Rozdział 5: Nasza miłość może wszystko

271 21 20
                                    

*Rozdział niesprawdzony*

Gilbert Blythe

Podjechaliśmy pod dom rudowłosej po dość długim czasie przebytym w ciszy. Po drodze co chwile na nią zerkałem, chciałem wiedzieć jak się czuje, upewnić się, że wszystko jest chociaż trochę w porządku. Kierowca taksówki także co jakiś czas zerkał na nas w lusterku, jakby zastanawiał się co się między nami wydarzyło.

— Ile mam Ci oddać za taksówkę? - zapytała szukając czegoś w torebce.
— Nie musisz mi nic oddawać. - nie czułbym się dobrze sam ze sobą, gdybym wymagał tego od niej.
— Ale... - próbowała argumentować swoje stanowisko lecz nie dałem jej tej satysfakcji.
— Nie ma żadnego „ale". Nie wezmę od Ciebie żadnych pieniędzy. - dziewczynę zirytowała moja odpowiedź. Zawsze gdy się denerwuje robi taką uroczą minę, a jak denerwuje się na mnie, to już w ogóle wyglada, to komicznie. Zawsze w tedy podnosi brodę, jak najwyżej potrafi, jakby próbując dorównać mi wzrostem i marszczy tak zabawnie brwi. Ta mina w połączeniu za dużą bluzą tworzyły niezapomniany widok. Jednak tym razem dość szybko się uspokoiła i westchnęła.
— Dziękuję... za wszystko. - powiedziała z uśmiechem. Mogę ją przytulić czy, to zły moment?

Ania ruszyła w stronę delikatnie oświetlonego ganku, na którym stała brązowa ławka. Z tego co mi opowiadała było to ulubione miejsce Pana Cuthbert'a, właśnie ta ławka i stodoła. Zanim wsiadłem z powrotem do taksówki, poczekałem, aż rudowłosa wejdzie do domu. Wiem, że wiele jej tu nie grozi, ale i tak się martwię. Shirley zerkała na bok, a jej, już poplątane włosy odbijały się od łopatek. Gdy zamknęła za sobą drzwi, wsiadłem do auta. Zauważyłem, że kierowca znów na mnie zerka. Co z nim nie tak?

— Jak długo jesteście parą? - zapytał nagła w trakcie jazdy. C-co?!
— Słucham? - powiedziałem jedynie zszokowany.
— Przepraszam, nie chce być wścibski, ale pomyślałem, że jak się komuś wygadasz będzie Ci lepiej. - odpowiedział. Brzmiał... jak mój tata. On zawsze potrafił mnie wysłuchać, wesprzeć, doradzić.
— Tak właściwie... nie jesteśmy razem, przyjaźnimy się. - byłem bardzo zakłopotany mówiąc to, ale pomyślałem, że może mężczyzna ma racje.
— Oh... Dlaczego?
— Ja mam dziewczynę, a Ania... do... w sumie to do dzisiaj, byłem pewny, że mnie nienawidzi! - powiedziałem z żalem.
— Ania, to ta ruda dziewczyna, którą podwoziliśmy, tak?
— Tak, to ona... Wie Pan, że tak w sumie, to jej nienawiść do mnie zaczęła się właśnie przez te włosy? - zaśmiałem się lekko. - Tamten dzień był naprawdę dziwny. Jeszcze chyba nigdy nie byłem, tak szczęśliwy odczuwając ból.
— Śmiało, możesz mi opowiedzieć wszystko, mamy czas. - uśmiechnął się ciepło.
— Od początku?
— Tak, bardzo chętnie wysłucham i może coś Ci doradzę.
— Przez chorobę mojego ojca opuszczałem wiele lekcji, przez co musiałem powtarzać rok. Na szczęście nasze gimnazjum znajduje się w tym samym budynku co szkoła podstawowa, więc wiele się nie zmieniło. Nie chodziłem do szkoły przez pierwszy tydzień, ponieważ pojechałem z moim tatą na jego ostatni wyjazd. Mojego pierwszego dnia szkoły postanowiłem iść na około, przez las i to była najlepsza decyzja w moim życiu. Po drodze usłyszałem wściekły głos mojego dawnego przyjaciela. Postanowiłem sprawdzić co się stało, ponieważ do osoby, do której mówił, zwracał się w formie żeńskiej. Billy zawsze wdawał się w bójki czy dokuczał dziewczynom, ale nigdy nie zwrócił się do żadnej w tak agresywny sposób. Gdy podszedłem bliżej dalej nie mogłem dostrzec, kto padł ofiarą jego gniewu, ponieważ chłopak zasłaniał ją swoim ciałem. Widziałem jedynie koszyk i książki rozrzucone na ziemi. Odezwałem się do niego, jak gdyby nigdy nic. Nigdy nie lubiłem się bić i zazwyczaj nie robiłem tego bez wyższej konieczności, a wiedziałem, że mimo, to Billy odczuwa w moją stronę jakiś niezrozumiały dla mnie respekt. Chłopak uciekł w stronę szkoły, a ja wreszcie mogłem przyjrzeć się małej, biednej istotce. Miała kompletnie inną urodę niż wszystkie inne dziewczyny, które znałem i chyba właśnie, to sprawia, że jest tak piękna. Pozbierała książki i ruszyła w stronę szkoły, a ja powiedziałem coś czym przyjaciele męczą mnie do tej pory. - zaśmiałem się.
— Mam nadzieje, że nie zepsułeś tak dobrego momentu?
— Chyba nie.
— Co powiedziałeś?
— „Czy masz jeszcze jakieś smoki w okolicy, które trzeba pokonać, Panienko?"
— Mogło być gorzej. - obydwoje lekko się zaśmialiśmy. - Kontynuuj.
— No dobrze... Odpowiedziała mi jedynie, że nie i dziękuje. Przez całą drogę do szkoły próbowałem dogonić ją i dowiedzieć się jak ma na imię. Udało mi się, to dopiero pod szkołą. Otworzyłem jej drzwi, a spojrzenia dziewczyn z jej klasy przeszyło nas na wylot. Przedstawiła mi się z uśmiechem, ale ja nie zdążyłem. Pamiętam, że moi znajomi dziwili mi się, że zadaję się z sierotą. Nie mogłem zrozumieć czemu nagle zaczęła mnie ignorować. Powiedziała mi jedynie, że nie wolno jej ze mną rozmawiać. Ja chciałem jej dać tylko jabłko i chociaż trochę ją poznać! Aż w końcu, na przedostatniej lekcji, angielskim z chyba najgorszym nauczycielem świata, wpadłem na okropny pomysł. Gdy Pan Philips pisał coś na tablicy, „upuściłam długopis pod jej ławkę i podszedłem do niej. Widziałem, że jest już naprawdę mocno zdenerwowana lecz ja nie dawałem za wygraną. Kucnąłem obok niej by go podnieść, a przy okazji dać jej, to nieszczęsne jabłko. Gdy dalej nawet na mnie nie spojrzała, w przeciwieństwie do całej reszty klasy, pociągnąłem za jej rudy warkocz i nazwałem „Marchewką". Nie pozostała mi dłużna, wzięła w swoją smukłą dłoń książkę i walnęła mnie nią w głowę, krzycząc, że ze mną nie rozmawia. Byłem tak zaskoczony jej reakcją, ale i zadowolony z zwycięstwa, że odpowiedziałem, że przecież właśnie to zrobiła. Wtedy...

Złudzenie [AWAE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz