Rozdział 7.

10 3 0
                                    

W takich sytuacjach mózg przestaje pracować, a kontrolę nad ciałem przejmuje adrenalina i strach. Iwo nie zdążył wymyślić, co powinien zrobić, jego ciało zareagowało za niego. Jedną ręką złapał się mocno za pal, na którym ówcześnie zawieszony był most, a drugą, tą z mieczem, wyciągnął w stronę spadającego Tristana. Rudy był zbyt daleko, by chociażby musnąć jego palce, jednak wystarczająco blisko, by złapać się ostrza. Wrzasnął, a z jego dłoni popłynęła krew, jednak udało mu się mimo bólu znaleźć podparcie dla nóg. Z pomocą roztrzęsionego Iwo wdrapał się na stabilny kamień i wyjąc z bólu, przycisnął swoje zakrwawione ręce do piersi.

Isifebe odrzucił miecz na bok i uklęknął nad rudzielcem. Nie miał pojęcia, co powinien zrobić, wszędzie było pełno krwi, a jemu kręciło się w głowie. Drżącymi rękoma oderwał kawałek swojej koszuli.

— Daj ręce, trzeba zatrzymać krwawienie — wychrypiał, dopiero przy drugiej próbie odzyskując głos.

— Nie mogę...

— Dawaj te ręce! — zezłościł się.

— Nie mogę nimi ruszyć! — odkrzyknął wściekle rudy, krzywiąc się z bólu. — Rozciąłeś mi dłonie prawie na pół! — poskarżył się jękliwie, gdy Iwo sam wziął jedną z jego dłoni i zatamował krwawienie swoją koszulą. Oderwał kolejny kawałek, pokazując swój szybko unoszący się i opadający brzuch. Marna była z niego pomoc medyczna. Tristan prawdopodobnie nigdy nie odzyska czucia w dłoniach, jeżeli jego ranami nie zajmie się ktoś inny, niż Iwo.

Brunet złapał za miecz i wstał, wrzeszcząc imię dżin. Tina pojawiła się za jego plecami.

— Zero różnicy, co nie? — zadrwiła. Król Ataku obrócił się gwałtownie w jej stronę i bez namysłu rzucił się na nią z mieczem. Dżin uniknęła ciosu, zamieniając się w dym ze złotymi drobinkami i odlatując kilka metrów w bok. Znowu pokazała się jako kobieta, a jej twarz wyrażała czystą wściekłość i oburzenie.

— Ulecz go! — zażądał Iwo gniewnie. Naprężył mięśnie, jasno dając jej do zrozumienia, jak ma zamiar zareagować na ewentualną odmowę.

— Zaatakowałeś mnie — stwierdziła. — Dżina. Uderzyłeś się w głowę czy od zawsze jesteś taki głupi? — zapytała go.

— To wszystko twoja wina! — warknął w odpowiedzi. — Gdybym miał teraz trzy życzenia, zażyczyłbym sobie, żebyś zginęła w męczarniach, pożarta przez te głupie pająki! — Rzucił się na nią jeszcze raz.

Tristan jęknął coś, jednak oboje zignorowali rudzielca.

Tina ponownie uniknęła spotkania z ostrzem, zmieniając się w dym. Jej oczy płonęły od emocji. Ruszyła ręką i dym wyleciał z lampy, która przypięta była tym razem do jej bioder. Ewidentnie miał zrobić coś dotkliwego Iwo, jednak milimetry przed nim, dym rozpierzchł się na dwie strony, nawet nie muskając niebieskookiego.

Tina wydawała się całkowicie oszołomiona tym zjawiskiem. Pokręciła niedowierzająco głową i powtórzyła jeszcze raz całą scenę, z tym samym finałem. Mruczała coś pod nosem, patrząc wielkimi oczami na Isifebe.

— Czyżby to już ta część jaskini, gdzie jesteś bezbronna? — zadrwił brunet, ustawiając się w bojowej pozycji. Tina jednak zaprzeczyła. — Udowodnij — rozkazał gniewnie, wskazując podbródkiem Tristana. Niższy chłopak zdołał podczas ich walki podnieść się do siadu. Krew nadal sączyła się z jego dłoni, jednak robiła to zdecydowanie wolniej, dzięki prowizorycznemu opatrunkowi, który założył mu Iwo. Jego twarz jednak była kredowo biała, co bardzo martwiło młodzieńca. Czemu on się w ogóle martwił? Nawet nie lubił Tristana! — Posłuchaj mnie, kobieto, to ty wykazałaś się poziomem umysłowym pięciolatka i zerwałaś tę głupią nitkę, to ty później śmiałaś się i jedynie obserwowałaś, jak walczymy o życie, to przez ciebie zmuszeni byliśmy przeciąć ten most i odciąć sobie łatwą drogę powrotną i nareszcie to twoja cholerna wina, że Tristan ma teraz przecięte ścięgna, krwawi i nie może ruszać rękoma, dlatego ogarnij swoją niematerialną dupę i ulecz go w końcu! — wrzeszczał, wymachując wściekle mieczem. Tina wzbiła się w powietrze i nie wyglądała na przekonaną. Zebrała wprawdzie swoje emocje do kupy i uspokoiła się, widziała swój błąd, jednak była zbyt uparta, by się do niego przyznać. Przez dobrą minutę mierzyła się z Iwo na spojrzenia, aż w końcu ustąpiła.

Z lampy wyleciał kolejny kłąb dymu i złotych drobinek. Tym razem dosięgnął on swojego celu, otulając dłonie Tristana. Mistrz Uników skrzywił się, jednak gdy dym zniknął, rudy na powrót mógł ruszać dłońmi. Radość na jego twarzy była nieopisana. Chłopak pracował fizycznie, walczył za pieniądze i był w tym, co robił, naprawdę dobry. Wielkim marnotrawstwem byłoby, gdyby stracił on władzę nad dłońmi i nie mógł utrzymać miecza.

Tina sfrunęła na ziemię i na moment jej wzrok stał się rozkojarzony. Gdyby nie była tak wielką zołzą, Iwo podszedłby podtrzymać ją, bo ewidentnie wyglądała, jak ktoś, kto mógłby w każdej chwili upaść.

— Nie mogę uleczyć ich całkowicie — rzekła, z całych sił starając się wyglądać, jakby wszystko było okej. Szło jej to nawet całkiem nieźle. — Magia tutaj to jakiś nieśmieszny żart — fuknęła. — Doprowadziłam je jednak do takiego stanu, że gdy rany znikną, nie powinieneś mieć żadnych problemów z władzą nad nimi. Pozostaną ci blizny — zakomunikowała, jednak rudzielec wcale się tym nie przejął. Wstał powoli i zdjął z dłoni nasiąknięte krwią kawałki koszuli Iwo. Obaj skrzywili się.

— Dziękuję — powiedział Tristan, poruszając delikatnie palcami. Można było zakładać, że dziękował on dżinowi, jednak jego wzrok skupiony był na Isifebe. Wykończonym Isifebe w rozdartym ubraniu, całego we krwi i brudzie.

Tina prychnęła i odczepiła lampę od swoich spodni.

— Jeżeli chcesz okazać prawdziwą wdzięczność, to pilnuj tego lepiej, niż on — powiedziała, podając rudzielcowi naczynie. Zielonooki przyjął je, a gdy tylko bezpiecznie zamontował je przy swoim pasie, Tina zmieniła się w tak dobrze znany im dym ze złotymi drobinkami i ukryła się w lampie.

Młodzieńcy zostali sami, dopiero bez Tiny zauważając, jak ciemno się robiło.

— Isifebe — zaczął Tristan — miecz.

— A, no tak — mruknął Iwo, podchodząc do niego i wystawiając broń w jego kierunku. Nie chciał się rozstawać z ostrzem szczególnie teraz, gdy robiło się ciemno, ale skoro musiał...

— Nie o to chodzi — zaprzeczył szybko rudy, unosząc ręce. — Chodzi mi o to, że nie dam rady na razie go używać i pomyślałem sobie, że może lepiej będzie, jeżeli ty na razie będziesz go nosił... Jeżeli nie sprawia ci to problemu oczywiście, paniczu Isifebe. — Coś na kształt słabego uśmiechu wkradło się na usta niższego chłopaka, gdy spróbował on ironizować.

Iwo jęknął teatralnie.

— Nie jestem pewny, czy wytrzymam takie obciążenie — wyznał, jednak wolną ręką wyciągał już z pochwy zapałki, by zrobić miejsce na miecz. Patyczki przełożył do wewnętrznej kieszeni fraka i zapiął się, zakrywając brzuch.

— Wierzę w ciebie — odparł rudy. — Co sądzisz o przespaniu się tutaj? Myślisz, że jesteś w stanie zniżyć się do poziomu spania na ziemi pod gołym niebem?

Iwo jedynie wzruszył ramionami. Były czasy, gdy sypiał na ziemi i wątpił, by przeszkadzał mu powrót do takiego stanu rzeczy w zaistniałych okolicznościach.

Rozpalił ognisko, używając do tego desek z mostu. Ciepły ogień ogrzał ich i rozproszył mrok. Położyli się przy nim, głowami do siebie, tworząc kąt prosty dookoła ogniska. Milczeli i chociaż byli wyczerpani, to obaj nie mogli zasnąć.

— Podoba mi się taki stan rzeczy. — Głos Tristana przerwał ciszę. — Wielki Król Ataku, panicz Iwo Isifebe leży w totalnym milczeniu i nie zadaje osobistych pytań.

— Zawsze mogę zacząć — podparł Iwo, na co Tristan cicho się zaśmiał. — Dzięki za przypomnienie. To co tam z tym twoim nazwiskiem? Czemu go nie masz?

Rudzielec prowokacyjnie zanucił coś pod nosem, zwracając uwagę na to, że nad nimi zaczynają pojawiać się gwiazdy, co było dosyć nieprawdopodobne, skoro byli głęboko pod ziemią. Iwo kompletnie to jednak zignorował.

— Wisisz mi wyjaśnienia. Uratowałem ci życie, chociaż nie musiałem.

— Ratowałeś mapę.

— Po co mi mapa, skoro Tina świetnie zna tę jaskinię i drogę?

— Jak wielkim jestem szczęściarzem, że panicz Isifebe ratował mnie od wykrwawienia się na śmierć bez połowy koszuli? — wymruczał prowokacyjnie, zmieniając temat.

— Nie bije się kaleki, nie bije się kaleki... — mruczał pod nosem Iwo, całkowicie świadomy tego, że Tristan to dobrze słyszy. Rudy roześmiał się. Na długą chwilę obaj znowu ucichli, zanim to tym razem Iwo nie przerwał ciszy: — Po co ci ten skarb? — zapytał.

— No nie wiem, Isifebe, po co komu pieniądze? — odpowiedział pytaniem na pytanie. — Nie trzeba w końcu kupować sobie jedzenia, ubrań, płacić za wynajmowany pokój... — wymieniał.

— Dobra, dobra, załapałem — prychnął Iwo. — Czemu zatem nie podjąłeś się normalnej pracy?

— Nie chcieli mnie, nie nadawałem się nigdzie — wyznał, brzmiąc, jakby wcale go to nie ruszało. Nie trudno było odgadnąć, że było całkowicie inaczej. — A jak mnie już brali to albo do pracy fizycznej za grosze, albo do takich miejsc, jak arena u Szefa. Jak widziałeś, nie mam niestety szczęścia do takich form zarabiania. Chociaż ostatnio była to całkowicie wina tego starego osła — warknął, zaciskając szczękę. — Obiecał dać mi kogoś łatwego, bylebym zrobił show, a wystawił na mojego przeciwnika ciebie. Wiedział, że jestem jedynym żywicielem rodziny, że nie mogę umrzeć, a postawił mnie naprzeciw kogoś, kto urodził się z mieczem w ręku.

— To chyba komplement, dzięki — mruknął Iwo i był pewny, że gdyby nie leżeli, Tristan wysłałby mu jedno ze swoich mistrzowskich zirytowanych spojrzeń. — Jedyny żywiciel rodziny? — zapytał, by odwrócić uwagę rudego od swojego wcześniejszego komentarza.

Osiem cudówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz