Ta chwila za chwilę - o manierach językowych

129 29 15
                                    

Tak to już jest, że pisząc, nierzadko mamy w głowie niejako brzmienie całych zdań, a nie słowa pojedynczo. Gdy się nad tym zastanowić, jest to całkiem zabawne, bo uświadamia, czym jest płynność w wypowiadaniu się. To jak mówienie w obcym języku tak po prostu, bez przekładania sobie poszczególnych wyrazów. Niektórzy pisarze wręcz nie myślą zdaniami, ale niejako całymi scenami i po prostu opisują to, co widzą w głowie. Słowa płyną, płyną, płyną, niejako samoistnie przelewane na papier, a gdy je sprawdzamy, wielu rzeczy po prostu nie widzimy...

... na przykład tego, że się powtarzamy.

Zauważyliście, że w poprzednim akapicie, całkiem krótkim, aż trzy razy użyłam słowa „niejako", by doprecyzować myśl? Mniej więcej tym właśnie jest maniera językowa - choć tutaj akurat występuje sztucznie, bo celowo popełniłam błąd. Tak czy siak, irytuje – zarówno piszącego, jak i czytelnika. Właściwie przede wszystkim czytelnika.

Czym jest tak dokładnie? Maniery językowe to po prostu pewne zwroty, wyrazy czy konstrukcje, których używamy, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Są naturalną częścią naszej komunikacji i tak bardzo wtopiły się w "tło", że już nie zauważamy, jak natrętnie do nas wracają. Mogą być błędem stylistycznym, gramatycznym, fleksyjnym czy jakimkolwiek innym - listę najpopularniejszych linkuję w komentarzu - ale wcale nie muszą. Czasem to nawet całkiem poprawne powiedzonka, które wracają, wywołując czytelnicze déjà vu. „Niejako" użyte raz na jakiś czas nikomu nie szkodzi, ale gdy na jednej stronie pojawia się sześciokrotnie, wyraźnie zdradza, że autor ma problem i nie panuje nad językiem. Co gorsza, najczęściej tego problemu nie widzi, za to czytelnik – już tak.

Jaki jest problem z manierami? Jak widać w pierwszym akapicie, mogą generować powtórzenia, ale nawet gdy uda się ich uniknąć, zwyczajnie irytują czytelnika. I nie, argument „fabuła się broni" to żaden argument - bo tak, jest istotna, ale liczy się również, jak została przedstawiona. Niekiedy jest to wręcz ważniejsze, bo nawet najlepszy pomysł można skopać złym zapisem; wszyscy znamy takie przypadki. Maniery językowe rodzą również wrażenie, że autorowi zwyczajnie brakuje słownictwa i nie potrafi stworzyć spójnego wywodu bez powtarzania się. Albo, że myśli, uczucia czy emocje potrafi zapisać tylko w jeden sposób. Kojarzycie jakie wrażenie robi osoba, która co chwilę się zacina? Wszystkie „eeee" oraz „yyy" są potwornie denerwujące, wybijają z rytmu i rozpraszają. Takie „stękanie" również jest manierą językową, tyle że słowną, tak na marginesie.

Od razu mówię: maniery ma każdy z nas. Zapewne kilka z moich manier można zauważyć nawet w tym tekście. Wiem, że mam skłonność do inwersji, co ciekawe również w mowie. Moim ulubionym słowem w tekstach pisanych jest natomiast „bowiem" i „ponieważ", a większość rzeczy dzieje się „nagle" lub „po chwili", ewentualnie „za chwilę" – stąd właśnie tytuł artykułu. Ale tak jak mnie problem pomogła uświadomić korekta autorska i praca z redaktorką, tak ja, mam nadzieję, uwiadomię go wam. Każdemu zdarza się powtórzyć myśl, to normalne, ale jeśli chcecie walczyć o lekkość stylu, sprawdźcie, czy przypadkiem nie macie irytujących manier językowych, które wracają raz za razem, bezsensownie obciążając treść. Jak to zrobić, poza rzecz jasna uważnym czytaniem (które nie zawsze pomaga)? Zdradzę wam mój sposób, który nieźle sprawdził się przy książce, chociaż jest trochę łopatologiczny i wymaga czasu. Składa się z dwóch kroków:

Krok pierwszy: W oddzielnym pliku zróbcie sobie listę słów, które już na pierwszy rzut oka wydają się powtarzać. „Nawet", „chwila", imiona bohaterów, nawy funkcji, „powiedział", „stwierdził" oraz wszystkie inne określenia związane z mówieniem; to takie klasyki.

Krok drugi: Użyjcie na tekście opcji wyszukiwania i sprawdzajcie każde słowo po kolei. Jeśli powtarza się blisko, postarajcie się znaleźć synonim... i uważajcie, by go również nie nadużywać.

I to wszystko. Czasochłonne? Być może, ale jak już złapiecie rytm, pójdzie całkiem sprawnie, zaręczam. Mnie sprawdzenie prawie 400 stron książki zajęło jakieś trzy dni – ale pracowałam po kilka godzin dziennie. Wychodziłam z założenia, że jeśli „powiedział" czy „chwila" już się pojawiło na stronie, to drugie (i każde kolejne) można śmiało wywalić. Trochę rygorystycznie, wiem, ale ile było zabawy! Ile rozwoju! A tekst znacząco zyskał na lekkości, bo kilku rzeczy nie dało się pozostawić – co uświadomiło mi, że mimo ostrych cięć wciąż jeszcze są fragmenty, które właściwie kwalifikują się od usunięcia. I wyleciały. I żyję. I jest dobrze.

Manier językowych wyplenić się nie da, bo na miejsce jednych z pewnością wskoczą inne, ale próbować nie tylko można, ale nawet trzeba. Gwarantuję, zyska nie tylko wasz tekst, ale i wy sami – poszerzając zasób słownictwa. Potraktujcie to jako ćwiczenie pisarskie i sposób na rozwój. Popłaca.

Pas startowy |ZAKOŃCZONE|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz