Spojrzałam w lustro. Dlugie wlosy w łagodnym kolorze miodu mieniły się w ciepłym świetle lampki nocnej, oczy emanujące cichym, błękitnym blaskiem, iskrzyły mocno, uśmiechając się radośnie. Ostatnie spojrzenie na bladoróżową postać i głęboki oddech. "Możesz tego dokonać, Cler. Jesteś silną dziewczyną, wyjście na przyjęcie sywestrowe to nie najczarniejszy scenariusz, jakiego mogłaś dziś doświadczyć." Wstałam i spoglądnęłam raz jeszcze na moją szmaragdową suknię za kostki, odkrywającą sporą część pleców oraz na niesforne kosmyki włosów, które wypadły z misternie układanej fryzury. Prychnęłam cicho i odwróciłam sie tyłem do sporych wielkości zwierciadła, po czym ujęłam w dłoń białą kopertówkę i wsunęłam na stopy tego samego odcienia szpilki. Na ramiona zarzuciłam kremowy płaszczyk i zamknęłam mahoniowe drzwi mojego mieszkania. Szłam szybkim krokiem w kierunku przystanku autobusowego, znajdującego się po drugiej stronie ulicy, tuż obok mojej ukochanej włoskiej knajpki, do której przychodziłam za każdym razem, gdy w teflonowych garnkach umiejscowionych na kuchence w małej acz przytulneh kuchni, widniały pustki. Zdążyłam na pojazd w odpowiednim momencie, bowiem z chwilą gdy stanęłam pod daszkiem, czerwono-żółty autobus oznaczony numerem 17, podjechał bezpośrednio przede mnie. Ciche strugi deszczu tworzyły dźwięczną melodię, przypominającą mi o słuchanym przeze mnie zaledwie dwadzieścia minut wstecz, utworze mistrza. Koncert fortepianowy f-moll, rozbrzmiewał pod palcami Chopina niczym perfekcyjne dobranie koloru i smaku, jak zawsze uspokając mnie, gdy zdarzała mi się chwila zwątpienia.
Usiadłam ostrożnie na niewygodnym siedzeniu i wyjęłam z torebki słuchawki oraz odtwarzacz. Losowe wybieranie przydzieliło w kolejce moje ulubione zespoły: OneRepublic, Imagine Dragons, a także Hollywood Undead. Rozkoszowałam się muzyką - piękną, donośnie rozbrzmiewającą w mych uszach. Gdy nadeszła pora na wysiadkę na odpowiednim przystanku, wyłączyłam piosenki płynące wartko niczym bezwładne płatki kwiatów rzucone do porywczego nurtu rzeki, która swe ujście miała u szumiącego wodospadu oraz pozdrawiając kierwcę życzeniami spełnienia noworocznych postanowień.
Byłam typem osoby wybiegającej poza ograniczone, moim zdaniem, granice normalności. Zawsze układałam długie listy postanowień na następny rok, była to jedna z niewielu tradycji, których się trzymałam.
Po kilkunastu minutowym spacerze dotarłam do domu przyjaciółki, która, jako jedna z nielicznych, rozumiała mnie, szanowała moje nie zawsze rozważne decyzje oraz przede wszystkim, nie próbowała mnie zmieniać. Akceptowała, szanowała, rozumiała.
Rozmyślałam właśnie nad zadzwonieniem do potężnej willi, kiedy moim oczom ukazał się starszy brat Trycji, Rafael.
-Witaj, Clemendro! - chłopak był jedyną osobą, która nazywała mnie w ten sposób, toteż za każdym razem, kiedy Raf zwracał się do mnie pełnym imieniem, pół żartem, pół serio, byłam zakłopotana. - Cieszę się, że przyszłaś na przyjęcie, Tryla mówiła, że nie odpowiedziałaś na zaproszenie.
Tryla - kolejne określenie, którego używał tylko on.
- Wybacz, że tak długo czekałam z ostateczną decyzją, ale miałam dużo papierkowej roboty do zakończenia w tym roku, a jak wiesz - spojrzałam ukradkiem na zegarek na jego lewym przegubie. - Dwa tysiące czternasty odejdzie w zapomnienie już za 5 godzin.
- Rozumiem. Wejdź proszę, chciałbym Ci kogoś przedstawić.
Prowadził mnie długim korytarzem aż w końcu dotarliśmy do garderoby, w której Rafael zdjął mój płaszcz i spojrzał na mnie przeciągle.
- Wyglądasz przecudnie, milejdi, ale te buty są kompletnie pasée. Wyszły z mody po pokazie Armaniego w Mediolanie, czternastego lipca dwa tysiące trzynastego.
Ah, tak. Zapomniałabym. Rafael i jego homoseksualne poczucie homoru. Zaśmiał się głośno, ukazując dwa rzędy wybielanych zębów. Wziął mnie pod rękę i zaprowadził do wielkiej sali balowej, w której pary tańczyły do spokojnego kawałka zespołu jazzowego. Rafael, zgodnie z obietnicą przedstawił mnie czarującemu mężczyźnie o błękitnych oczach podobnych do moich oraz równie symilarnym kolorze włosów. Okazało się, że wygląd to jedyne co nas łączyło, tak więc szybko usunęłam się mu z drogi. Mrugnęłam porozumiewawczo do Rafa, przepraszając jednocześnie, że jego kolejny kandydat na mężczyznę ze snów dla mnie, okazał się niewypałem.
Odkąd w ubiegłym roku wspomniałam Trycji, że mimo wspaniałej pracy oraz grona bliskich znajonych, brakuje mi kogoś ważnego w życiu, Rafael stara się znaleźć mi perfekcyjnego kochanka. Szczerze powiedziawszy, nigdy nie było dane mi posiąść wiedzę, jakim sposobem dowiedział się o tamtej rozmowie.
Usiadłam przy stoliku, wsłuchując się w melancholijne dźwięki granej pieśni oraz sącząc delikatnego szapana.
Kiedy zobaczyłam szatyna o kręconych, niedbale ułożonych włosach, zielonych oczach oraz onieśmielającym uśmiechu, ubranego w elegancki garnitur oraz wypolerowane, czarne lakierki, moje serce zatrzymało się na chwilę. Usłyszałam jego kroki zbliżające się do sceny. Spoglądałam na jego skupiony wyraz twarzy, nostalgię, którą przenosił na klawisze fortepianu. Rozpłynęłam się, zapewne szybciej niż cukrowy baranek, który w lany poniedziałek ulega zimnym kąpielom.
Zagrał koncert fortepianowy f-moll.

CZYTASZ
Trzcinowe pola
RomansaCler to 27-letnia prawniczka, która z Nowego Yorku przeprowadziła się do kanadyjskiego Cache Creek, aby wieść spokojne, przepełnione muzyką życie. Kiedy w wigilię nowego roku spotyka Johnatana, 28-letniego pianistę, wszystkie uczucia tłumione przez...