Bez Ciebie

227 13 2
                                    

*Następnego dnia*

-Amanda, co ty tu robisz? - zapytał zaspany chłopak.

Siedziałam naprzeciwko niego, już od kilku godzin. Był blady i ciężko oddychał jakby coś złego mu się śniło.

-Hej - odpowiedziałam. - przyszłam naprawić wszystko to, co zniszczyłam.

Uśmiechnęłam się i podniosłam do góry puszkę niebieskiej farby.

-Jak tutaj weszłaś? Czyżbyś znów sie włamała? - spojrzał się na mnie podejrzliwym wzrokiem, ale doskonale wiedziałam, że tylko sobie żartował.

Wyskoczył jak poparzony z łóżka, jakby czekał na to od wielu miesięcy. Czekał na ten dzień kiedy ja przyjdę i to powiem. Kołdrę odrzucił na lewy bok łóżka i ruszył w stronę szafy. Zaśmiałam się cicho widząc go w samych szarych bokserkach, ale nie był mi to obcy widok, chociaż ostatni taki incydent był kilka lat temu jak przez całe wakacje spaliśmy w namiocie zamiast w domu. Któregoś dnia po prostu było tak ciepło, że jedyne co było w stanie nam pomóc to rozebrać się. On siedział w samych bokserkach w roboty, a ja w majtkach w kolorowe kwiatuszki i białej bluzce na ramiączka. Mieliśmy wtedy po jakieś dziewięć lub dziesięć lat, nie było w tym nic dziwnego.

Jack pogrzebał trochę w szafkach, aż w końcu znalazł coś odpowiedniego.

Wciągnął na siebie pogniecione fabrycznie spodnie i założył koszulę w kratę. Stał jeszcze chwile z rozpiętymi guzikami i wpatrywał się w zawartość pułki.

-Refleks! - rzucił w moja stronę druga podobna koszule.

Wyjrzałam zza niej. Ale po chwili ją zciągnęłam ją z głowy, targając przy tym doszczętnie włosy. Chłopak szeroko się uśmiechał.

-A to po co mi? - zapytałam spoglądając na niego zaskoczona.

-Nie możesz przecież pobrudzić tak pięknej sukienki. Wystarczająco rzadko je na tobie widzę - uśmiech miał od ucha do ucha.

-Tylko mi tu bez żadnych aluzji! - wskazałam na niego palcem i wstałam z krzesła obitego czarną poduszka.

Jack roześmiał się głośno i pokręcił głowa.

-Co się śmiejesz? - podeszłam szybko do niego i uderzyłam lekko pięścią w twarde i delikatnie umięśnione ramię.

-Zakładaj, a nie zboczoną udajesz! - wyrwał mi z dłoni koszule i zarzucił znów na moją głowę.

Zciągnęłam prezent z twarzy i bez problemu wsunęłam ręce w jego brazowo-szare rekawy.

*~*~*~*~*

-I jak tam minal pobyt w szpitalu? - zapytal Jack przerywając nieskonczona ciszę pomiedzy nami.

-Poznałam tam człowieka - zatrzymałam sie na chwilę, niepewna - był moim lekarzem. I wiesz co? Leczył mnie doskonale, uratował mnie. Dwa razy. A potem ... zniknął. Jak gdyby nigdy nic. A co ciekawsze. Gdy zapytałam sie o niego pielegniarki. Wiesz co powiedziała? - nie czekając na odpowiedz - Powiedziała że, że nikt taki nie pracował u nich, ani nawet sie nie leczył. Smieszczne prawda?

Popatrzył na mnie odrywajac dosyć szeroki pendzel od sciany, ubrudzony jednym z tysiaca odcieni niebieskiego.

-Chcesz go spotkać po raz kolejny? - zapytal troskliwie, jakby chciał mi pomóc wiedzac doskonale że to moze byc konkurent dla niego.

Odpowiedz nie padła od razu. Cos trzymało mnie mimo tego ze bylam pewna odpowiedzi. Brzmiala ''nie''. Tak proste slowo, a potrafi podniesc na duchu, urazic czy nawet zniechęcić.

-Nie, nie chce - poczulam nagly bol, przeszywajacy, oslepiajacy, nieokreslony. - Nie nie moge go odnaleźć! - krzyknęła probujac to pokonać - Nie moge!

Lzy pojawily sie w moich oczach. Cos znow zżerało mnie od srodka.

-Siadaj - rzucił podtrzymujacy mnie na nogach Jack.

Posadzil mnie na tym samym krzesle na ktorym siedzialam wcześniej.

-Oj cos czuje ze trzeba mocniej zareagowac - odrzekl patrzac na poruszona nie wiadomo czym dziewczyne naprzeciwko.

Wstal i po chwili zniknal za futryna. Slychac bylo brzdęk stukajacego sie szkła. Muzyka zabrzmiala glosniej. Melodia plynela z ulubionej plyty winylowej ojca Jack'a. Snula sie powoli jak won rozy o poranku późną wiosna. Byla spokojna, podobnie jak kroki na korytarzu od bosych stóp Jack'a.

Jack stal przede mna, z butlka wina, korkociagiem i dwoma lampkami do nalania. Polozyl caly zestaw na biurku i oworzyl. Caly pokój momentalnie wypełnił sie cudownym zapachem napoju alkoholowego. Wino chlusnęło do srodka lampki. Jedna prawie wypelnilo, a drugiej ledwo pokrylo dno.

-Jack! Slyszysz?! - krzyknelam podnoszac sie gwaltownie z krzesla. - Leci nasza ulubiona piosenka - odparlam entuzjastycznie.

-Rzeczywiscie - chwile pomyslal. - Zatanczysz?

Wyciagnal reke w moja strone. Usmiechnelam sie delikatnie i rozciagajac na obie strony duza koszule ulkonilam sie z wdziekiem. Przepletlismy palce prawej reki. Lewa delikatnie dotknal mojej talii. Kolysanie ponioslo nas i zaprowadzilo na konic naszych oczekiwan. Nic sie nie liczylo, począwszy od rytmu piosenki po czas ktory właśnie mijal. Lecial tak powoli a zarazem tak szybko, ze nasz taniec przeniósł sie do nastepnej piosenki.

*~*~*~*~*

-Am – szepnął – pójdziesz ze mną – mówił jeszcze ciszej – do Shandy? 

-Na tą imprezę? – kontynuowałam szeptanie Jack’a

-Tak. Proszę 

Uśmiechnęłam się. 

-Przecież ty nie chodzisz na imprezy – zumiałam się – co cię skłoniło do takiego wyczynu?

-Cii – uciszył mnie – nie słyszałaś, że ściany mają uszy? 

Zdziwiłam się. Przecież Jack zawsze o wszystkim każdemu mówi otwarcie. A rodzicom? Tym bardziej! Nie potrafiłby ukryć faktu, że chce iść na imprezę. A dziś … ucisza mnie, ponieważ rozmawiamy o jednej z nich. Święto.

-Pójdziesz?

Melodia się snuła pomiędzy cisza. 

-Ale przyjmuję tylko ofertę przyjaciółki – odsunął się krok ode mnie i sięgnął po pędzel  - przyjmujesz ją?

Uśmiechnął się podając mi go. Spojrzałam na niego wyjątkowo podejrzliwie. Miałam ochotę zapytać go prosto w oczy: ‘’przecież, chciałeś czegoś więcej niż mojej przyjaźni?’’ Ale się powstrzymałam.

-Tak, przyjmuję – wyrwałam pędzel z jego dłoni. – Ale ściany same się nie pomalują.  

Zapanowała cisza. Odnosiłam wrażenie, że Jack coś zaczął ukrywać. Ale zarazem wiedziałam, że niedługo samo wyjdzie na jaw. Dopóki nie wiedziałam o co chodzi wolałam siedzieć… po prostu cicho.   

  
    

Anioły mają skrzydła...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz