— Co? — Spytał Thorek, nerwowo jeżdżąc wzrokiem po twarzy Ewrona, szukając na niej jakiegoś potwierdzenia albo zaprzeczenia, no, czegokolwiek. Starszy odwrócił wzrok, wbijając widelec w kawałek kurczaka i wstając z krzesła.
— Powiedziałem — westchnął. — Że cię lubię. Że to twoja wina. I że masz stąd natychmiast wyjść. — Praktycznie warknął, wskazując ręką na drzwi. Właśnie zniszczył wszystko, nie baczył już na to co mówił, ani na to co robił. Chciał zostać sam. Usiąść pod prysznicem i spędzić tam z godzinę, iść do łóżka i gapić się na sufit do rana. Wmawiał sobie, że to dobrze, że łatwiej mu przejdzie, jak Thorek sam zerwie z nim kontakt. Może tak miało być.
— Nie, wytłumacz mi czemu to moja wina, bo nie rozumiem! — Zażądał Thorek, wstając z ewronowego łóżka.
— Wyjdź stąd. — Głos załamał mu się na końcu, a łzy spowodowane frustracją i gniewem powoli stawały w oczach. Musiał być sam. Szybko.
— Wyjdę, jak powiesz.
— Bo — zaciął się — Bo wydzwaniasz codziennie. I mówisz miło i pierdolisz głupoty i obiecujesz jakieś gówna, martwisz się robi mi się tak ciepło. — Głos załamywał mu się coraz bardziej i chyba nawet dało się już usłyszeć, że jest na skraju płaczu, za co śmiał się z siebie w duchu, bo stał tam jak jakaś pizda. — Codziennie rozmawiamy i ja potem czekam, a nie chcę czekać! Nie powinienem, bo to czekanie nie ma sensu, tylko wszystko zepsuje, a ja i tak czekam i serce mi wali, nie mogę się skupić, nie mogę się ogarnąć. Nie mogę się odkochać. To jest takie pojebane. — Końcówkę praktycznie wyszeptał.
Między nimi zapadła cisza. Thorek nie wiedział co powiedzieć, a Ewron mówić nie chciał. Chciał być sam, cholernie mocno tego pragnął. Chciał położyć się na łóżku, twarzą w dół, i leżeć, leżeć godzinami, mając nadzieję, że miękki materac w końcu go wciągnie i zabierze z tego paskudnego świata. Atmosfera była gęsta, powietrze go dusiło, a łzy piekły, chociaż nadal nie pozwolił im płynąć. Bał się, jak na nie zareaguje Thorek. Musiał się go pozbyć.
— Wyjdź. — burknął w końcu pod nosem. Jego, może już nie, przyjaciel drgnął, jak gdyby ocknięty z transu.
— Nie wyjdę stąd, nie po czymś takim! — Wyglądał na zdenerwowanego. Może trochę zagubionego, tak jak on. Może obaj już przestali ogarniać co się odwala.
— Wyjdź, po prostu idź sobie, wypierdalaj z mojego mieszkania! — Praktycznie krzyknął błagalnym tonem. W przypływie desperacji podszedł do Thorka i spróbował go pchnąć w stronę drzwi wyjściowych, ale silna dłoń szybko zacisnęła się na jego nadgarstku, unosząc go lekko w górę i uniemożliwiając dalszy ruch. Pierwsza łza wymknęła się na policzek, za nią, kaskadami, poleciały inne. Nigdy nie czuł się tak obnażony, zawstydzony, skompromitowany.
— Ej, nie płacz. — Uścisk dłoni trochę zelżał, po chwili zniknął całkiem, a dłonie Thorka znalazły się na jego twarzy, obejmując delikatnie zaróżowione policzki i ścierając łzy, które wciąż nie chciały przestać lecieć. — Nic się nie stało przecież. Nie będę już krzyczał, nie płacz, proszę. — Mówił delikatnym głosem. Jak do dziecka. Może Ewron wyglądał teraz jak takie żałosne, zaryczane dziecko. Po długawej chwili wciąż nieprzerwanego, niezwykle cichego i, w jakiś sposób oczyszczającego, płaczu, delikatne kciuki zastąpiły jeszcze delikatniejsze usta. Ewron zamarł już całkiem, czując subtelne pocałunki na obu policzkach i czole.
— Będzie dobrze przecież. Nie trzeba płakać. — Rzucił Thorek, w jakiś dziwny sposób czule, odsuwając się lekko i patrząc mu w zaczerwienione oczy, wciąż trzymając twarz w dłoniach i gładząc lekko kciukami. — Zadzwonię, odbierz, ok? Będzie dobrze. — Powtórzył.Ale Ewron wiedział, że nie będzie dobrze.