8. Ten z przebudzeniem.

274 11 3
                                    

Nie spałam cała noc, wsłuchując się w niespokojny oddech Johnatana. Niesforne, ciemne kosmyki opadły na jego twarz anioła, zakrywając śpiące, zielone ślepia. Jego prawa dłoń położona była na sercu, a lewa, udając poduszkę, wspierała jego przechyloną w tą samą stronę głowę. Dotknęłam jego policzków gorącymi opuszkami palców, usuwając loki z jego czoła, jednocześnie ułatwiając sobie podziwianie Johnny'ego w pełnej okazałości. Wzdrygnął się przez sen pod wpływem mojego delikatnego dotyku, ale nie zaprzestałam tego amorficznego gestu. Uśmiechnęłam się i przysunęłam bliżej, chcąc złożyć niezobowiązujący pocałunek na jego skroniach, kiedy rozegł się dźwięk telefonu. Była 5.38. Nie wiedziałam, kto chciałby się ze mną kontaktować o tak wczesnej porze, ale pragnąc pozwolić chłopakowi na jeszczę chwilę spokoju, podbiegłam do torebki i wyciągnęłam z niej komórkę.

- Halo?

- Witam, dzwonię ze szpitala okręgowego w Vancouver, czy zastałam panią Clemendrę Treasure? - w słuchawce rozległ się przyjazny, kobiecy głos.

- Przy telefonie.

- Prosiła pani o informację na temat zdrowia jednej z naszych pacientek, zostawiając numer telefonu. Niestety, nie mogę podać pani szczegółów, ale prosiłabym panią o przyjazd do szpitala, gdzie uzupełnimy wszystkie dokumenty i porozmawiamy o ofiarze pożaru.

- Oczywiście, niebawem przyjadę.

Odłożyłam telefon na szafkę nocną, nie będąc pewną, czy odebrać przekazane mi informacje jako dobrą wiadomość, czy wręcz przeciwnie. Ubrałam szybko zakupione dnia poprzedniego granatowe dresy ze ściągaczami na kostkach oraz białą, luźną koszulkę. Wsunęłam na nogi kozaki i popatrzyłam na swoje lustrzane odbicie. Wyglądałam komicznie, ale nie zamierzałam przywiązywać do tego wagi, w końcu skąd miałam wiedzieć, że przyjeżdżając na koncert zostanę w Vancouver na dłużej. Napisałam kartkę dla Johnatana, w której zawarłam informację odnośnie tego, gdzie się wybierałam i położyłam na szafce nocnej obok łóżka. Spojrzałam na niego z troską. Z początku nie wiedziałam kim był tajemniczy Coram, ale po głębszym zastanowieniu doszłam do tego i momentalnie mój humor się jeszcze bardziej pogorszył. Coram - Marco, zwykły anagram. Johnatan stracił ojca, którego nawet przez wcześniejsze 9 lat nie widział na oczy. Wiedziałam już po kim miał takie uzdolnienie muzyczne. Podeszłam do niego i nakryłam kocem, który nieświadomie zrzucił.

- Gdzie idziesz? - spytał, otwierając oczy i zmienił pozycję na siedzącą. - Nie zostawiasz mnie chyba?

- Jasne, że nie - odparłam z delikatnym uśmiechem, siadając obok niego. - Dzwoniono ze szpitala, mam przyjechać, aby podpisać jakieś dokumenty. Niedługo wrócę.

- Poczekaj! - wykrzyknął, gdy wyciągnęłam dłoń ze szczelnego uścisku i ubrałam płaszcz. - Ja też idę.

Szybko się umył oraz ubrał, więc po kilkunastu minutach siedzieliśmy w moim samochodzie i kierowaliśmy się w stronę szpitala.

Godzinę i trzydzieści pięć minut później

Po podpisaniu odpowienich papierów i zapoznaniem się z kilkoma zasadami, zostaliśmy wpuszczeni do dziewczyny. Przeniesiono ją z OIOM-u znajdującego się na drugiej kondygnacji do jednoosobowej sali na pierwszym piętrze. Usiadłam na plastikowym krzesełku obok łóżka i uśmiechnęłam się do patrzącej na mnie blondwłosej.

- Cześć - zaczęłam rozmowę.

- Jak długo spałam? - spytała, chcąc wstać. Kiedy jej druga próba spełzła na niczym, poddała się i wbiła wzrok w biały sufit. - I jak długo tu zostanę?

- Byłaś w ciężkim stanie przez 5 dni, leżałaś na oddziale intensywnej opieki medycznej. Nie wiem jak długo tu zostaniesz, ale na pewno chwilę tu zabawisz.

- Czemu to zrobiłaś? - zadała pytanie po kilku minutach milczenia.

- Zależy co masz na myśli.

- Dlaczego wróciłaś po mnie, w jakim celu ratowałaś moje życie, skoro ja go nie chciałam? - oburzyła się. - Jeśli sądzisz, że spełniłaś dobry uczynek, to nie masz racji. Kim jesteś, żeby decydować o innych?

- Jestem Cler Treasure - mój spokojny ton wybił ją z transu. Wyglądała na zaskoczoną. - Poszłam po ciebie, ponieważ nie chciałam mieć wyrzutów sumienia do końca życia, a kiedy już zobaczyłam cię, przypomniałaś mi o zmarłej siostrze - zachłysnęłam się powietrzem. - Ją zostawiłam w podobnej sytuacji, nie chciałam powtórzyć tego samego błedu. Jakieś pytania?

- Tak.

- Pytaj, odpowiem na wszystko.

- Czemu ten mężczyzna stojący za szybą przygląda się nam z takim wzrokiem? - spojrzałam w stronę, którą mi wskazała i dostrzegłam Johnatana rozmawiającego z wysokim starcem w białym fartuchu, zapewne lekarzem. Oczy Johnny'ego ledwo co nie wypadły z orbit.

Nie miałam pojęcia, co go tak zaskoczyło.

~~*~~

OD AUTORKI: Rozdział, a w szczególności końcówka, dedykowany biquess! :* Następny niebawem. :)

Trzcinowe polaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz