Rozdział VI

537 26 20
                                    

W niedzielę obudziłam się o 7.55. Zastanawiałam się, co będę dzisiaj robić. Kiedy jadłam śniadanie, wpadłam na pewien pomysł. Szybko sprawdziłam w necie, czy jest niedziela handlowa i zadzwoniłam do Rose. Odebrała prawie od razu.

- Hejka naklejka!

- Siemanko kolanko! - odpowiedziała, ziewając. Zawsze witamy się tak między 7.56 a 10.11. Już nawet nie pamiętam, dlaczego, haha.

- Co tam?
- A spoczko. A tam?
- Też okej. Nawet bardzo. Jakieś plany na dzisiaj?
- Wyjście z tobą, tylko idk gdzie.
- Zakupy?
- Niedziela - westchnęła.
- Handlowa - odbiłam piłeczkę.
- A, to super!
- Taaak! Może potem rolki?
- Fajny pomysł, dawno nie byłam w sumie.
- Ja też, ale kiedyś trzeba zacząć, hah.
- Najwyżej obie się wywrócimy i będzie beka XD.
- Noo. To o której?
- Dziesiąta trzydzieści tam, gdzie zawsze?
- Oki doki!
- Chyba Doki Doki, lol.
- Biedna Sayori... Fajna była.
- jUsT mOnIkA - powiedział tonem do czwartej gęstości. Uśmiechnęłam się.
- To do zobaczenia!
- Papeteczki skarpeteczki! - I się rozłączyła.

Potem zaczęłam się ogarniać. Umyłam zęby, nałożyłam krem na twarz, a później troszkę korektora i ubrałam się w T-shirt i jeansy. Takie zwykłe sprawy. Do spotkania zostało mi jeszcze sporo czasu, więc postanowiłam zacząć pisać nowy rozdział do mojego ff o Robercie Lewandowskim (takim znanym piłkarzu). Z powodu dziwnych zawirowań czasowych został on przeniesiony do świata, gdzie techniki hissatsu nie istnieją. Żeby wrócić do domu musi pomóc pewnej słabej drużynie odkryć drzemiący w niej potencjał. Dowodem jego sukcesu ma być dostanie się przez nich przynajmniej do ćwierćfinału mistrzostw krajowych. Pomysł może nie jest jakoś bardzo oryginalny, a moje umiejętności pisarskie są godne pożałowania, ale w końcu robię to tylko dla siebie, do szuflady...

Straciłam poczucie czasu, bo kiedy spojrzałam na zegarek była już 10.21. Szybko założyłam buty, spakowałam worek, zamknęłam drzwi na klucz i wyszłam z domu. Siedem minut później byłam już na miejscu spotkań - huśtawkach na niewielkim placu zabaw pod dużą wierzbą. Moja przyjaciółka pojawiła się kilka minut później.

- Hejeczka! Sorki za spóźnienie.
- Nie szkodzi. To idziemy?
- Jasne!

Po trwającym kwadrans spacerku byłyśmy już w galerii handlowej. Nie była nie wiadomo jak duża, ale też nieszczególnie mała. Ot, taka w sam raz, żeby zająć sobie trzy-cztery godzinki. W międzyczasie opowiadałam dwubarwnowłosej o moim ostatnich przeżyciach. Chociaż o spotkaniu z Kevinem wolałabym zapomnieć, to Rose zasługiwała, aby wiedzieć.

Niestety, z kolejnymi słowami wracała do mnie wcześniejsza panika.

"Jejku, Sky, ogarnij się! Przecież nic się nie dzieje, debilko!" - krzyczałam na siebie w myślach. Bez skutku. Jejku, czy ja muszę być taka słaba?! Prawie się rozpłakałam...

No właśnie, prawie. Jak tylko moje oczy się zaszkliły, Rose mocno mnie przytuliła.

- Ten drań dostatnie to, na co zasługuje - powiedziała, zaciskając dłonie w pięści. - Założymi z Judem koalicję antyobrzydliwiedrańskołysołową i mu wpierdolimy, jeśli jeszcze raz spróbuje się do ciebie zbliżyć. Będziemy nawet mieć własne tagi! #WpierdolDlaŁysola i #SkyCloudProtectiveSquad.

- Nie ma potrzeby robić z tego takiej wielkiej sprawy... - wymamrotałam, patrząc na podłogę. Czułam się dziwnie. Zszokowana, wzruszona, nie zasługująca na to... - W końcu to tylko ja.

- Żadne tylko! - oburzyła się. - To AŻ ty! Moja wspaniała, przyjacielska, mądra, zdolna i przemiła najlepsza przyjaciółka! A jeśli ktoś twierdzi inaczej, to jest skończonym kretynem.

Ciężko mi było przyjąć do siebie tyle pozytywnych słów. Czułam, że mówi tak tylko dlatego, że tak wypada i chce, abym poczuła się miło. Mimo to, uśmiechnęłam się do niej promiennie i szczerze podziękowałam. W końcu nawet, jeśli tak nie myśli (co jest wysoce prawdopodobne), to zadała sobie trud wymyślenia tych wszystkich pochwał na poprawę mojego humoru.

- Dziękuję! Jesteś najlepszą przyjaciółką na calutkim świecie! - mocno ją uściskałam.

Gdy miałyśmy już to za sobą, przeszłyśmy do przyjemniejszych tematów. Opisałam jej mój wczorajszy wypad z Sharpem. Na jej twarzy wykwitł wielki leniacz.

- ( ͡° ͜ʖ ͡°)

- Nawet o tym nie myśl...

- ( ͡° ͜ʖ ͡°)

- Rose...

- ( ͡° ͜ʖ ͡°)

- ...

- ( ͡° ͜ʖ ͡°).

Wzięła głęboki oddech i...

- Zakochana para, Skyler i Ju-ude! - zanuciła, chichocząc jak wariatka. Chyba znowu najadła się świropłatków przed wyjściem z domu...

- Rose! - zaprotestowałam. Moje policzki płonęły.

- Już spokojnie, spokojnie, buraczku! - przewróciła oczami, wciąż uśmiechając się złośliwie. - Po prost... - nagle urwała. Zamarła, wpatrując się w coś za moimi plecami.

- Co się stało? - spytałam zaniepokojona. Odwróciłam się, ale nie dostrzegłam nic niezwykłego.

- Chyba się zakochałam! - pisnęła u rzuciła się do biegu.

Dopiero wtedy ją zobaczyłam. Długą do kolan, czerwoną sukienkę z plecionym paskiem, zrobioną, tak myślę, z lekkiego, ale nie prześwitującego materiału. Wyglądała, jakby została stworzona dla Rose, idalnie trafiała w jej gust.

Ledwo weszłam za nią do sklepu, a ta już znikała w drzwiach przebieralni. Wróciła po chwili.

- Wow, wyglądasz przecudowne! - zachwyciłam się. - Idealnie podkreśla twoje oczy.

- Mi też się podoba - rozpromieniła się. - Chyba ją wezmę.

Niestety, sukienka była trochę droga, więc czerwonooka wydała na nią prawie wszystkie pieniądze, które wzięła na to wyjście. Pomimo tego, była z tego zakupu dumna jak paw. Od razu zaczęła w nim chodzić, poprzednie ubrania chowając w czeluście mojego plecaka.

W tym samym sklepie i ja znalazłam coś dla siebie. Była to pudrowofioletowa bluza z uszami i pyszczkiem koali, którą od razu założyłam, bo było mi strasznie zimno. Taka ze mnie pierdółka, że wcześniej nawet nie pomyślałam, że może się ochłodzić. Miękki materiał przyjemnie mnie grzał.

- Więc dokąd teraz? - spytała Hope.

Nim zdążyłam odpowiedzieć, mój brzuch wydał głośny dźwięk przypominający pieśń stada rozszalałych waleni. Założyłam kaptur, żeby nie skazywać nikogo na oglądanie mej czerwonej jak piwonia twarzy.

Rose zaśmiała się cicho, ale nie złośliwie.

- W takim razie kierunek: jedzenie!

Rozgorzała debata, gdzie powinnyśmy się skierować. McDonald, KFC, Subway, jakaś kawiarenka...? Przerwały nam to jakieś podniesione głosy niedaleko nas. Spojrzałyśmy po sobie i równocześnie podjęłyśmy decyzję, żeby to sprawdzić. Może komuś dzieje się krzywda?

Przyspieszyłyśmy kroku. Gdy minęłyśmy zakręt, zatrzymałam się gwałtownie. Czy to naprawdę...?


Wiem, wiem, jestem okropna 😂 Ale patrzmy pozytywnie, rozdział jest dzień wcześniej niż miał być! Co prawda nie mamy tu naszego ukochanego miłośnika pingwinów, ale za to bliżej przyglądamy się przyjaźni Rose i Sky. Wiem, że nie jest to rozdział zbyt dobry, ale ostatnio miałam małą przerwę od pisania i trochę się zakurzyłam... Postaram się, aby następnym razem było lepiej! I nie będę trzymać was w niepewności zbyt długo, bo prawdopodobnie ten "następny raz" będzie jeszcze w tym tygodniu ^^

Jak myślicie, któż taki jest za zakrętem?

Zakochana w Królu ~ Jude Sharp x OCOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz