Czekasz na wenę? To... czekaj dalej

296 56 37
                                    

U ulubionego autora widzisz informację „rozdział będzie później, bo nie mam weny" i masz ochotę go udusić? Cóż, ja też. Czy raczej – kiedyś tak miałam. W pewnym momencie coś się jednak zmieniło i czytając o tej wenie, która nie chce przyjść za chińskiego boga, tylko się śmiałam. Potem złościłam. Teraz reaguję już tylko ciężkim westchnieniem, myśląc o tym, jak ogromną krzywdę czyni twórcom ten romantyczny mit. Jak wiele aktywności blokuje, jak bardzo opóźnia pisarski (czy jakikolwiek inny) rozwój. Bo tak – wena popychająca nas do pisania (czy ogólnie tworzenia czegokolwiek) to bajka, którą lepiej włożyć tam, gdzie jej miejsce: na półkę. A potem rozsądnie zabrać się do pracy. Kontrowersyjne, wiem, ale zaufajcie mi – zdecydowanie lepiej liczyć na siebie, niż tylko na natchnienie.

Marzenie ściętej głowy

Wiecie, długo nie miałam pojęcia, od której strony ugryźć ten temat. Wydawało mi się, że o wenie powiedziano już wszystko i że nikt nie ma co do niej złudzeń. A jednak! Wciąż widzę pytania, jak radzić sobie z brakiem weny oraz ciągłe wymówki, że to właśnie ona (czy jej brak) stoi za opóźnieniami w tworzeniu kolejnych rozdziałów. Po odrzuceniu kilku wersji doszłam do wniosku, że najlepiej zacząć... od początku. A gdzie ten początek? Ano w uświadomieniu sobie jednej, bardzo prostej zasady: wena nie istnieje.

A przynajmniej nie taka, o jakiej myślimy w pierwszej chwili (bo ogólnie rzecz biorąc samo zjawisko występuje).

Istnieją za to wypracowane pisarskie nawyki i nasza chęć do ciężkiej pracy. I właśnie to sprawia, że książki czy opowiadania powstają. Nie siedzenie i czekanie na objawienie, ale praca. Tylko i aż. Wzorzec twórcy-artysty, pędzącego na spienionym koniu natchnienia wprost w objęcia muz wypalił się w epoce wielkich wieszczów i stracił na aktualności, gdy wyszliśmy z romantyzmu. Nie warto fundować sobie powrotu do tamtych czasów. To się zwyczajnie nie opłaca.

Proza życia

No dobrze, ale jeśli nie wena popycha nas do działania, to w takim razie – jak tworzyć? Jak pisać? Czy w ogóle się da? Odpowiedź na te pytania już padła i polecam wbić ją sobie do głowy:

„Natchnienie istnieje, ale musi zastać Cię przy pracy."

Cytat, bo są to słowa Pablo Picassa – autorytetu, któremu można zaufać. Ale jeśli z jakiegoś powodu nie chcecie polegać na słowach tego malarza, polecam spojrzeć do wywiadów z pisarzami: to samo, choć innymi słowami, powie wam chociażby Andrzej Pilipiuk, Stephen King czy Katarzyna Bonda. Wszyscy powtarzają, że wena to słowo-wytrych; ulubiona wymówka twórców, która brzmi pięknie i nawet artystycznie, ale nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. A raczej nie powinna mieć, o ile zależy nam na rzeczywistym tworzeniu, a nie działaniu z doskoku, gdy akurat coś na nas spłynie. Powtórzę jeszcze raz: pisarzem zostaje ten, kto pisze; kto każdego dnia siada, otwiera edytor tekstowy i dłubie w tym tekście, bez wymówek. Dlatego właśnie polecam zapomnieć o istnieniu takiego zjawiska jak wena (będzie łatwiej po prostu nie zastanawiać się nad tym, gdzie ona jest) i zaakceptować boleśnie smutny fakt: tworzenie czegokolwiek, a już szczególnie powieści, to praca. Mało to romantyczne, ale nie o romantyzm chodzi, ale o rzetelność. Pisanie to ciężka, mozolna praca, która wymaga żelaznej dyscypliny i jeszcze bardziej żelaznych nerwów, a nie siedzenia w oczekiwaniu na TEN moment.

Pracuj, a nie módl się

Jasne, są dni, gdy pisanie idzie lekko, łatwo i przyjemnie – można wierzyć, że właśnie wtedy odwiedziło nas to mityczne natchnienie. Wtedy należy się cieszyć i pracować wytrwale, póki starczy sił. A kiedy go nie ma? Gdy przedzieramy się przez kolejne zdania jak przez kisiel, z wdziękiem panzerfausta? Gdy samo włączenie edytora tekstowego boli? Cóż – trzeba westchnąć głęboko, zrobić sobie herbaty, po czym... pracować mimo wszystko. Oczekiwanie na wenę wcale nie pomaga, a nawet jeśli totalnie nam nam nie idzie, przynajmniej wiemy, że próbowaliśmy. Może akurat coś zaskoczy? Jeśli jednak nie zaskoczy, bo i tak bywa, zawsze będziemy dalej niż poprzedniego dnia. Chociażby o jedno zdanie. Chociażby o poprawione przecinki. Prawda jest taka, że tym, co pozwala stworzyć cokolwiek – opowiadanie, powieść, trylogię, sagę – jest... rutyna pisania. Nawyki, które wypracowuje się nie od skoku do skoku w tych rzadkich chwilach, kiedy rzeczywiście spotka nas tak zwane flow, ale wtedy, gdy mozolnie klepiemy w klawisze, nawet pocąc się i jęcząc. Godzina za godziną, dzień za dniem, tydzień za tygodniem. Codziennie. Tak powstają rzeczy – i nie przeskoczymy tego żadnym magiczno-romantycznym trickiem.

Katarzyna „Valakiria" Tkaczyk

Pas startowy |ZAKOŃCZONE|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz