Słońce świeciło jasno, dochodziło już południe, a nieliczne chmury wędrowały po niebie zdobiąc je pięknie. Ptaki siedzące na drzewach ćwierkały wesoło obserwując wszystko wokół. Zimne, małe kropelki wody, noszone za pomocą wiatru rosiły twarz stojących na brzegu elfów. Każdy z nich miał naciągnięty na twarz kaptur, który skutecznie uniemożliwiał rozpoznanie ich wizerunku. Yuviel przestępowała nerwowo z nogi na nogę czekając na rozwój wydarzeń i wlepiała wzrok w okienko na najwyższym piętrze świątyni. Podrapała się po brodzie i poprawiła łuk przewieszony przez plecy. Reszta szykowała przycumowaną niedaleko łódkę.
- Stresujesz się? - spytał nagle stojący obok Yavandir. Kobieta nie spojrzała na niego, tylko zmrużyła oczy.
- Nie - mruknęła niechętnie.
- Nie boisz się, że się nie uda? - odezwał się ponownie czekając na reakcję przywódczyni.
- Nie, nie boję - warknęła zirytowana. - Jeżeli coś pójdzie nie tak, zaraz naprzeciw okna, ukryci w drzewach, siedzą nasi strzelcy czekający na rozkaz, Foltest dzisiaj zginie - skwitowała, nasłuchując uważnie. Elf zrezygnował z dalszej próby nawiązania z nią konwersacji i usiadł na piasku. Ufała, że Letho wykona swoje zadanie, była tego pewna, nie miała się czego bać, głowa Demawenda przywieziona przez wiedźmina tylko utwierdzała ją w tym przekonaniu, wiedziała, że król Temerii straci dzisiaj życie. Czuła, że zbliża się do spełnienia swojego celu - do uzyskania wolności, wierzyła w realność planu Saskii i wspierała go wszystkimi swoimi siłami.
Nagle do szpiczastych uszu kobiety dotarł przeraźliwy, ledwo słyszalny wrzask, Yuviel uniosła rękę przygotowując komando do działania. Wytężyła wzrok i czekała na ruch Letho. Elfy ustawiły się na swoich pozycjach i naciągnęły cięciwę łuku, celując w okienko świątyni, w które wpatrywała się ich przywódczyni. Nastała cisza, każdy czekał na to, co ma się wydarzyć. Dotarł do nich kolejny krzyk i ze świątyni wyskoczył królobójca, wpadł z hukiem do wody i zaczął płynąć w stronę komanda. Kobieta dalej patrzyła w stronę, z której przybył, jakby bała się, że ktoś nagle wybiegnie za wiedźminem. Uniosła dłoń jeszcze wyżej, czekając, aż królobójca dotrze do przygotowanej wcześniej łódki. Zmarszczyła brwi, gdy zauważyła wychylającą się przez okno postać. Wytężyła wzrok jeszcze bardziej i zauważyła długie, mlecznobiałe włosy, opadające falami na szerokie ramiona, elfy spojrzały na nią, czekając na rozkaz zastrzelenia nieznajomego.
- Gwynbleidd... - szepnęła. - N'aen aespar! (Nie strzelać!) - krzyknęła naciągając kaptur szczelniej na twarz. Podwładni spojrzeli na nią zdziwieni, jednak nie przestali celować do wiedźmina z łuku. - Na co czekacie?! Do łodzi! - ryknęła na nich i posłała im wściekłe spojrzenie. Elfy opuściły w końcu broń i wskoczyły szybko do do szkuty, na którą wgramolił się właśnie Letho. Yuviel posłała ostatnie spojrzenie w stronę białowłosego i dobiegła prędko do komanda i mokrego wiedźmina. Westchnęła ciężko i wbiła wzrok w królobójcę. - Robota wykonana, mam nadzieję - rzuciła jego stronę opierając się o burtę. Łysy mężczyzna odwrócił się do niej przodem i założył ręce na piersi.
- Nie wracałbym, gdyby zadanie nie było dokończone - powiedział spokojnie.
- Cieszę się - mruknęła marszcząc brwi. Odwróciła spojrzenie od wiedźmina i zmrużyła oczy napawając się muskającą jej twarz bryzą, której towarzyszyły malutkie kropelki wody. Uśmiechnęła się lekko. - Co teraz planujesz? - spytała po dłużej ciszy.
- Nie zachowuj się, jakby cię to obchodziło - powiedział drapiąc się po łysinie. Kobieta zaśmiała się podle.
- Masz rację, nie obchodzi mnie to - zaczęła, otwierając w końcu oczy i patrząc na niego. - Muszę się jedynie upewnić, że nas nie wydasz, że nie muszę cię teraz zabić - zacisnęła ręce w pięści i wyszczerzyła swoje usta w paskudnym grymasie.
CZYTASZ
Ostatnie Dwa Płatki Śniegu || Iorweth
FanfictionNadszedł czas długiej śnieżycy. Wilczej zamieci. Elfy, które kiedyś były rasą panów, królowały nad tym światem - dzisiaj są ciemiężone i wieszane na szafotach. Ale ich waleczność przetrwała, Iorweth zrobi wszystko, by era, w której elfy pozbywa się...