Rozdział 1.

77 9 16
                                    

Ta historia zaczyna się stosunkowo dawno temu, gdy jeszcze nasza planeta obfitowała w zieleń, urodzaj i masę nieodkrytych miejsc. Nie jestem nawet pewny, czy pozostało wśród nas cokolwiek, co mogłoby potwierdzić istnienie Trylu — ogromnej osady wybudowanej wśród bujnych drzew. Swoją świetność zdobyła dzięki dogodnemu położeniu, które sprzyjało nie tylko uprawie na roli, ale także wydobywaniu naturalnych surowców, które już na miejscu pod palcami największych mistrzów zmieniały się w najpiękniejsze narzędzia i broń.

Tryl zyskał sobie miano Pijańskiego Raju, gdyż poza ofertą pięknie spędzonego życia na łonie natury, dawał również możliwość zatopienia smutków w barze najbardziej znanego wytwórcy win na świecie — Oktawiana Isifebe.* Ludzie z wielu różnych stron zjeżdżali się, by zakupić choć trochę alkoholu od szanownego pana Isifebe i rozwozić go niczym nektar i ambrozję po najdalszych zakątkach świata.

Żeby dodatkowo jeszcze bardziej rozsławić Tryl, w konkursie na najbardziej znaną osobę wystartował także pewien staruszek. Nikt nie wiedział, jak ów człowiek ma na imię, gdyż pojawił się on niemal znikąd, a jego podwładni wołali do niego po prostu „Szefie". Szef mimo swojego wieku był w świetnej formie fizycznej, a cuda, jakie wyprawiał z mieczem, nie dało się opisać. Mieszkańcy Trylu wiedzieli, że sam fakt posiadania Szefa na miejscu w osadzie, dawał im tysiąc punktów do puli „nikt nas nie zaatakuje".

Niestety to nie ochroną Trylu zajmował się Szef i jego podwładni, a raczej skupem broni i jej sprzedażą — tak głosiła oczywiście oficjalna wersja, sprzedawana milicjantom. Poza tym jakże normalnym i legalnym na tamte czasy zajęciem mężczyzna lubował się również w organizowaniu nie do końca legalnych walk. Czasem były to walki na pieniądze, a czasem na śmierć i życie, zależało to od humoru Szefa i jego widowni.

Oczywiście nie każdemu zależało na pieniądzach, a na samym zwycięstwie, bo wygranie na arenie Szefa oznaczało posiadanie wysokiego statusu oraz szacunku. Tutaj spotykali się tylko najlepsi. Jednym z takich zawodników był Iwo — młodzieniec z prawdziwym talentem do szermierki. Był nazywany Królem Ataku przez swoją niezwykłą celność. Jeszcze nigdy nie zdarzyło mu się przegrać walki, przez co wiele osób podejrzewało, że są one ustawiane, jednak były to nietrafione spekulacje. Młodzieniec po prostu był mistrzem w tych sprawach, ciężko pracował od małego, by tak było, a sukcesy, jakie osiągał dzięki temu, tylko podnosiły poziom jego ego do tego stopnia, że sam Szef wychodził z siebie, gdy kilka minut przed jego walką, nadal nigdzie nie mógł go znaleźć.

— Ravi! — Szef zaczepił wysokiego, ciemnoskórego chłopaka, który był jednym z jego pracowników. Mimo swojej niepozornej budowy ciała, chłopak bez trudu przenosił właśnie czarny worek z pierwszym martwym ciałem dzisiejszych rywalizacji.

— Tak, Szefie? — zapytał, przystając.

— Gdzie ten smarkacz?

— Mak właśnie rozprawia się z jednym z milicjantów w kanałach — odpowiedział od razu, jakby przenoszenie worków z trupami i odganianie natrętnych stróży prawa było codziennością dla młodych ludzi.

— Nie o niego mi chodzi — zirytował się Szef, spoglądając w bok na dwóch walczących mężczyzn. To była kwestia czasu, zanim jeden z nich połamie drugiemu kości, szczególnie że niższy z zawodników nie miał już w posiadaniu ani broni, ani swojego ogromnego pancerza. Wszystko to siłą zdarł z niego jego rozwścieczony przeciwnik.

— A o kogo? — zapytał Ravi, marszcząc lekko brwi, gdyż po Maku i jego siostrze bliźniaczce Fidze, to on był w szeregach Szefa najmłodszy.

— O Iwo — odpowiedział, wracając wzrokiem do Raviego. — Niech go diabli wezmą, zapewne spił się pod jakimś stołem w barze Isifebe. Ten człowiek ma na niego okropny wpływ! — Splunął pod nogi Raviego, jakby to była wina ciemnoskórego.

Osiem cudówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz