed spotkaniem Tiny, uważałem je za bajki — opowiedział rudy. — Ale jestem spostrzegawczy i szybko łączę fakty — pochwalił się, na co Isifebe prychnął.

— Przywołaj ją do nas, a nie się bezpodstawnie przechwalasz — rzucił do niego.

— Bezpodstawnie? — zakwestionował Tristan, jednak tym razem wykonał polecenie. Iwo podejrzewał, że i rudy potrzebował odświeżenia i posiłku. Niższy chłopak wziął do ręki złotą lampę i potarł ją. Biały dym ze złotymi drobinkami uleciał z dzióbka lampy, a następnie uformował się w postać Tiny. Było to zjawiskowe, ale po zobaczeniu tego któryś raz z kolei, nie robiło to już na młodzieńcach takiego wrażenia.

— Trzęsło? — zapytał Iwo przesadnie słodkim głosem. Kobieta zmarszczyła na niego brwi i usiadła po turecku w powietrzu.

— Ale lampa przynajmniej nie ucierpiała — pochwalił się rudzielec tym samym przesłodzonym tonem. Tina roześmiała się, podczas gdy Iwo zrobił oburzoną minę.

— Co z naszym obiecanym posiłkiem? — zapytał brunet dla zmiany tematu... i dlatego że był głodny. Bardzo.

— Hmm? — zamruczała Tina. — Ach, tak — zreflektowała się. — Ale najpierw kąpiel — zarządziła i zanim którykolwiek z nich mógłby chociażby cokolwiek powiedzieć, wypuściła w ich stronę dym z lampy. Chociaż i tak pewnie żaden z nich nie odezwałby się. Byli na to zbyt męczeni i w tym momencie było im wszystko jedno.

Brunet rozluźnił się, gdy dym otoczył go. Była to ulotna chwila ulgi, która pachniała niczym drogie perfumy, a gdy złote drobinki opuściły go, ubranie Iwo nie miało na sobie żadnej skazy, a jego włosy wyglądały, jak świeżo umyte i uczesane. Czuł jednak, że nie zniknęły jego siniaki i zadrapania. Zerknął na rudego, który przeszedł to samo odświeżenie, a później na jego ręce — nadal w okropnym stanie.

— Podano do stołu. — Dżin skupiła na sobie ich uwagę. Stała stopami na ziemi, kiedy dwa pięknie zdobione talerze poleciały prosto do młodzieńców. Iwo szybko zgarnął swój, by przypadkiem nie upadł. Tristan zrobił to samo, ale zdecydowanie wolniej i ostrożniej.

— Dziękujemy, Tino — powiedział łagodnie rudy, zanim przystąpił do posiłku. Brunet nie kłopotał się takimi zbędnymi farmazonami i po prostu zaczął jeść swojego obiecanego łososia.

— Drobnostka — odpowiedziała i usiadła, a raczej opadła na ziemię. Zanim jednak jej żółte spodnie dotknęły posadzki, zmaterializowała się pod nią równie żółta poduszka ze złoto-czarnymi zdobieniami.

— Wyglądasz blado — zauważył ostrożnie rudy.

— To nic — ucięła, a gdy zauważyła, że zielonooki znowu chce się odezwać, sama zabrała głos: — Wiesz, że to już drugi raz, gdy od śpiewania uchroniła cię ucieczka przed bestią?

Isifebe od razu to podchwycił i podniósł rękę.

— Prawie nas zabił — powiedział — wnoszę o ukaranie go. Niech jego karą będzie zaśpiewanie nam czegoś — zaproponował Iwo, a dżin ochoczo przyjęła jego propozycję. Tristan nie przyjął jej równie radośnie, zaciskając szczękę. Iwo nie miał bladego pojęcia dlaczego.

— Wspomnij o tym jeszcze raz, a przysięgam, że odetnę ci język — powiedział śmiertelnie poważnie, wysyłając mu wymuszony uśmiech. Iwo roześmiał mu się prosto w twarz, ponieważ wiedział, że rudy jedynie żartuje. Nie był na tyle głupi, by lekceważyć wroga — o nie. Co z tego, że to Król Ataku miał broń? Gdyby Tristan chciał, mógłby wykorzystać pułapki w jaskini na swoją korzyść i pozbyć się kłopotliwego arystokraty, ale... czy na pewno Iwo nadal był w jego oczach jedynie problemem, rozpieszczonym dzieckiem?

Brunet nie znał się długo z Mistrzem Uników, ale również był spostrzegawczy i zauważył, że zachowanie Tristana uległo zmianie; im bliżej skarbu byli, tym częściej niższy chłopak odzywał się sam z siebie, by porozmawiać z Iwo, żartował sobie z nim, ale także dzielił się spostrzeżeniami. To było niedorzeczne, oni nie mieli się wzajemnie bratać, tylko wydostać stąd jak najszybciej, by stanąć znowu na arenie Szefa. Iwo nie powinien reagować w ten sposób na niego, nie powinien śmiać się razem z nim, to przez rudzielca tutaj trafili, powinien go nienawidzić, a jednak...

— Taak? — zapytał przeciągle, uśmiechając się bardzo zarozumiale. — A niby czym mi ten język odetniesz? — zapytał.

Tristan uniósł do twarzy złoty nóż, który wyczarowała im Tina do kompletu z talerzem. Przejechał po jego ostrzu lekko palcem, nie wyrządzając sobie żadnej szkody.

Osiem cudówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz