Rozdział 3.

24 4 0
                                    

Iwo w pierwszym odruchu spanikował, jednak chwilę później instynkt przetrwania pomógł mu się ogarnąć. Ledwo kontrolowanymi ruchami obrócił się w locie i wbił swój miecz w wielki pień jakiegoś wiekowego drzewa, którego kora i korzenie dosięgały półki skalnej znajdującej się kilka metrów pod nim. Najwyższej jakości miecz wszedł w pień, jak nóż w masło, jednak nie zatrzymał się. Rozsypując na wszystkie strony drzazgi i odłamki drewna, Iwo jechał w dół, wprost na półkę skalną. Bujnął się i uderzył butami o pień, zapierając się. Jego twarz piekła od uderzeń drewnianych fragmentów, jednak uzyskał pożądany efekt i już po kilku sekundach zaczął zwalniać.

Kora skończyła się, Iwo puścił miecz i uderzył plecami o skałę. Szybko wykonał obrót w lewo, znajdując się teraz milimetry nad skrajem półki, jednak dzięki temu unikając nadziania się na własne ostrze, które spadło tuż obok niego. Iwo odetchnął i leżąc na plecach, starał się wyrównać oddech i uspokoić. Było tutaj o wiele ciemniej niż na górze.

— Jak wielkiego muszę mieć pecha, że udało ci się przeżyć? — zapytał jakiś głos po przeciwnej stronie. Iwo obrócił głowę w jego stronę i zauważył rudowłosą postać. Drugi Narcyz zdjął już z głowy kaptur i opuścił z twarzy materiałową maskę. W półmroku wyglądał dosyć groźnie, szczególnie z tą swoją poważną pozą i opanowaną mimiką twarzy. Sam nie spojrzał na Iwo, bacznie lustrując mapę. Jego oczy chłonęły każdy szczegół, jakby chciał on zapamiętać wszystkie, nawet najdrobniejsze kreski na mapie.

— Tak wielkiego, jak moje szczęście — odburknął brunet, wstając i otrzepując się z brudu. Przejechał delikatnie dłonią po twarzy, czując, jak przy tym nieznacznym ruchu umiera z bólu. Starał się delikatnie wydłubać odłamki nadal znajdujące się na jego twarzy. Poczuł na własnych palcach krew i skrzywił się. Tak właśnie kończy się nocne bieganie za tajemniczym nieznajomym. Zajechało mu tanimi romansami Raviego... fu.

— Wracaj do domu, Isifebe — poradził mu dobrodusznie i całkowicie poważnie.

— Oddawaj mapę — warknął w odpowiedzi, podnosząc swój miecz z ziemi. Obrócił go dwa razy w dłoni, nieco uspokajając się, gdy poczuł w ręku znajomy ciężar. Poczuł się nawet bezpieczniej, jednak nadal niekomfortowo. W głowie wyklinał przebieg wydarzeń. Nie powinien dać się zaskoczyć rudemu na własnym terenie. Strata mapy i to tego samego dnia, gdy chełpił się przed ojcem i całym Trylem, że nikt mu jej nie zdoła odebrać, była uwłaczająca i nie do przyjęcia dla młodego arystokraty.

— Okej — powiedział rudy.

— Okej? — zdziwił się brunet, wyczuwając podstęp.

— To znaczy „tak", Isifebe — wyjaśnił cierpiętniczo zielonooki, na chwilę obrzucając go protekcjonalnym spojrzeniem.

— Wiem, co to znaczy. — Iwo zmarszczył brwi i mocniej zacisnął palce na rękojeści miecza. Ciemność nie działała na niego zbyt kojąco. — Po prostu ci nie wierzę.

— Ateista? — wymruczał rudy szyderczo.

Iwo prychnął, unosząc ostrze i zbliżając się do niższego chłopaka.

— Skoro chcesz mi ją oddać, to daj — powiedział, wystawiając przed siebie rękę.

— Kiedy powiedziałem, niby że zrobię to teraz? — zakwestionował rudzielec, chowając mapę za koszulkę. Jego dopasowany strój i skórzane fragmenty zbroi nie przewidziały czegoś takiego jak wygodna kieszeń, ale widocznie nie przeszkadzało to rudowłosemu. — Posłuchaj, bardzo zależy mi na tym skarbie. Przepraszam, że zabrałem ci tę mapę, paniczu Isifebe, tak?

Brunet prychnął. Nie da się zwieść ładnymi słówkami czy tytułami.

— Nie jestem nikim godnym twojej uwagi, więc po prostu sobie mnie odpuść. Zdobędę skarb, wrócę, oddam ci mapę i nawet grzecznie dam ci się pokonać u Szefa, jeżeli znowu się tam spotkamy, dobra? — kontynuował rudy.

Osiem cudówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz