Rozdział VI

272 27 42
                                    

Paul obudził się. Cicho ziewnął, po czym wstał i poszedł do łazienki. Widocznie się wyspał po bardzo szalonym wczorajszym dniu, bo spał jakieś 12 godzin. To nawet lepiej, bo miał więcej energii na świętowanie swoich dwudziestych urodzin. Spojrzał na siebie w lustrze. Ale on jest już stary... Chociaż John w październiku będzie miał 22 lata, więc nie był może aż tak stary. 

 Wyszedł z łazienki ubrany w ciemne dżinsy, białą koszulkę i cienki szarawy sweter i udał się do kuchni. O dziwo nikogo w domu nie było. Otworzył lodówkę i ujrzał zaskakujący widok - mały tort z karteczką z jakimś tekstem. Wziął kartkę do ręki i przeczytał. 

Paul! 

Wraz z twoim bratem życzymy ci wszystkiego najlepszego.
Trzymaj się stary gnacie! 

Pozdrawiamy
Tata i Mike 

P.S. Jesteśmy u babci, bo się rozchorowała

McCartney uśmiechnął się i wziął tort z lodówki, po czym kompletnie z nudów wyjął dwadzieścia małych świeczek i wbił je delikatnie w ciasto. Usiadł przy stole i pomyślał życzenie. Zdmuchnął świeczki, po czym je wyjął i zjadł tort. Czekoladowy - jego ulubiony. Kiedy skończył, chciał iść do swojego pokoju, jednak przeszkodził mu dzwonek do drzwi. Pośpiesznie je otworzył z nadzieją, że to John, jednak zobaczył tylko swoją troszkę podstarzałą sąsiadkę. Staruszka dała mu mały prezent i życzyła dużo zdrówka. Przemiła pani. 

 Przez kilka godzin czekał na jakikolwiek sygnał od Lennona i za każdym razem, gdy ktoś pukał do drzwi albo dzwonił na telefon, to Paul był przeszczęśliwy, jednak wszystkie te sygnały to nieliczni znajomi, sąsiedzi i rodzina. W końcu około godziny 18, kiedy ojciec i brat Paula wrócili do domu i dali mu prezenty, czyli wypasiony zegar i jakaś książka, którą chciał mieć, do drzwi zapukał pewien gość. McCartney senior otworzył i zaczął pogawędkę z młodzieńcem, który stał w drzwiach. Ojciec podszedł do siedzącego w salonie syna. 

 - Znajomi z twojego zespołu chcą gdzieś z tobą - mruknął i klepnął go w ramię. - Idź i się pobaw trochę dziś... 

 Paul uśmiechnął się i podszedł do drzwi. Przed jego domem stali John, George i Ringo Starr - przyjaciel zespołu z czasu kiedy koncertowali w Hamburgu. Grał na perkusji. Lepiej od Pete'a i jeśli ten jakimś dziwnym przypadkiem został wyrzucony z zespołu, to reszta chętnie by przyjęła Ringa. Po kilku minutach rozmawiania i wręczenia prezentów, które "będą odpakowane po powrocie" czwórka ruszyła na wędrówkę nad niedaleki staw. George zabrał ze sobą duży kosz piknikowy, w którym były biszkopty (oczywiście), kilka piw, jakieś kanapki i kilka innych przekąsek. 

 Dotarli na miejsce, kiedy słońce było nisko na horyzoncie, co robiło wrażenie. Półmrok i różne kolory nieba tworzyły niesamowitą mieszankę. Ringo rozłożył koc na ziemi, a John wyciągnął z koszyka alkohole i podał każdemu butelkę. 

 - To za Paula! - Lennon krzyknął, a George i Ringo powtórzyli po nim. Stuknęli się butelki i zaczęli pić. Pierwszy skończył John, bo kto inny jak nie on? O dziwo drugi był George, któremu chyba alkohol zasmakował. 

 Nie obyło się bez siedzenia i rozmawiania o swoich przygodach. Najwięcej miał do opowiedzenia Ringo, z którym reszta nie widziała się kilka miesięcy. Opowiedział o tym, jak odszedł ze swojego poprzedniego zespołu Rory Storm and the Hurricanes, bo okropnie się pobił z wokalistą albo o tym, jak wpadł do Liverpoolu odwiedzić rodzinę i postanowił zostać w nim na dłużej. Kiedy kilka kanapek zniknęło, a wszystkie biszkopty George'a zostały przez niego wchłonięte, Paul postanowił wejść do wody. Reszta pomyślała, że zgłupiał, ale woda okazała się całkiem ciepła. 

 Chwilkę później McCartney stał w wodzie i powoli w niej chodził w samych spodniach. Był szczęśliwy, że mógł spędzić czasu z przyjaciółmi. W tym czasie George zasnął, a Ringo postanowił pójść za potrzebą i zniknął w krzakach. Paul miał przymknięte oczy i lekko się uśmiechał. Było więc dla niego zaskoczeniem fakt, że John objął go rękami od pleców i przyciągnął do siebie. 

 - Chyba m-mówiłem, żebyś tak n-nie robił! - młodszy krzyknął cicho i chciał się wyrwać, ale Lennon trzymał go za mocno. 

 - Zapomniałem... - położył głowę na jego ramieniu. - Przyjemnie. Prawda, Pauly? - lekko się zaśmiał i zamknął oczy. 

 - Lennon, puść mnie! - brązowooki wyrwał się z uścisków swojego przyjaciela i odwrócił się w jego stronę. - Muszę ci coś powiedzieć... - westchnął i skierował wzrok na niego. 

 - Słucham cię uważnie... - Lennon zmarszczył brwi. 

 - Ja naprawdę uwielbiam spędzać z tobą czas i ogólnie ciebie uwielbiam... - Paul złapał się za kark. - Bo ja... Za- - nie dokończył, ponieważ starszy złączył ich usta w pocałunku. Na początku Paul nie wiedział, co się dzieję, jednak po chwili oddał go. 

 - Ja w tobie też... - John mruknął i spojrzał na niego.

Please Please MeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz