Siedziałam na oddziale intensywnej opieki medycznej zaraz przy łóżku dziewczyny. Pielęgniarka nie spostrzegła, że weszłam tu po wyznaczonych godzinach na odwiedziny. Od wypadku minęły trzy dni, a trzecia z kolei noc ciągnęła się w nieskończoność. Za oknami rozciągał się widok na oświetlone miasto, tętniące życiem nawet po godzinie policyjnej - 22.00. Ze zmęczonym wzrokiem spojrzałam na blondynkę, tak kruchą, niepewną każdego kolejnego oddechu. Znacznie ucierpiała w pożarze, dodatkowo okazało się, że jeszcze przed koncertem podejmowała próby samobójcze. Niedbale podcięte żyły, odcisk od sznura na szyji - musiała przechodzić przez prawdziwe piekło, tortując samą siebie. Zastanawiało mnie to, co powiedziała tamtego wieczora na auli. "Najbliższe mi osoby zginęły w pożarze w filharmonii w Toronto".
Pamiętałam to wydarzenie aż nazbyt wyraźnie.
Wtedy narodził się mój lęk.
Przez wiele lat nie mogłam go zwalczyć, natomiast kiedy zaczęłam już normalnie funkcjonować, zauważyłam, że nie wspominałam tego traumatycznego wydarzenia od czasu rozpoczęcia terapii i pozwoliłam sobie zanurzyć się we wspomnieniach. Po kilku dniach płaczu, podjęłam terapię po raz wtórny.
Nie przyniosła oczekiwanych rezultatów.
***
Duży, rodzinny samochód sunął po autostradzie międzykrajowej. Nie rozumiałam w jakim celu przejeżdżamy taką odległość, jedynie po to, aby wysłuchać paru utworów. Zadałam to pytanie mojej mamie, która spojrzała na moją siedemnastoletnią twarz z politowaniem i odpowiedziała melodyjnym głosem.
- Jest to niepowtarzalny koncert, drugi raz nie nadarzy ci się okazja, aby uczestniczyć w takim zdarzeniu - warto posiedzieć kilka godzin w samochodzie, uwierz mi na słowo - uśmiechnęła się pogodnie, starając się mnie zachęcić.- W porządku - odpowiedziałam niechętnie.
Podróż minęła przyjemnie i zaskakująco szybko. Z tego, co wywnioskowałam na podstawie rozmowy prowadzonej między rodzicami i starszą o dwa lata siostrą, muzykiem, który miał nas tamtego dnia uraczyć swoją grą, był kontrabasista znany na całym świecie pod pseudonimem „Marco”. Wszyscy wiedzieli, że jest to zwykły anagram jego prawdziwego imienia, ale wykonawca milczał w tej sprawie. W jednym z wywiadów powiedział, że to nie jego imię jest istotne, ale to, co sam przedstawia swoimi utworami. W świecie zainteresowanych jego muzyką krążyły domysły, że zmienił wizerunek oraz nie chciał ujawniać swoich danych, z powodu rodziny, którą porzucił jeszcze przed rozpoczęciem międzynarodowej kariery. „Marco” nie odpowiadał, ale z tego co mówiono, wiem, że do oczu napływały mu wtedy łzy, a dłonie zaciskały się, formując modlitewny gest rozmowy z Bogiem.
Wraz z siostrą miałyśmy wykupione bilety na siedzenia, które znajdowały się w innym sektorze niż naszych rodziców. Wymienialiśmy się jednak krótkimi spojrzeniami przez cały koncert, aż do ostatniego utworu. Musiałam przyznać, że mimo początkowej niechęci, „Marco” kontrabasista urzekł mnie swoją grą, skupieniem, a także postawą.
Wraz z Mileną, moją dziewiętnastoletnią siostrą, wyszłyśmy szybciej od rodziców, którzy stanęli w kolejce po autograf muzyka. Miałyśmy poczekać przy wyjściu.
- Masz ochotę na gorącą czekoladę? - usłyszałam zachrypnięty głos siostry. - Skoro mamy w planach czekanie, to możemy sobie umilić ten czas.
- Pewnie, chętnie się napiję - uśmiechnęłam się do niej promiennie i po kilku chwilach okupowałyśmy już automat z gorącymi napojami. - Co robimy potem? Jak rodzice wrócą, to może wybierzemy się na zwiedzanie Toronto?
- Jasne, czemu nie - powiedziała, odkładając plastikowy kubeczek na stolik. - Zaraz wrócę, idę do toalety.
Czekając na rodzinę, spacerowałam po korytarzu głownym, przy okazji podziwiając zawieszone na ścianach obrazy miejscowych artystów z liceum plastycznego. Uśmiechałam się do siebie, nie wiedząc do końca czemu.
Kolejne pół godziny było dla mnie prawdziwą zagadką. Wracając myślami do tego czasu, widziałam jedynie ciemność przeplatającą się z jaskrawymi kolorami ognia. Wiedziałam, że ktoś wyprowadził mnie z płonącego budynku, wsadził do ambulansu i zostawił.
Następnego dnia w wiadomościach podano informację o 23 ofiarach śmiertelnych, do których zaliczał się również "Marco". Uznałam więc moich bliskich za tych, którzy nie zdążyli uciec i nawet nie zjawiłam się na pogrzebie.
Nie byłam w stanie zmierzyć się z rzeczywistością.
***
Trzymałam blondynkę za bladą dłoń, a po mojej twarzy spływały hektolitry łez. Położyłam głowę na szpitalnym łóżku, wtulając się w ramię dziewczyny i lamentując bezgłośnie. Moja klatka piersiowa unosiła się i opadała nierównomiernie, a z lekko rozchylonych ust dało się słyszeć tylko suche nabieranie i wydychanie powietrza. Czułam niesamowitą pustkę w środku, nie byłam pewna czy znajdowały się we mnie jakiekolwiek organy wewnętrzne. Płakałałam coraz głośniej, zapominając o tym, że nie powinnam była tam przebywać. Po chwili czułam na swoich ramionach duże, męskie dłonie.
- Cler, musisz stąd wyjść. Pielęgniarka zwróciła ci już dwukrotnie uwagę, stwierdziła, że następny raz zaowocuje zakazem wchodzenia na OIOM nawet w godzinach odwiedziń - głęboki głos właściciela ciepłych, troskliwych rąk zaskoczył mnie.
- Co tu robisz Johnatanie? Nie mówiłam ci, że gdziekolwiek się wybieram, prosiłam, żebyś wrócił do domu - odparłam nieprzyjemnie, nie odwracając wzroku od spokojnego wyrazu twarzy dziewczyny.
- Nie wyjechałem do Cache Creek, cały czas tu jestem - wyznał, wdychając. - Nie mogłem zostawić cię samej. Wiem, że nocujesz w szpitalu i czychasz na każde niedopatrzenie dyżurujących tu osób, aby móc się zaszyć przy tym szpitalnym łóżku. Wiem, że wychodzisz po północy z oddziału i zasypiasz, prawie nieprzytomna, na plastikowych krzesłach w holu.
Podeszedł bliżej mnie i objął moje ramiona, sprawiając, że automatycznie wtuliłam się w jego tors i oparłam głowę na jego obojczyku.
- Chodź ze mną do hotelu, wyśpisz się i rano przyjdziemy tu oboje. Razem - spojrzał na mnie pytająco, po czym pocałował czubek mojej głowy czule.
- Co jeśli w tym czasie się obudzi, odzyska przytomność, będzie czegoś potrzebowała? Ma tylko mnie, nie chcę jej zostawiać - wciąż płakałam, chociaż coraz ciszej. Zapewne zabrakło mi już siły.
- Są tu odpowiednie osoby, które jej pomogą w razie potrzeby. Możemy zostawić numer telefonu i polecić, aby nas poinformowano jeśli cokolwiek będzie się z nią działo - chwycił moją dłoń i splótł nasze palce ze sobą. - Chodźmy.
Chciałam zostać, pilnować dziewczyny, tak na wszelki wypadek, ale Johnatan odciągnął mnie od sali, w której leżała i zaprowadził do pobliskiego hotelu. Kiedy weszliśy do pokoju, poczułam prawdziwe zmęczenie. Nie miałam nic do przebrania, ale chłopak pomyślał o tym już wcześniej i przygotował mi jedną ze swoich koszulek. Ubrałam ją i położyłam się bezczelnie na miękkim łóżku. Po kilku chwilach poczułam jak ktoś kładzie się obok mnie i głaszcze moje ramię.
- Rano porozmawiamy, skarbie. Musimy sobie coś wyjaśnić - dotknął swoimi wilgotnymi wargami mojego policzka, powodując dreszcze na powierzchni całego ciała.
Potem film się urwał.
CZYTASZ
Trzcinowe pola
RomanceCler to 27-letnia prawniczka, która z Nowego Yorku przeprowadziła się do kanadyjskiego Cache Creek, aby wieść spokojne, przepełnione muzyką życie. Kiedy w wigilię nowego roku spotyka Johnatana, 28-letniego pianistę, wszystkie uczucia tłumione przez...