Nie czytaj tego gówna, czyli dwa słowa o auto(nie)promocji

291 60 36
                                    

Kiedy czasem czytam, jak autorzy opowiadań piszą o swoich pracach, aż robi mi się smutno. Bo wiecie, to jest strasznie przykre, kiedy ktoś wkłada w twórczą pracę mnóstwo wysiłku, poświęca czas na stworzenie czegoś, a potem mówi o tym jak o najgorszym gównie. Ja wiem, skąd to się bierze – z braku poczucia własnej wartości, niskiej samooceny, a czasem też, niestety, ze źle pojmowanej skromności. I o ile w tym pierwszym przypadku sprawa jest trochę trudniejsza, o tyle druga kwestia to krótka piłka. Skromność to piękna cecha, ale fałszywa skromność jest do bani. Mówienie źle o sobie czy swojej pracy, żeby usłyszeć zaprzeczenia i komplementy... wiecie, jak to nazwać? Wyłudzanie. Prawie jakbyście prosili kogoś o kasę nie dlatego, że jej nie macie, ale dlatego, że chcecie więcej. Takie żebrolajki i obśmiane ze wszystkich stron „jak będzie dziesięć gwiazdek, dam nowy rozdział".

Jeśli ktoś jest nowy na Wattpadzie podpowiadam: nie róbcie tak. To nie jest dobry sposób na zaangażowanie czytelników, bo prędzej ludzie się zniechęcą, niż zostawią te upragnione gwiazdeczki. Czy tam inne lajki.

No dobrze, ale co właściwie z tą promocją? Bo niby człowiek chciałby mieć więcej czytelników (ba, kto by nie chciał!), ale w sumie to nie wiem, czy to co piszę, ma sens, czy jest dobre, czy warto, przecież inni robią to lepiej... I tak dalej. Coś wam, powiem; wam, czyli wszystkim nieśmiałkom (do których sama też się trochę zaliczam): oczywiście, że jest ktoś, kto robi to lepiej. Całe morze „ktosiów". Ale jeśli piszecie/tworzycie najlepiej jak umiecie, ma to sens. Jeśli dajecie tyle, ile możecie, jest to dobre. Nawet jeśli niedoskonałe. Bo, serio, nikt nie jest doskonały, a popełniając błędy, nie robicie nikomu krzywdy. Taka lekcja na dziś.

Powiem więcej: tylko wy wiecie, co siedzi w waszej głowie. Wy macie pomysł na tę historię, dlatego nie zagrzebcie tego pod nieśmiałością. Jesteście ambasadorami swojej pracy; adwokatami bohaterów i obrońcami fabuły, którą budujecie w pocie czoła. Wyobrażacie sobie dyplomatę, który na obczyźnie przyznaje: „no w sumie to u nas jest całkiem do dupy i kto mógł, dawno uciekł"? Obrońcę, który wstaje i mówi: „Wysoki Sądzie, mój klient to kryminalista i jeśli dostanie mniej niż dożywocie, sam mu strzelę w łeb po wyjściu z tego budynku"? Albo ambasadorkę jakiejś marki kosmetycznej, która oznajmia „ten kremik testowano na króliczkach, a składniki pozyskiwały dzieci pracujące za dwie bulwy manioku"? No jasne, że nie. Bo przecież oni wszyscy mają zachęcić, nie zniechęcić. I wy musicie działać dokładnie tak samo. Bronić, nie wbijać w ziemię. Zapraszać, nie odstraszać.

Jeśli piszecie o swoim dziele jako o gównie i w sumie takim czymś niewiadomoczym, co wasz zmęczony umysł wyrzygał między kartkówką z matmy a wuefem, stawiacie się na pozycji ambasadorki od bulw manioku. Pomyślcie sami: dlaczego obcy człowiek ma sięgnąć po waszą twórczość, jeśli sami jej nie szanujcie? Kto uwierzy w tą opowieść, jeżeli wy w nią nie wierzycie? To bardzo ważne, żeby uświadomić sobie, że jeśli dajecie z siebie wszystko, publikując pracę na najwyższym poziomie na jaki was stać (a nie buble na odwal się – o tym będzie jeszcze mowa), to jest wystarczająco dobrze.

Nie ma nic złego w tym, że coś wam nie wychodzi, serio. Wszyscy się uczymy i głupotą jest udawać, że tak nie jest. Dlatego nie bójcie się tego, że popełniacie błędy, bo każdy babol i pomyłka, każde potknięcie, które zaliczycie, przybliża was do pisarskiego ideału. Wypnijcie pierś do przodu i śmiało mówcie, co robicie – bez zadęcia, jasne, bo przesada w żadną stronę nie jest dobra, ale i bez fałszywej skromności.

Piszecie. Działacie. Tworzycie. Słowem – rozwijacie się. I to jest super. A z czasem będzie tylko lepiej – niezależnie od tego, gdzie teraz jesteście.

Katarzyna „Valakiria" Tkaczyk

Pas startowy |ZAKOŃCZONE|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz