U ulubionego autora widzisz informację „rozdział będzie później, bo nie mam weny" i masz ochotę go udusić? Cóż, ja też. Czy raczej – kiedyś tak miałam. W pewnym momencie coś się jednak zmieniło i czytając o tej wenie, która nie chce przyjść za chińskiego boga, tylko się śmiałam. Potem złościłam. Teraz reaguję już tylko ciężkim westchnieniem, myśląc o tym, jak ogromną krzywdę czyni twórcom ten romantyczny mit. Jak wiele aktywności blokuje, jak bardzo opóźnia pisarski (czy jakikolwiek inny) rozwój. Bo tak – wena popychająca nas do pisania (czy ogólnie tworzenia czegokolwiek) to bajka, którą lepiej włożyć tam, gdzie jej miejsce: na półkę. A potem rozsądnie zabrać się do pracy. Kontrowersyjne, wiem, ale zaufajcie mi – zdecydowanie lepiej liczyć na siebie, niż tylko na natchnienie.
Marzenie ściętej głowy
Wiecie, długo nie miałam pojęcia, od której strony ugryźć ten temat. Wydawało mi się, że o wenie powiedziano już wszystko i że nikt nie ma co do niej złudzeń. A jednak! Wciąż widzę pytania, jak radzić sobie z brakiem weny oraz ciągłe wymówki, że to właśnie ona (czy jej brak) stoi za opóźnieniami w tworzeniu kolejnych rozdziałów. Po odrzuceniu kilku wersji doszłam do wniosku, że najlepiej zacząć... od początku. A gdzie ten początek? Ano w uświadomieniu sobie jednej, bardzo prostej zasady: wena nie istnieje.
A przynajmniej nie taka, o jakiej myślimy w pierwszej chwili (bo ogólnie rzecz biorąc samo zjawisko występuje).
Istnieją za to wypracowane pisarskie nawyki i nasza chęć do ciężkiej pracy. I właśnie to sprawia, że książki czy opowiadania powstają. Nie siedzenie i czekanie na objawienie, ale praca. Tylko i aż. Wzorzec twórcy-artysty, pędzącego na spienionym koniu natchnienia wprost w objęcia muz wypalił się w epoce wielkich wieszczów i stracił na aktualności, gdy wyszliśmy z romantyzmu. Nie warto fundować sobie powrotu do tamtych czasów. To się zwyczajnie nie opłaca.
Proza życia
No dobrze, ale jeśli nie wena popycha nas do działania, to w takim razie – jak tworzyć? Jak pisać? Czy w ogóle się da? Odpowiedź na te pytania już padła i polecam wbić ją sobie do głowy:
„Natchnienie istnieje, ale musi zastać Cię przy pracy."
Cytat, bo są to słowa Pablo Picassa – autorytetu, któremu można zaufać. Ale jeśli z jakiegoś powodu nie chcecie polegać na słowach tego malarza, polecam spojrzeć do wywiadów z pisarzami: to samo, choć innymi słowami, powie wam chociażby Andrzej Pilipiuk, Stephen King czy Katarzyna Bonda. Wszyscy powtarzają, że wena to słowo-wytrych; ulubiona wymówka twórców, która brzmi pięknie i nawet artystycznie, ale nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. A raczej nie powinna mieć, o ile zależy nam na rzeczywistym tworzeniu, a nie działaniu z doskoku, gdy akurat coś na nas spłynie. Powtórzę jeszcze raz: pisarzem zostaje ten, kto pisze; kto każdego dnia siada, otwiera edytor tekstowy i dłubie w tym tekście, bez wymówek. Dlatego właśnie polecam zapomnieć o istnieniu takiego zjawiska jak wena (będzie łatwiej po prostu nie zastanawiać się nad tym, gdzie ona jest) i zaakceptować boleśnie smutny fakt: tworzenie czegokolwiek, a już szczególnie powieści, to praca. Mało to romantyczne, ale nie o romantyzm chodzi, ale o rzetelność. Pisanie to ciężka, mozolna praca, która wymaga żelaznej dyscypliny i jeszcze bardziej żelaznych nerwów, a nie siedzenia w oczekiwaniu na TEN moment.
Pracuj, a nie módl się
Jasne, są dni, gdy pisanie idzie lekko, łatwo i przyjemnie – można wierzyć, że właśnie wtedy odwiedziło nas to mityczne natchnienie. Wtedy należy się cieszyć i pracować wytrwale, póki starczy sił. A kiedy go nie ma? Gdy przedzieramy się przez kolejne zdania jak przez kisiel, z wdziękiem panzerfausta? Gdy samo włączenie edytora tekstowego boli? Cóż – trzeba westchnąć głęboko, zrobić sobie herbaty, po czym... pracować mimo wszystko. Oczekiwanie na wenę wcale nie pomaga, a nawet jeśli totalnie nam nam nie idzie, przynajmniej wiemy, że próbowaliśmy. Może akurat coś zaskoczy? Jeśli jednak nie zaskoczy, bo i tak bywa, zawsze będziemy dalej niż poprzedniego dnia. Chociażby o jedno zdanie. Chociażby o poprawione przecinki. Prawda jest taka, że tym, co pozwala stworzyć cokolwiek – opowiadanie, powieść, trylogię, sagę – jest... rutyna pisania. Nawyki, które wypracowuje się nie od skoku do skoku w tych rzadkich chwilach, kiedy rzeczywiście spotka nas tak zwane flow, ale wtedy, gdy mozolnie klepiemy w klawisze, nawet pocąc się i jęcząc. Godzina za godziną, dzień za dniem, tydzień za tygodniem. Codziennie. Tak powstają rzeczy – i nie przeskoczymy tego żadnym magiczno-romantycznym trickiem.
Katarzyna „Valakiria" Tkaczyk
CZYTASZ
Pas startowy |ZAKOŃCZONE|
RastgeleSiadasz na fotelu, kładziesz się na łóżku, leżysz na podłodze. Włączasz komputer, tablet, telefon. Twoje palce dotykają klawiatury, czujesz znajome Ci uczucie ekscytacji tworzenia czegoś własnego, swojego świata. Jesteś pochłaniany przez wymyślne ep...