9. Ten, w którym nadzieja to nie constans.

254 11 1
                                    

[Johnatan]

Siedziałem na wygodnej kanapie w tzw. szpitalnej poczekalni. Sam wolałem określić to miejsce mianem "sali, w której nadzieja i marzenia umierają, by potem zmartwychwstać". Wypełniona ludźmi przestrzeń zdawała się być pusta - cisza aż dudniła w uszach z niewyobrażalną siłą. Dookoła miałem ludzi, którzy, sami bądź w gronie bliskich, spoglądali w dal z pustym spojrzeniem i wypatrywali lekarzy, pielęgniarek, kogokolwiek, kto przyniósłby im dobrą wiadomość. Ból był częstym gościem na twarzach tych, który dostali inną informację - tę, której nikt nigdy nie chciałby usłyszeć. "Tak nam przykro, ale...", "Nie mogliśmy nic zrobić...", "Było już za późno..."i inne bzdety, wszystkie oznaczające tyle co "Pańscy bliscy nie żyją, proszę porozmawiać z biurem pogrzebowym, do widzenia". Westchnąłem, pogradliwie prychając. Pamiętałem szpitalne ściany wyraźniej, niżbym tego chciał. Gdy miałem szesnaście lat, byłem gościem w tych białych murach przez blisko tydzień. Tyle czasu wystarczyło, żebym od samego przebywania w otoczeniu cierpienia i smutku, popadł w depresję. Dodatkowo, po kilku dniach, osoba, przez którą się tam znalazłem, została odłączona od respiratora i tym samym, wszelka nadzieja, którą pokładałem w wyzdrowieniu mamy, odeszła, zmieciona bezczelnie z powierzchni ziemi. Zwykły wypadek samochodowy, pijany kierowca, a ile pozbawiono tego młodego chłopaka, który powinien biegać za piłką, a nie oczekiwać na boski cud w szpitalnej sali. Cud, który, swoją drogą, nigdy nie nastąpił.

Podszedł do mnie wysoki, stary mężczyzna o masywnej sylwetce. Jego twarz zdradzała, że najmłodsze lata poszły już w niepamięć, ale reszta ciała zdawała się temu zaprzeczać.

- Pan Treasure? - spytał swoim barytonem.

- Blake. Jestem przyjacielem panny Treasure - poprawiłem  lekarza. - Czy już coś wiadomo?

- Może powinnyśmy się przejść - westchnął głęboko. Przytaknąłem.

- Ostatniej nocy nastąpił przełom, pacjentka ocknęła się i odzyskała siły. Mimo wszystko wciąż jest słaba i będzie musiała poleżeć kilka dni na obserwacji. Czy pańska przyjaciółka rozmawiała już z nią?

- Tak, jest teraz u niej.

- Dobrze - przerwał na chwilę. - Jest jeszcze coś, co powinien pan wiedzieć.

- Tak?

- Co prawda, pacjentka już dobrze się czuje, ale nastąpił pewien uraz, którego nie możemy zniwelować - zaczerpnął powietrza. - Pacjentka straciła częściowo pamięć. Najwcześniejsze wydarzenie jakie pamięta to pożar w Toronto 10 lat temu. Musiała być to trauma dla niej. wie pan coś o tym?

- Niestety nie - pokręciłem głową przecząco, wpatrując się przez szybę w Cler trzymającą bladą dłoń dziewczyny. - Nawet nie wiem jak ma na imię.

- Och, Milena.

- Słucham? - spojrzałem na lekarza z niedowierzaniem.

- Milena Treasure.

Pół godziny później

Chodziłem w tę i z powrotem niespokojnie, oczekując na Cler, która miała zaraz do mnie dołączyć. Wiedziałem, że była szczęśliwa. Milena odzyskała przytomność, niebawem będzie mogła wyjść ze szpitala – Cler uratowała ją, zasługiwała na poczucie, że wszystko dobrze się skończy. Miałem pewność, że nie przejmowała się teraz myślą o terapii dla dziewczyny, odpowiedzialnością prawną za podpalenie filharmonii ani niczym innym – cieszyła się, że, jej zdaniem, „happy end” był blisko.

Zobaczyłem jak szła w moją stronę, wymieniając szerokie uśmiechy z przechodzącymi obok osobami. Widziałem, jak rozbudzała na twarzach przechodniów nadzieję, pokazywała, że istnieje dobroć. Postać o biszkoptowej karnacji, blond włosach i niebieskich, wręcz szafirowych, oczach zmierzała ku mnie z zawrotną szybkością. Na jej widok sam się uśmiechnąłem, choć nie był to do końca szczery gest. Chwilę później poczułem jej drobne ciało wtulające się w moje, ręce ukochanej obejmujące moją szyję, a ja odwzajemniłem uścisk, kładąc dłonie na jej talii i składając pocałunek na jej czole.

- Jest wspaniałą osobą o niesamowitym poczuciu humoru – odsunęła się ode mnie lekko i zaczęła opowiadać z wielką pasją o dziewczynie, z którą rozmawiała w sali, nie zaprzestając uśmiechania się. Nagle jej twarz stężała, a ona sama spoważniała. - Dręczy mnie tylko jedna rzecz.

- Jaka?

- Ona przypomina mi kogoś, chociaż nie jestem pewna. Te rysy i spojrzenie są mi bliskie, ale za nic nie mogę sobie przypomnieć, do kogo jest tak podobna – zmarszczyła brwi w dość zabawny sposób i gdyby nie powaga sytuacji, śmiałbym się teraz na jej widok. Nawet nie miała pojęcia, jak niedaleka była prawda. Wziąłem ją za rękę i poprowadziłem do plastikowego krzesełka, po czym sam usiadłem obok.

- Rozmawiałem z lekarzem, kiedy byłaś u tej dziewczyny – rozpocząłem nieśmiało. - Okazuje się, że utraciła częściowo pamięć. Pierwszym wydarzeniem, które pamięta to noc po pożarze w Toronto, wcześniejsze lata są dla niej mglistym wspomnieniem. Nie jest w stanie przypomnieć sobie dzieciństwa, okresu młodzieńczego ani osób, które wtedy znała, dlatego nie przejmuj się tym, że cię nie poznała.

Cler nic nie mówiła, patrzyła na mnie wyczekując wyjaśnień.

- Kiedy podano informację o ofiarach śmiertelnych pożaru, od razu stwierdziłaś, że twoi bliscy wliczają się w tą grupę, prawda? Nie starałaś się odszukać żadnego z nich, nie dopuszczałaś do siebie myśli, że którekolwiek z nich mogło przeżyć i szukać ciebie? Albo właśnie postąpić tak jak ty - nie robić sobie złudnych nadziei, tylko uznać bliskich za zmarch?

- Nie rozumiem do czego zmierzasz.

- Ta dziewczyna pomyślała tak samo jak ty. Dziesięć lat temu straciła rodziców i młodszą siostrę, o których potem starała się zapomnieć - wmawiała sobie, że odeszli, a ona musi się z tym pogodzić. Nie pytałaś jej, jak ma na imię?

- Nie - uświadomiła sobie i spojrzała gdzieś daleko, odwracając wzrok ode mnie. - Jaki to ma związek?

- Ona nie pamięta cię, Cler, ale ty powinnaś ją pamiętać. Nie zapomina się twarzy rodziny, nawet po ich śmierci.

[Cler]

Wpatrywałam się w Johnatana, starając się przyswoić prawdę. Milena, moja starsza nadopiekuńcza siostra, która kłóciła się ze mną o najdrobniejszy szczegół, która według mnie dziesięć lat temu zginęła, leżała zaledwie kilkanaście metrów dalej. Rozmawiałam z nią, żartowałam, nie wiedząc, że to osoba, której wtedy nie pomogłam, nie wróciłam po nią, tylko wybiegłam z filharmonii.
Wstałam, nie odzywając się i poszłam w stronę sali dziewczyny. Słyszałam za sobą kroki Johnatana, dopóki nie doszłam na miejsce i otworzyłam szklane drzwi - wtedy się zatrzymał, patrząc na nas z dystansu. Podeszłam do zdezorientowanej dziewczyny i przytuliłam ją mocno. Łzy spływały po moich policzkach niczym krople wody w wodospadzie.

- Tęskniłam, siostro - wyszeptałam.

Milena odwzajemniła uścisk i pogładziła dłonią włosy.

- Ja też tęskniłam, Cleri - spojrzałam na nią zdziwiona.

- Pamiętasz mnie? - spytałam, zdziwiona. - Lekarze mówili, że masz częściową amnezję, a wydarzenia przed pożarem są dla ciebie zagadką.

- Tak jest - przytaknęła. - Ty przewijałaś się przez moje życie również po pożarze. Pisałam pamiętnik - codziennie wspominałam o tobie, o tym jak żałuję, że nie złapłam cię za rękę, gdy widziałam jak wybiegasz z płomieni. Nie wiem, czemu cię nie szukałam, może bałam się dowiedzieć, że mnie nie potrzebujesz.

- Milena - zakrztusiłam się płaczem. - Nawet nie wiesz, jak bardzo mi ciebie brakowało.

~~*~~
Pojawi się jeszcze około 2 rozdziałów + epilog, więc szykujcie się na pożegnanie z tą telenowelą.

Szczęśliwego nowego roku! Dużo weny, dobrych książek i wspaniałych przeżyć! :*

Trzcinowe polaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz