Rozdział VII

262 23 8
                                    

Paul leżał na łóżku z szeroko otwartymi oczami. Od tamtego gorącego wydarzenia minęło kilka dni, a chłopak myślał, że minęło zaledwie kilka godzin. Wciąż nie miał pojęcia, co się wydarzyło. Miał w głowie tylko słowa Johna.

Ja w tobie też...

Czyli John też go kocha? Zmarnował kilka dni na myśleniu o tak banalnej rzeczy. Teraz miał przed oczami sytuację sprzed tych kilku dni - uciekł po tym, jak się pocałowali. Pewnie John myśli, że jest jakąś ofermą... Z jego "zamyśleń" wybudził go dźwięki otwieranych drzwi.

- Paul, ktoś do ciebie! - ojciec Paula wydarł się z dołu w tym samym czasie, kiedy do jego pokoju wszedł znajomy chłopak.

McCartney spojrzał na Lennona, a ten na niego. Starszy uśmiechnął się i usiadł obok młodszego przyjaciela, na co ten się lekko spiął. Paul przeanalizował twarz swojego przyjaciela i się zaczerwienił. Kurwa, czemu on jest taki przystojny..?

- Musimy pogadać, Pauly - złapał go mocno za rękę.

- Puść mnie, proszę - młodszy warknął i spojrzał gniewnie na swojego "oprawcę".

- Posłuchaj mnie... Nie wiem, czemu wtedy uciekłeś. Jeśli to moja wina, to przepraszam... - przysunął się bliżej, dalej mając wkurzony wzrok Paula na sobie. - Martwiłem się bardzo i dalej będę się martwić, bo naprawdę mi na tobie zależy... - Lennon pocałował go delikatnie.

Paul miał w mózgu jedną myśl - "Uciekaj!". Niestety jego usta odwzajemniły pocałunek. Delikatny całus przeistoczył się w pełen namiętności pocałunek. John obejmował Paula jedną ręką, a drugą gładził jego policzek. Paul miał zamknięte oczy przez cały ten czas. Po chwili Lennon przygryzł wargę McCartneya i wsadził swój język do środka jego jamy ustnej. Ich języki zaczęły bitwę o to, kto będzie dominował. Na początku byli na równi, jednak po chwili John zaczął wygrywać. Kiedy John definitywnie zatryumfował nad Paulem, oderwał się od niego dysząc z braku powietrza. Ich usta jeszcze przez chwilę łączyła stróżka śliny.

- Przepraszam, że tak uciekłem... Po prostu bałem się, że to były żarty...

- Nie musisz się o nic martwić. Naprawdę nie musisz... - Lennon przytulił swojego przyjaciela bądź chłopaka. Sam już nie wiedział, kim są dla siebie. Paul uśmiechnął się i odwzajemnił przytulasa.

***


Paul siedział z Johnem, George'em i Ringo w pociągu do Londynu. Nad ich głowami leżały ich instrumenty. Gitary Johna, Paula i George'a. Perkusja Ringa nie zmieściła się w przedziale, dlatego spokojnie sobie leży w tylnych partiach pociągu. Ciekawi was, dlaczego jadą do stolicy z instrumentami? 

Ich kochany menadżer, Brian Epstein, załatwił im studio do nagrania ich pierwszego albumu. Epstein był ich menadżerem od 1961 roku i naprawdę lubił muzykę swoich podopiecznych. To właśnie przez niego John na koncertach nie zachowywał się jak ostatni prostak, paląc i jedząc na scenie. Był początek września, o czym świadczyła pogoda za oknem. W ciągu tych dwóch miesięcy doszło do wielu wydarzeń. Pete został wyrzucony z zespołu, a na jego miejsce zaproszono Ringa, niejaki George Martin, facet, który pomógł Beatelsom podpisać kontrakt, został producentem zespołu, a ojciec Paula o mało nie dowiedziałby się, że jego syn umawia się z innym mężczyzną.

- To gdzie my mamy w końcu pójść? - George zapytał zniecierpliwiony.

- Pytasz już piąty raz... - Ringo lekko się zaśmiał i spojrzał na świstek papieru, który dostał od Epsteina. - EMI Studios na Abbey Road - westchnął i spojrzał za okno.

Podróż strasznie im się dłużyła i ostatecznie Paul i George zasnęli, Ringo poszedł coś zjeść, a John zastanawiał się, czy nie wyskoczyć z pociągu. Na dworzec w Londynie dotarli około godziny 18, kiedy Słońce już zachodziło. Na dworcu czekało już na nich dwa auta - jedno na instrumenty, a drugie dla nich. Najgorzej miał biedny Ringo, który musiał brać po kolei kawałki bębnów i wkładać je do bagażnika. Byłoby jeszcze gorzej, gdyby podczas drogi któraś membrana postanowiłaby pęknąć. Kiedy dotarli na miejsce, mieli chwilkę czasu na odpoczynek. Gitarzyści odłożyli swoje gitary, a Ringo znowu musiał się męczyć. Tyle dobrze, że miał kogoś do pomocy.

Po zapoznaniu się z harmonogramem, który był jakże okrutny, chłopacy pojechali do hotelu, w którym mieli nocować. Hotel był całkiem ładny. Miał basen, więc zespół mógł robić wszelkie głupoty (na przykład sikać do niego). Dostali swoje pokoje. Były dwuosobowe więc Paul i John od razu wzięli kluczyk do pokoju. Bóg wie co robili w swoim pokoju. Wystarczająco się nacałowali przez te dwa miesiące. Jedno jest pewne - Paul jeszcze nie chce wylądować w łóżku z Johnem. Jeszcze.


Please Please MeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz