Aine

368 17 10
                                    

Iorweth spojrzał na zachodzące na horyzoncie słońce i westchnął ciężko przywołując do myśli swoją ukochaną. Nie było jej już kilka godzin, Scoia'tael przetrzepało praktycznie całe Vergen i możliwie jak największy kawałek ziemi przed nim, jednak nie znaleźli ani śladu po Yuviel, zupełnie jakby elfka rozpłynęła się w powietrzu.

Mimo toczących się ciągle, mozolnych poszukiwań, myśli watażki na krok nie odstępowała obawa, że szukają w złym miejscu, że jej nie ma już w mieście od dłuższego czasu, co Ciaran próbował wybić mu z głowy. Bezskutecznie. I nieumiejętnie.

- Dlaczego się zatrzymałeś? - zapytał młodszy, stając zaraz obok bezokiego i próbując wypatrzeć coś, na czym zawiesił swój wzrok. Spotkał się jedynie z głuchą ciszą, na którą jego przyjaciel zareagował zmarszczeniem brwi. - Znajdziemy ją, Crevan, o to się nie martw - rzucił, po dłuższej chwili milczenia. Lis Puszczy prychnął i najeżył się nagle.

- Wsadź sobie te swoje truizmy Aep arse - warknął. - Szukamy jej od kilku godzin, a nie mamy nawet śladu, ani wstążki, ani kawałka materiału, ani włosa. Razem z nią zniknęła ta przeklęta wiedźma i Saskia, Ciaran, rozumiesz co się tu wydarzyło? - spytał, jakby spokojniej, drugi elf wiedział jednak, że jest to tylko chwilowa i pozorna zmiana tonu głosu, emocje w watażce gotowały się i wrzały coraz mocniej mogąc doprowadzić niedługo do wybuchu. Szatyn wiedział więc, że lepiej nie odpowiadać i dać Iorwethowi wyrzucić z siebie wszystkie paranoiczne przemyślenia. - Ich nie ma w już w Vergen, od dawna, przetrzepaliśmy całe miasto. - Westchnął ponownie i opuścił głowę.

- Nie możemy poszerzyć kręgu poszukiwań, w dolinie jest mgła, która pogarsza się z sekundy na sekundę, ktokolwiek tam wejdzie, bez odpowiedniej pomocy magicznej, umrze - odpowiedział. Bezoki poczuł, jak jego ciało sztywnieje w niemocy i cierpkim gniewie. Ciaran też to poczuł. Złość Iorwetha stała się niemal namacalna i wypełniła cały dystans między nimi, utrudniając im oddychanie. Młodszy czuł się, jakby smoła oblepiła go całego, zaklejając mu przy tym usta, nagle poczuł bowiem, że nie może się odezwać.

- Możesz odmaszerować, aep Easnillien - odezwał się w końcu, metalicznym, złym i wrogim głosem. Usłuchał. Choć nie powinien. W tamtej chwili jednak wolał być posłusznym żołnierzem, aniżeli okropnym przyjacielem.

***

Yuviel po raz kolejny w przeciągu kilku sekund odwróciła się za siebie, paranoicznie zaciągając brwi i ściskając coraz mocniej rękojeść swojej szabli. Z chwili na chwilę czuła coraz większy niepokój, z chwili na chwilę czuła także, że jej plan nie jest taki mądry, jak zakładała na początku. I czuła, że plan ten nie może się powieść. I wiedziała, że się nie powiedzie.

- Bloede arse... - wymruczała, uchylając się zwinnie od szabli żołnierza widmo, szarżującego na nią z oddali. Wykonała szybki półpiruet i cięła go przez głowę powodując tym samym, że owa zjawa już nigdy nie stanie do walki. Wszechobecna duchota, oblepiająca ją i przyklejająca się do jej ubrania, niczym pióra do smoły, utrudniała jej branie co większych oddechów, zmuszając ją do płytkiego oddychania. Po chwili zamarła w przestrachu. I nie mogła dojść do tego czy to, co widzi, jest prawdziwe, czy jest to tylko ułuda odzwierciedlająca jej zmęczenie. Wiedziała jedynie, że strach zamroził jej mięśnie uniemożliwiając ruch. - Bloede... Aine... (Światło...) - szepnęła, obserwując z paraliżem, jak ogromna łuna światła zbliża się w kierunku pola bitwy.

***


- Iorweth! - Do uszu watażki dotarł głośny okrzyk, dobiegający zza jego pleców. Elf odwrócił się niechętnie, zakładając ręce na piersi i spojrzał z irytacją na zdyszanego Ciarana, który biegł w jego stronę trzymając coś w dłoni. - Musisz to zobaczyć, to pilne! - wykrzyknął znowu młodzik, przystając na chwilę, ciągle zaciskając pięści w których coś ukrywał. Bezoki warknął coś pod nosem, coś niezbyt miłego i ruszył szybkim krokiem w jego stronę. - To... To musi być Yuviel, tylko ona używa takich lotek, każdy inny strzelec, jakiego znam twierdzi, że są niestabilne - wyjąkał, ukazując dowódcy to, co skrywał w dłoni. Iorweth obrzucił lotkę z gęsich piór szybkim spojrzeniem i chwycił ją między palce. Barwione wywarem z rzepy pierze, znak typowy dla jego ukochanej. Chciała, żeby wszyscy wiedzieli do kogo należały strzały, kto strzelał. Traktowała to jako swoisty znak rozpoznawczy. Westchnął i spuścił wzrok, po czym ponownie skierował go na przyjaciela.

Ostatnie Dwa Płatki Śniegu || IorwethOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz