Kolejne 168 godzin spędziłam przed kominkiem, oglądając seriale komediowe i popijając zieloną liścianą herbatę. Postanowiłam, że pozwolę sobie na dodatkowy tydzień błogiego lenistwa, toteż gdy poniedziałkowy poranek nadszedł, a kalendarz na telefonie wskazywał 08/01/15, największym kłopotem, z którym dane było mi się zmagać, było zmuszenie siebie do wysunięcia się spod cieplutkich objęć pierzyny. Szybki makijaż, ubranie wiszące na wieszaku w garderobie, którego włożenie zajęło mi niecałe 3 minuty oraz kawa do termosu i drobne na bułkę słodką - tak miały teraz wyglądać moje ranki.
Uwielbiałam świąteczno-noworoczny okres w roku. Magia Bożego Narodzenia, kolędy, barszczyk z uszkami, czas spędzony z najbliższymi... Wszystko zdawało się być spokojne, ale niesamowite. Był to czas refleksji, przemyśleń i uzupełniania dziennika aforyzmów.
O godzinie 7.20 weszłam do cukierni " Le reve " ulokowanej na skrzyżowaniu ulic st. Germain i avenue de Bricoli. Podeszłam do lady i zakupiłam bułeczkę kokosową od starszej pani.
- Mademoiselle Treasure? - zaczęła nieśmiało.
- Oui? Czy coś się stało?
- Mój wnuk nie może przestać opowiadać o pewnej kobiecie, wciąż opisuje ją w samych superlatywach. Gdy określił jej włosy i oczy, miałam dziwne przeczucie, że to pani jest tą kobietą. Proszę mi wybaczyć, jestem stara, mogę bredzić.
- Och - zakłopotałam się. - Przepraszam, ale nie znam pani wnuka, musiał mówić o kimś innym. Na pewno musi być piękna.
- Z tych opowieści, to najpiękniejsza!
- D'accord, muszę panią przeprosić, niebawem spóźnię się do pracy.
- Au revoir!
Wychodząc pozdrowiłam starszą panią gestem dłoni i moja torebka wylądowała na podłodze. Niezadowolona, że muszę tracić czas na sprzątanie licznej zawartości, szybko wrzuciłam wszystko i wybiegłam w pośpiechu.
Równo o 7.45 weszłam do budynku kancelarii. Rozejrzałam się wokoło i gdy znalazłam drzwi do mojego gabinetu, szybko się tam zaszyłam.
Po kilku godzinach, akurat kiedy miałam zamiar wybrać sie na lunch, zadzwonił kolejny telefon. Nie chciałam odebrać, ale coś mi mówiło, że powinnam, tak więc podniosłam słuchawkę.
- Cler Treasure, kancelaria prawniczna, w czym mogę pomóc?
- Panno Tresure! - usłyszałam miły głos staruszki z cukierni. - Nie jestem pewna, ale znalazłam klucz w cukierni i pomyślałam, że to pani.
- O, dziękuję bardzo - spojrzałam do wnętrza torebki i na miejscu klucza do mieszkania zastałam pustkę. - Proszę zatrzymać dla mnie ten klucz, przyjdę niebawem.
- Oczywiście, będzie tu na panią czekał.
Wyszłam z gabinetu zabierając płaszczyk oraz wybrakowaną torebk i podeszłam do Davida - mojego współpracownika.
-David? Wychodzę na przerwę, ale nie wiem czy później wrócę. Nie czuję się najlepiej.
-Nie ma problemu, zajmę się ważniejszymi zleceniami - uśmiechnął się do mnie. - Głowa wciąż wariuje od monsieur Johnatana Blake'a? - uniósł brwi w nieznośny, jednoznaczny sposób.
- Davidzie, przysięgam, że ostatni raz Ci coś powiedziałam - mrugnęłam znacząco i wyszłam.
Spacerowałam spokojnym krokiem, kontemplując nad otaczającą mnie dookoła przyrodą. Aleja platanów, ścieżki rowerowe, uliczne sklepiki i kamienice - wszystko idealnie ze sobą współgrało, każdy pojedynczy szczegół był dopracowany. Miasteczko wyglądało schludnie i czysto. Minął mnie tramwaj - najpopularniejszy środek transportu w okolicy, którego kierowca pomachał do mnie przyjaźnie.
Doszłam do cukierni i gdy otworzyłam drzwi, zobaczyłam Johnatana, podającego pudełko pączków starszej pani, obdarowując ją tym samym radosnym uśmiechem. Przysięgam, że mogłabym zatrzymać ten moment i wpatrywać się w niego całymi dniami. Na drewnianej podłodze położony był różowy dywan, na ścianach plakaty z babeczkami tego samego koloru, ciasteczka w ladzie za szklaną ścianką oddzielającą smakołyki od smakoszy, wyglądały zniewalająco, ale sam środek i bohaterowie obrazka najbardziej przypadli mi do gustu.
- Cler? - usłyszałam piękny, brytyjski akcent.
- Johnatan?
- Czyli jednak zna pani mojego wnuka, panno Treasure! - wykrzynęła uradowana staruszka.
- Oczywiście, że mnie zna, babciu, to o niej były moje opowieści - chłopak zabrał klucz z lady, uklęknął przede mną na jedno kolano i spytał: Cler Treasure, czy zechciałabyś odzyskać swój klucz?
- Tak, poproszę - mały żelazny przedmiot znalazł się na mojej dłoni. - Dziękuję.
Już miałam wychodzić, gdy nagle poczułam na ramionach czułe ręce Johnatana.
- Zrób coś dla mnie, piękna - wyszeptał.
- Słucham?
- Zjedz ze mną i babcią obiad. Mamy barszczyk czerwony.
Szybko przeanalizowałam ilość obowiązków, rosnący ból głowy i fakt, że w domu czeka tylko biszkoptowy kot Leon.
- Z przyjemnością.
Johnatan zamknął sklep, chwycił mnie za rękę i zaprowadził za babcią do jej mieszkania nad cukiernią.
- Mam dla Ciebie propozycję.

CZYTASZ
Trzcinowe pola
RomanceCler to 27-letnia prawniczka, która z Nowego Yorku przeprowadziła się do kanadyjskiego Cache Creek, aby wieść spokojne, przepełnione muzyką życie. Kiedy w wigilię nowego roku spotyka Johnatana, 28-letniego pianistę, wszystkie uczucia tłumione przez...