Rozdział 6: Nie marnuj czasu

2.2K 187 13
                                    

Simon Cowell rzucający moje sprawozdanie z wizyty u Zayna Malika, wprost w twarz swej rudowłosej asystentki, to widok, którego nie potrafiłam od siebie odpędzić przez kolejnych kilka dni. Syco Records popełniało błąd za błędem i zamiast wychodzić z dołka, grzęzło coraz bardziej w błocie. Cowell sądził, że chłopcy - jeśli nie z własnej woli - to nakłonieni malutkimi groźbami, chętnie wrócą na scenę, ale nawet ktoś tak perfidny jak on, nie mógł pchać przed kamery kompletnie złamanego chłopaka z problemami psychicznymi. Zayn co prawda uczestniczył w spotkaniach z psychiatrą, którego mu załatwiłam, ale nie rokował dobrze - doktor w codziennych telefonach do prezesa, wspominał tylko o ciężkiej sytuacji i braku pozytywnych perspektyw na przyszłość - przynajmniej na razie.

Wobec dramatycznej sytuacji Malika, moje spotkanie z kolejnym członkiem grupy nieco się opóźniło. Byłam zawalona papierkową robotą i wysoką częstotliwością narad w sali konferencyjnej. Dopiero po dwóch tygodniach udało mi się wymknąć z gmachu firmy, nie będąc jednocześnie zobowiązaną do sporządzenia nowej dokumentacji czy przyniesienia raportów wysyłanych z amerykańskiej filii.

Od śmierci Nialla minęły prawie 2 miesiące, a nagłówki gazet wciąż grubymi literami, huczały o rozpadzie zespołu. W Wielkiej Brytanii była to nowina numer jeden, bo ludzie rzeczywiście mieli obsesję na ich punkcie. Simon miał urwanie głowy, ale coraz chętniej zwoływał konferencje prasowe i udzielał wywiadów. Jego doskonałe opanowanie umiejętności kłamania w żywe oczy, w tej sytuacji było tylko pozytywem - w jego opinii, prawda o kondycji chłopaków nie byłaby dobrym chwytem marketingowym. Tylko w tej kwestii zgadzaliśmy się w stu procentach.

Pięciogwiazdkowy hotel w centrum Londynu lśnił sztucznym blaskiem - czerwony dywan rozłożony przed wielkimi drzwiami wejściowymi, hotelowi boye i idealnie wyprasowane mundurki były znakami rozpoznawczymi tego luksusowego miejsca. Powoli weszłam do środka i zdejmując ciemny kapelusz, udałam się w stronę recepcji.

- W czym mogę Pani służyć? - młoda, zielonooka recepcjonistka miała przyklejony do twarzy szeroki uśmiech. Zapewne wyćwiczyła go do perfekcji.

- Byłam umówiona do pokoju numer 825.

Wystukała w swoim komputerze jakiś kod i wykręciła numer na złotym telefonie.

- Och tak, Pan T. jest u siebie - powiedziała przesłodzonym tonem i pożegnała mnie sztucznym spojrzeniem. Odwdzięczyłam się tym samym i pośpiesznie weszłam do windy. 9 piętro miało piękne, granatowe ściany i grubą wykładzinę na podłodze. Przeszłam kawałek i odszukując wyznaczoną liczbę uśmiechnęłam się na myśl o spotkaniu z Louisem. Zawsze byliśmy w dobrych stosunkach - był miły i serdeczny, a przede wszystkim zawsze uśmiechnięty - nawet jeśli coś szło nie tak. Wiedziałam, że nie mogę teraz oczekiwać radosnego powitania przepełnionym szczęściem, głosem, bo Louis zupełnie nie dawał sobie rady ze śmiercią Nialla.

Stanęłam wprost przed drzwiami oznaczonymi liczbą 825 i zapukałam delikatnie. Klamka powędrowała w dół, a po chwili moim oczom ukazała się sylwetka Tomlinsona. Jego rozpromieniona twarz wywołała u mnie spore zdziwienie. Uśmiechał się od ucha do ucha, a pierwsze co zrobił to mocne przytulenie mojego osłupiałego ciała. Wciągnął mnie do środka i zatrzasnął mahoniowe wrota.

- Stella! - krzyknął stanowczo za głośno - Tak długo się nie widzieliśmy. - usiadł na krańcu łóżka w luzackiej pozie i spojrzał mi prosto w oczy. Dopiero teraz dostrzegłam jego niebezpiecznie rozszerzone źrenice, które z pewnością nie wyglądały naturalnie. Rozejrzałam się po pokoju w poszukiwaniu dowodu na moje przypuszczenia i po chwili go znalazłam - foliowa torebka wypełniona zielonymi zbitkami, a zaraz obok niej druga, z białym proszkiem. Leżały beztrosko pozostawione na zagraconym stoliku nocnym. To wyjaśniało jego błogi nastrój i przesadną radość - Lou ćpał.

AFTER END - H.S.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz