Rozdział 61.

329 26 13
                                    


- Łucja? - Popatrzyłam na nią, podczas gdy ona swój wzrok miała skupiony na kanapkach, które przygotowała.
- Hm?
- Wszystko dobrze?
- Yhm.
- To czemu tak im się przeglądasz?
- Bo to najgorzej wyglądające kanapki, które kiedykolwiek zrobiłam.
- Nie są takie złe. - Pocałowałam jej policzek, starając się zachować powagę. - Ta czerwona, okrągła górka na nich, wygląda wybornie.
- To pomidor.
- No, dlatego tu pasuje. Im grubiej pokrojony pomidor, tym człowiek się bardziej najedzony.
- Co? Co byś ode mnie chciała, że takie głupoty gadasz?
- Zrobisz mi też śniadanie do pracy?
- Żeby koledzy się z ciebie śmiali? - Zaśmiała się. - Zapomnij.
- Ale... - Oparłam się o szafkę. - Ty robisz najlepsze śniadania.
- I co mi jeszcze powiesz. Hmm? Że dodają one sto procent do energii? - Spojrzała na mnie, na co ja pokiwałam twierdząco głową. - No dobra, ale... pod jednym warunkiem.
- Jest! - Wzięłam do ust jednego pomidorka. - Jaki to warunek?
- Zjesz je sama i się z nikim nie podzielisz. A zwłaszcza z Rafalskim.
- Stoi. Schowam się w przerwie do archiwum i tam je zjem. - Zaśmiałam się cicho. Przeglądałam się jej, jak do mnie podchodzi.
- Odradzam. Jak pobrudzisz jakieś akta, to będziemy się widziały u mnie na dywaniku. A chyba Pani Nowak tego nie chce? - Uśmiechnęła się szeroko, a następnie włożyła mi do ust, jeszcze jednego pomidorka i objęła mnie w pasie.
- No... Chyba wolę nie. - Usiadłam na blacie. - Dywanik u groźniej szefowej... Nie. Nie chcę.
- Serio chcesz te badziewne kanapki? Mogę cię na pizzę zabrać. - Objęłam ją udami w pasie. - Przemyśl to.
- Nie, bo zgrubnę. Poproszę kanapki. - Wskazałam na talerz. - O takie.
- No, dobra. Na twoją odpowiedzialność. To w takim razie, proponuję przyjść na przerwę do mnie. - Uśmiechnęła się szeroko. - Porozmawiamy sobie przy okazji o jakiś głupotach.
- Do Pani Naczelnik zawsze. - Uśmiechnęłam się szeroko. - Będę.
- No i pięknie. A teraz złaź z tej szafki. - Poklepała mnie po kolanie. - Jeszcze Emilka to przyuważy i zacznie nam fikać po meblach.
- Już, już. - Zeskoczyłam z szafki i do kuchni weszła zaspana Emilka.
- Dzień dobry, księżniczko. - Łucja wzięła ją na ręce. - Co byś sobie zjadła na śniadanko?
- Może... Jajecznicę. Z pomidolkiem. - Emilka przetarła swoje oczka.
- Tylko pokrój to dla niej, tak jakoś... Drobniej?
- Te, matka. Grabisz sobie. - Zaśmiała się i postawiła Emilkę na podłogę. - Robi się.
- Gdzie Zuma?
- Poszła z babcią na spacer. Oho, chyba już wrociły.
- Zumaaaa!
Emilka pobiegła do swojego psa, a ja zaczęłam pomagać Łucji przy robieniu śniadania dla córki.
- Natalia? - W kuchni zjawiła się moja mama. Odwróciłam się w jej stronę.
- Słucham?
- Możemy chwilkę porozmawiać? - Zapytała cicho.
- Pewnie. - Wyciągnęłam patelnie z szafki. - Co się stało?
- Wolałabym jednak w salonie.
- Idź, kochanie. - Łucja wzięła mi z ręki patelnie. - Postaram się nie przypalić.
Poszłam za moją mamą do salonu. Bardzo bałam się tego, co miałam zaraz usłyszeć. Czułam, że to będą mało pozytywne informacje. A było już tak dobrze...
- Usiądźmy. - Usiadła na kanapie.
- Co się stało? - Usiadłam obok niej, ale ona milczała. - Mamo?
- Od pewnego czasu wydzwaniał do mnie twój ojciec.
- Odbierałaś?
- Nie. - Westchnęła cicho. - Ale spotkałam go wczoraj na mieście. I obawiam się, że mnie śledził.
- Cholera. - Westchnęłam ciężko. - Był pijany?
- Yhm. Krzyczał za mną, bym do niego wróciła. Śmierdział gorzelnią na kilometr.
- Dobra. Coś się wymyśli.
- A Emilka? Nie chcę, by stała jej się krzywda.
- Zostawimy ją dzisiaj u dziadków. - Wyciągnęłam z kieszeni telefon, zaczynając szukać właściwego numeru telefonu. Bezpieczeństwo Emilki było dla mnie najważniejsze. - I dobrze by było, gdybyś dzisiaj nigdzie nie wychodziła. I w razie co, to udawaj, że cię nie ma w domu.


- Emilka... ?- Weszłam do kuchni, gdzie moja córka właśnie kończyła jeść śniadanie. Kucnęłam przy niej, zaczynając gładzić jej małe rączki. - Pojedziesz dzisiaj do dziadków. Dobrze?
- Yhm. - Uśmiechnęła się delikatnie. - A co się stało Babci Marysi?
- Nic, kochanie. - Spojrzałam na Łucję, która ona tej bajki nie kupiła. - Wszystko jest w porządku. Tylko się za tobą stęsknili, a babcia Marysia musi dzisiaj... Ma... Ważne rzeczy do zrobienia dzisiaj, wiesz?
- To ja pójdę spakować zabawki. - Nie do końca usatysfakcjonowana tą odpowiedzią, zeskoczyła z krzesła. - Chodź, Zuma!
- Co się dzieje? - Zapytała Łucja, gdy Emilki już z nami nie było.
- Opowiem ci w drodze do pracy. - Wstałam z kolan. - Ok?
- Yhm. Ale ty sprzątasz. Zła patelnia oparzyła mnie w paluszek.
- Jak to jest, że ty, taka świetna pani naczelnik, która daje sobie radę z nami i z groźnymi przestępcami, nie potrafi... - Zbliżyłam się do niej i ją objęłam w pasie. - Poradzić sobie z gorącą patelnią?
- No... Głupio wyszło.
- Pomóżcie mi się spakować! - Wmieniłyśmy ze sobą znaczące spojrzenia. - Szybko!



Odwiozłyśmy Emilkę do dziadków, a w drodze na komendę, zaczęłam rozmyślać o tym, co z rana powiedziała mi moja mama. Z tego rozmyślania wyrwała mnie ciepła dłoń Łucji na moim policzku.
- Skarbie?
- Jestem, jestem. Zamyśliłam się, wybacz.
- Co się stało?
- Mój kochany ojciec pragnie wrócić do mojej matki. - Westchnęłam głęboko. - Od jakiegoś czasu napastuje ją telefonami. A wczoraj spotkał ją na mieście, oczywiście był pijany. I pojawiło się podejrzenie, że ją śledził.
- Cholera. - Zatrzymała się na czerwonym świetle.
- Nie chcę, aby któreś z nas stała się jakaś krzywda. A zwłaszcza tobie i Emilce. Ona już dosyć wycierpiała. - Spojrzałam na nią.
- Załatwimy zakaz zbliżania się i po sprawie.
- A jak będzie miał w ten zakaz wywalone?
- No to złamanie zakazu, to będzie jego najmniejszy problem. - Złapała mnie za dłoń.
- Ale...
- Wszystko będzie dobrze, Skarbie. - Spojrzała na mnie wzrokiem, który ciut mnie uspokoił. - Nie pozwolę na to, by ktoś was skrzywdził.
- To akurat wiem.
- Może potrzebujesz wziąć dzisiaj wolne? - Spytała po chwili.
- Nie trzeba. - Uśmiechnęłam się delikatnie. - Chyba, że ty też weźmiesz.
- Dzisiaj nie mogę. - Zaparkowała pod komendą na jej wyznaczonym miejscu.
- To ja nie biorę wolnego. - Przybliżyłam się do niej i złożyłam na jej ustach delikatny pocałunek. - Ale oferta z przerwą na jedzenie aktualna?
- Zawsze. - Na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. - Chodź tu.
Przyciągnęła mnie za bluzkę bliżej siebie i mnie pocałowała.
- Wystarczy już. - Wyszeptałam po chwili, z trudem przerywając nasz pocałunek. - Zaraz jakiś Rafalski zauważy i będzie próbował zakablować.
- Jak zrobi to w taki sposób, jak twój eks, to z chęcią sobie popatrzę. - Zaśmiała się cicho. - Dobra. Chodź już. Bo zaraz zmienię zdanie, co do wagarów.
Mimo sytuacji z dzisiejszego poranka, wysiadłyśmy z samochodu w dobrych humorach. Teraz już byłam przekonana, że decyzja o moim związku z Łucją była jedną z lepszych, jakie kiedykolwiek podjęłam.



Gdy nastał czas mojej przerwy, skierowałam się do gabinetu swojej partnerki.
- Przeszkadzam? - Spytałam, jak zauważyłam, że siedzi wczytana w jakieś akta.
- Ty? Nigdy. - Uśmiechnęła się szeroko. - Chodź, chodź.
Uśmiechnęłam się, zamknęłam drzwi i usiadłam naprzeciw niej.
- Powiedz mi... - Zaczęłam rozpakowywać swoją kanapkę z folii. - Jak tam na stanowisku naczelnika?
- Fajnie. - Uśmiechnęła się delikatnie i usiadła na krześle obok mnie. - Mam ciebie blisko siebie. Czego chcieć więcej?
- Wiesz jak czuje się Monika?
- Nie wiem. Wiem tylko, że jej kwiatki mają się dobrze.
- Cholera, zapomniałam o tych kluczach.
- Ja je zawiozłam. - Uśmiechnęła się do mnie delikatnie. - Skarbie, bo...
Naszą rozmowę przerwał Stefan, który wszedł do gabinetu Łucji.
- Natalia? - Odwróciłam się w jego stronę. - Jakiś mężczyzna cię szuka.
- Mnie? - Odłożyłam kanapkę na biurko, a on twierdząco pokiwał głową.
- Czeka na recepcji. - Dodał po chwili.- Chyba jest pijany.
Spojrzałam przerażonym wzrokiem na Łucję, gdy ten wyszedł.
- Chodźmy to sprawdzić. - Dodała mi otuchy czułym pocałunkiem. - No, chodź.
Chwyciłam jej dłoń i poszłam za nią. Moje serce zaczęło bić szybciej. Po porannej rozmowie z moją matką, miałam złe przeczucia, jak to spotkanie miało przebiegać. Jednak myśl, że byłam z Łucją, dodała mi ogromnej otuchy.
Gdy zeszłyśmy na recepcję, od razu zauważyłam zapuszczonego mężczyznę opierającego się o ścianę. Do mojego nosa dostał się też zapach alkoholu.
- Co ty starej namąciłaś w głowie? Masz to wszystko odwołać! - Zbliżył się do mnie chwiejnym krokiem. - A jak tego nie zrobisz, to swoją córeczkę będziesz odwiedzać tylko na cmentarzu. Rozumiesz?!
- Dobra, dość. - Łucja odciągnęła mnie od niego. - Proszę opuścić budynek komendy, bo inaczej...
- Nie rozmawiam z tobą, ty nowobogacka drętwoto. - Zwrócił się do mnie. - Chodź tu, gówniaro!
Widziałam tylko jak zamachnął się ręką, ale nie wiem, jak to się stało, że upadł na podłogę. Słyszałam jak klnął, trzymając się za nos. Usłyszałam jeszcze ostry głos Łucji, czyjeś kroki. Spojrzałam na nią i zrobiło mi się ciemno przed oczami...

Nigdy nie będzie tak jak kiedyś - Gliniarze Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz