Rozdział 2: Pojednanie

3K 213 12
                                    

Kokardka przy moim pasku granatowego płaszcza niebezpiecznie podskakiwała, gdy mijałam kolejne ulice. Kurczowo ściskana teczka powoli traciła swój pierwotny kształt. Nerwy zżerały mnie od środka. W końcu dotarłam do wskazanego miejsca. Dla pewności spoglądnęłam kilka razy na kartkę z zapisanym adresem. Miałam wrażenie, że serce wyskoczy mi z piersi i ucieknie gdzie pieprz rośnie. Biały guzik lśnił słonecznym blaskiem. Nacisnąwszy, odczekałam chwilę zanim ktoś pojawił się w drzwiach. Powoli zza drewnianej kotary wyłoniła się jego sylwetka - posępna twarz, włosy spięte w niechlujny kucyk, tors przykryty białym podkoszulkiem, dresowe spodnie i kolorowe skarpety. Jego spojrzenie nie przepowiadało serdecznej atmosfery. Ustąpił mi miejsca w progu i poczekał, aż wejdę do środka. Nie wymówił ani słowa dopóki nie znaleźliśmy się w zagraconym salonie. Nie pofatygował się o jakiś komentarz odnośnie bałaganu panującego wokół, po prostu zajął miejsce na obwieszonej ubraniami, kanapie i wlepił swe ślepia w moje rozdygotane ciało.

Nie wiedziałam od czego zacząć. Zdjęłam z siebie okrycie i położyłam je na podłokietniku fotela. Pozwoliłam, by kawałek mojego dekoltu wymknął się spod lekko rozpiętej koszuli. Od razu poprawiłam kołnierz i przystąpiłam do przeglądania dokumentacji.

- Akurat Ciebie przysłali - powiedział w końcu, lekceważącym tonem. Nie było w tym żadnej przesadnej emocji. Zupełnie jakby chciał mnie zbyć. - Mają w tym jakiś większy zamiar?

- Chce Pan zerwać kontrakt. Muszą mieć jakiś zamiar. - starałam się zabrzmieć profesjonalnie, chociaż ciężko było mi powstrzymać nerwowe drgania strun. Brunet przekręcił głowę i przymrużył oko, a potem zlustrował mnie od stóp do głów.

- I wysyłają dzieciątko na rzeź? - zakpił - Nie sprzedałabyś nawet wycieraczek do samochodu, a co dopiero przekonała mnie do powrotu. - założył nogę na nogę i uśmiechnął się sztucznie. - No proszę, proponuj mi jakieś bzdurne bonusy.

- Właściwie, nie mam zamiaru proponować Panu żadnych bonusów.

- To po co przyszłaś?

Podniosłam wzrok z nad dokumentów i pozwoliłam sobie na niego spojrzeć - nawet taki zapuszczony, przygnębiony i niezdatny do kontaktów z innymi, przyprawiał mnie o wypieki na policzkach. Każdego dnia wyobrażałam sobie naszą wydumaną przyszłość, która nigdy nie będzie miała miejsca. Przygryzłam nerwowo wargę, a on nie omieszkał tego nie zauważyć zmieniając wyraz twarzy na bardziej tajemniczy.

- Porozmawiać. - zaśmiał się, gdy to usłyszał, jednak nie zbiło mnie to z tropu. - Wszyscy znaliśmy Pana Horana i wszystkim jest ciężko po jego odejściu.

- Nie mów mi, że opłakujesz „tę nieznaczącą część zespołu" - zaakcentował ostatnie słowa bardzo wyraźnie. Wiedziałam do czego nawiązuje. Na kilka tygodni przed nieszczęśliwym wypadkiem Nialla, on i Styles byli przypadkowymi świadkami rozmowy między rudowłosą asystentką, a Cowellem, w której to wymieniali się spostrzeżeniami na temat członków grupy. To właśnie wtedy padły te krzywdzące słowa o Horanie.

- Naprawdę darzyłam go sympatią.

- O, tak, z pewnością - wycedził. Wstał z kanapy i podszedł do dużego okna rozświetlającego cały salon. Włożył ręce do kieszeni spodni i przez chwilę w ogóle się nie odzywał.

- Ma mnie Pan za zwykłego sługusa prezesury. - odważyłam się wyrazić własne zdanie.

- A nie jest tak? - zapytał nie odrywając wzroku od widoku za oknem.

- Nie jestem istotą pozbawioną uczuć.

- A myślałem, że w Syco pracują tylko takie. - ta krótka wymiana zdań chyba sprawiała mu przyjemność. Między jego brwiami pojawiła się mała zmarszczka, taka sama jaka zawsze zwiastowała zadowolenie. Naprawdę bawiło go wyżywanie się na mnie. Simon chyba rzeczywiście skazał mnie na męczeńską śmierć zadając mi udobruchanie go. W zasadzie trochę się zdziwiłam - Harry zawsze był jego oczkiem w głowie. Powtarzał, że to z nim wiąże największe szanse na solową karierę i ma szansę zostać kolejnym rodzynkiem popkultury. Tyle, że Anglik nigdy nie pasował do tego światka, drzemała w nim niepokorna dusza, która przejawiała się chociażby w jego tatuażach, czy muzyce jaką słucha na co dzień. Z pewnością nie miał zamiaru śpiewać całe życie piosenek dla zakochanych w nim, nastolatek.

- Posłuchaj dupku - powiedziałam nieco zbyt ostro ganiąc się w myślach za niewyparzony język - Nie jesteś pępkiem świata i nie masz monopolu na cierpienie. Nie możesz mnie cały czas obrażać i być przekonanym, że wszystko Ci wolno. Mi też jest ciężko przychodzić tutaj i płaszczyć się przed Tobą, chociaż dobrze wiem, że nie pozostawisz na mnie suchej nitki. Nie podoba mi się taktyka Syco, ale taką mam pracę, wykonuję ich zlecenia. - stał jak osłupiały trawiąc usłyszaną mowę. Mina mu trochę zrzedła, a i wydawało mi się że złagodniał - Proponuję więc współpracować. Uwierz mi, oboje na tym skorzystamy. - zawinęłam przeszkadzający pukiel jasnych włosów za ucho i wróciłam do oglądania papierów, które przekazał mi Cowell. Harry nie zripostował mojej wypowiedzi. Zajął miejsce obok i skupił wzrok na zapisanych kartkach.

- Przepraszam, za mój wybuch - dodałam po chwili, próbując uspokoić wyrzuty sumienia. Ciągle wydawało mi się, że potraktowałam go trochę za ostro. Nie powinnam nazywać go dupkiem, w końcu był klientem. To nie było profesjonalne. Miał też prawo do jawnej niechęci skierowanej w moją stronę - pracowałam dla Syco Records, a jak wiadomo, ich polityka była lekko powiedziawszy, dość ekstrawagancka. Poza tym jego przyjaciel odebrał sobie życie niecały tydzień temu.

- Rzeczywiście masz uczucia, Promyczku. - zażartował - To ja powinienem, ekhm, przeprosić. Wydawało mi się, że każdy pracownik Syco to bezduszny palant.

- Jestem stażystką. Formalnie nie jestem ich pracownikiem.

- Dlatego jesteś normalna. - oboje się zaśmialiśmy. Pierwszy raz od naszego poznania, zachowywaliśmy się jak zwyczajni ludzie. W jego głosie nie można było odczuć wstrętu, jak to zawsze bywało gdy był zmuszony się do mnie odezwać. Taka relacja mi odpowiadała. Nie czułam się skrępowana jego towarzystwem. A na pewno nie tak jak zazwyczaj. Nagle siedzenie z nim w jednym pokoju nie było traktowane jak tortura - było po prostu przyjemne.

- Zacznijmy od początku - wróciłam do kwestii formalnych - Zamierzasz opuścić One Direction.

- Owszem. I moje decyzja nie ulegnie raczej zmianie. Nic mnie już przy nich nie trzyma po odejściu Nialla. - ciężko przychodziło mu wypowiedzenie jego imienia. Gdy je wymawiał, gorączkowo poprawiał włosy bądź chwytał coś by tylko zająć ręce.

- Czyli kontakty z resztą członków nie należą do, jakby to określić... pozytywnych?

- Są szorstkie. Łagodnie mówiąc. - spojrzał na mnie - Nie dogadujemy się od jakiegoś roku. Ciężko lubić kogoś, kogo widzi się przez 320 dni w roku, od rana do wieczora.

- A zarobki? Odpowiadały Panu?

- Jeśli mamy współpracować, mówmy sobie po imieniu. To znaczy, ty mi mów, bo ja już dawno przestałem używać tytułów grzecznościowych. - wyciągnął ku mnie rękę - Harry.

- Estelle - odwzajemniłam czynność pozwalając zamknąć swoją zimną dłoń w jego ciepłej. Mocny uścisk i dotyk jego skóry wprawiły mnie w błogi nastrój. - Ale znajomi mówią mi Stella.

- A więc Stello - udał poważny ton wywołując u mnie cichy chichot - Zarobki były bardzo dobre. Nie miałem zastrzeżeń. Ale tak jak powiedziałem, nie zmienię zdania.

- Nawet gdybyś dostał potrójną stawkę?

- Nawet gdybym dostał dziesięciokrotną wartość mojej wypłaty.

Zanotowałam tę uwagę na czystej karcie papieru. Brunet przyjrzał się odnotowanemu zdaniu i dotknął palcem schnącego atramentu.

- Masz bardzo ładne pismo. Staranne. Napisałabyś coś dla mnie? - zapytał wprawiając mnie w zakłopotanie. Kiwnęłam nieśmiało głową, a on błyskawicznie zniknął za rogiem salonu, by po chwili wrócić z wydrukowaną kartką - To... To moja mowa na pogrzeb. Chciałbym zrobić jej kopię, odręczną i włożyć do... razem z urną.

- N-nie ma sprawy - zająknęłam się i drżącą ręką wzięłam od niego świstek. - Przyniosę jutro, może być?

- Będę bardzo wdzięczny - uśmiechnął się w geście podziękowania - A ty? Wybierasz się?

- Tak.

- Jako przedstawiciel Syco? - na chwilę znów pojawił się wściekły Harry, jednak od razu stłumił w sobie ten pierwiastek przepraszając mnie smutnym spojrzeniem.

- Prywatnie. Nie sądzę, by ktokolwiek z Syco pojawił się tam służbowo. Nie są aż tak perfidni.

- Widać, że nie znasz ich tak dobrze jak ja. Po Syco można się wszystkiego spodziewać.

Miał rację. Miał świętą rację.

AFTER END - H.S.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz