Pisarskie credo: pracuj, a nie módl się

154 35 15
                                    

Uwaga, ten tekst będzie bolał.

Będę okrutna i powiem wprost: pisarze (amatorzy, ale też profesjonaliści) są tak nieprawdopodobnie marudni, że czasem trudno uwierzyć. To chyba jedna z niewielu grup zawodowych, które aż tak się nad sobą rozczulają i aż tak grzebią w miejscu, zamiast po prostu wziąć się do roboty. Zauważyliście, że my, piszący, uwielbiamy narzekać? Kochamy marudzić, pisać, jak to i ciężko i źle, jak to wszystko jest straszliwie trudne, zamiast... no nie wiem, pisać do rzeczy? Kiedy o tym myślę, przypomina mi się koleżanka, która potrafiła dzwonić do mnie i przez dwie godziny mówić, jak to nic nie umie na najbliższy egzamin. Dwie godziny! Gdyby ten cały czas, w którym jęczała i marudziła, poświęciła na naukę, byłaby już o krok dalej. 120 minut to bardzo dużo czasu.

Piarze-amatorzy, czyli tacy jak my tutaj, to też chyba jedyni hobbiści, którzy ze swojego hobby czerpią nie przyjemność, ale powód do umartwiania się. Niekończące się płacze na temat nieobecnej weny; ciągłe biadolenie, jak to pomysłów dużo, a czasu mało; wieczne marudzenie, że jest za słabo, zbyt płytko, niewystarczająco... Z tego wszystkiego z powodzeniem można ułożyć bingo i bawić się w wykreślanki przy każdej dyskusji o pisaniu. Nurzamy się w tej rzece ciągłego narzekania, jakby właśnie to było w centrum naszych zainteresowań. Jakby to właśnie o to w tym wszystkim chodziło. A przecież nie jest tak, prawda?

Wylewam jad, może tak średnio sympatycznie, ale w gruncie rzeczy chcę zaapelować: nie bójcie się pisania; bo właśnie ze strachu bierze się to odwlekanie, odkładanie i marudzenie. Tylko ze strachu. Więc mówię do każdej osoby, która się na mnie jeży, bo właśnie trochę dostała po uszach: odwagi. Jeśli masz w głowie jakiś pomysł, jakaś historia do ciebie przemawia, to dlaczego czekasz? Na co, na odpowiedni moment? Taki nigdy nie nadejdzie, nie ma się co łudzić. Nigdy nie będzie warunków idealnych, w których poczujesz „tak, to dzień, w którym pocznę Dzieło i wiem, że będzie dobre". Nigdy nie masz pewności, jak pójdzie i czy to, co stworzysz, przyjmie się i zapewni ci sukces lub chociaż zadowolenie. Lub obie te rzeczy. Jeśli piszesz, przykładowo, jedno opowiadanie miesięcznie, w ciągu roku masz aż dwanaście tekstów. Część z nich będzie słaba, to nie ulega wątpliwości, jednak szansa, że stworzysz tekst dobry, bardzo dobry lub wybitny, jest większa, niż gdybyś stworzył tylko jeden. Ba, co więcej – z każdym kolejnym napisanym tekstem ta szansa rośnie, bo rozwijasz się literacko, poprawiasz warsztat i po prostu się uczysz. Ale jeśli zamiast robić to, zajmujemy się marudzeniem, jęczeniem i płakaniem, jak to ciężko i źle, to w czym jesteśmy lepsi? W marudzeniu, jęczeniu i płakaniu. Nie ma siły: pisanie rzeczy sprawia, że jesteśmy lepsi w pisaniu rzeczy. Zamiast więc odkładać działanie w nieskończoność, po prostu... zacznij. Usiądź i napisz pierwsze zdanie. A potem drugie. Kolejne, następne i jeszcze dalsze. Pisz wytrwale, każdego dnia choćby po kilka słów i pozwalaj, by historia rosła, a potem doprowadź ją do końca. Jak w szkolnej rozprawce: wstęp, rozwinięcie, zakończenie. Zaczynasz, rozwijasz myśl, opowieść, wątek, kończysz. Odpoczywasz, zaczynasz kolejne.

Święty Benedykt z Nursji, ten skróty położył podwaliny pod zakon benedyktynów, powiedział: ora et labora. Módl się i pracuj. Taka reguła może i jest dobra dla mnichów, ale myślę, że pisarze – czy szerzej, artyści – szczególnie tacy, którzy nie działają tylko dla funu, ale naprawdę chcą osiągnąć, powinni nieco ją zmienić. Tak, jak jest w tytule: nie módl się, ale pracuj.

Tak po prostu.


Katarzyna Valakiria Tkaczyk

Pas startowy |ZAKOŃCZONE|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz