Dzień 17 - z twoją ulubioną postacią
Bardzo wahałam się pomiędzy Arthurem, a Lovino, ale w końcu wybrałam Arthura ^^
Takie troszkę depresyjne...
I... A dobra... Nieważne
✧*.✧*.✧*.✧
Arthur spacerował ulicami Londynu ukryty pod parasolem. Jak zwykle jego stolica pokrywała się strugami deszczu i niestety, nic nie wskazywało na to żeby w najbliższych dniach miało się rozpogodzić.
Wielu mieszkańcom to przeszkadzało i przeklinali pluchę, jaka tu panowała, ale Arthur zdążył się już przyzwyczaić... Można powiedzieć, że taka pogoda go uspokajała i wprawiała w melancholijny nastrój.
Czasami zastanawiał się co by było gdyby już dłużej nie był Anglią... Gdyby tak po prostu stąd odszedł i nareszcie zaznał spokoju. Nie słyszałby tych wszystkich drwin skierowanych w jego stronę, nie musiałby już więcej patrzeć na ich twarze. Mógłby wreszcie się od tego odciąć i nie myśleć...
Już nigdy nie myśleć o tym, że jest niepotrzebny, niechciany, odrzucany, nierozumiany. Bo tak naprawdę nie miał nikogo, kto by go zrozumiał, zaakceptował takim jakim jest. Kogoś przy kim w końcu mógłby być prawdziwym sobą, bez żadnych masek, krycia się pod warstwą sztucznej irytacji.
Cały czas skrywał swój ból... Zamiast płakać krzyczał, a zamiast bycia zranionym stawał się poirytowany. Nikt o to nie dbał... Nikt nie rozpoznał, że to tak naprawdę tylko maska, a prawdziwy Arthur skrywa się głęboko w środku tych ochronnych warstw.
Nikt nawet nie wysilił się na szczerą rozmowę, nikt nie pytał jak się czuje, czy wszystko dobrze. Nigdy nikt nie zainteresował się jego problemami, tym z czym na co dzień się zmagał. Nikt nie próbował go poznać tak naprawdę.
Ale do tego zdołał już przywyknąć... Bo niby kto miałby ochotę marnować czas na kogoś takiego? Wszyscy mieli lepsze, ciekawsze sprawy, swoje własne interesy i obowiązki. Kto miałby porzucić to wszystko żeby spędzić z nim trochę czasu?
Jego życie już go męczyło, każdy dzień wyglądał dokładnie tak samo. Coraz bardziej pochłaniała go rutyna, która odbierała wszelkie chcęci do życia. Codziennie robił to samo, dzień w dzień... Te same zmartwienia, troski, smutki, te sama, żałosna twarz odbijająca się w lustrze, te same szare ulice zalewane nowymi strugami deszczu.
Szara, londyńska codzienność w żadnym stopniu nie poprawiała jego samopoczucia. Czuł się źle, z każdym dniem coraz gorzej i już nawet filiżanka ukochanej herbaty nie potrafiła poprawić mu humoru.
Uśmiechnął się smutno, spoglądając w stronę zmoczonego deszczem Big Bena.
Często przechodził tędy, kiedy wychodził na spacery z małym Alfredem... Były to miłe wspomnienia. Lecz oczywiście za każdym razem kiedy myślał o Ameryce z czasów, kiedy się nim opiekował, prędzej czy później nawiedzały go pamiętne czasy Rewolucji...
Obwiniał się o to, że Alfred go opuścił... O to, że nie był wystarczająco dobry, zbyt często go zostawiał, zbyt mało o niego dbał...
Prędzej czy później każdy z kim kiedykolwiek był blisko, odchodził. Każda kolejna osoba zostawiała go, zostawał sam z nadzieją, że w końcu pojawi się ktoś, kto już nie odejdzie...
Czekał, cały czas czekał, a nadzieja już coraz bardziej wygasała...
Nie potrafił już wmawiać sobie dłużej, że wkrótce pojawi się ktoś, na kogo czekał tyle lat... Już nie miał siły dłużej podtrzymywać tej optymistycznej myśli. Nie wierzył w jej prawdziwość, nie potrafił...
Spojrzał w górę na zachmurzone, pokryte szarością niebo. Pogoda wyjątkowo wpasowywała się w jego nastrój...
Płacząca, szara, ponura...
Zaczął kierować się w stronę domu, wpatrując się w mokry chodnik i nasiąknięte wodą buty.
Tak bardzo chciał żeby w końcu zaświeciło słońce...
Krótko, bo krótko, ale jest...
Mam nadzieję, że już dotarła do was informacja o wycieku danych z Wattpada i zmieniliście hasła...
Do zobaczenia jutro!
CZYTASZ
☕︎ 30 dni Hetalia writing challenge ☕︎ [special na 100 follow] ✔︎
FanfictionSpokojnie możecie traktować to jako książkę z one-shotami. Wyzwanie pisarskie robione jako special na 100 follow. Wszystkiego dowiecie się w pierwszym rozdziale (czyli w dniu 0).