Z życia mściciela

229 15 4
                                    

Człowiek ubrany cały na czarno szedł dlugo prosto, mijając kilka przecznic. Nie zatrzymał się nawet na chwile. Wzrok miał skierowany ku prostemu chodnikowi. Nie zwracal uwagi na osoby zmuszone go wyminąć z obydwu stron. Szedł idealnie prosto, jakby miał jakaś miarę w oku.

Wszedl nagle do pabu ''September'', od nazwy miesiąca, w którym urodziła się żona właściciela. Zatrzymał tę nazwę, mimo odejścia kobiety. Pewnego dnia wyszła z przyjaciółkami na dyskotekę i nigdy nie wróciła. Wszelki ślad po niej zaginal. Kilka osób mówiło, że została porwana przez mężczyzne, z ktorym miała zdradzić Stephana. Inna wieść jaka trafiła do mężczyzny, to to że Emillia go oszukiwała i że wyszla za niego ponieważ pragnęła jego pieniędzy, a gdy już to dostała uciekła ze swoim wybrankiem. Stephan w żadna z tych wersji nie chciał wierzyć, dla niego byla to tylko prowokacja od strony konkurencji. To fakt , że raj dla pijaków u mężczyzny był naprawdę dobrym pabem. Przychodzili tu nawet najlepsi bankierzy, którzy mielu po drodze. Nie było tu nigdy żadnej bójki.

Ale wracając do człowieka. Siedział wpatrzony w pomazany blat. Przekładał palec na palec, chwytał każdy z nich w jakiejś określonej kolejności. Bawił się nimi czekając aż padnie pytanie "co podać?". Nie musiał dlugo czekać. Właściciel chwilę potem podszedł i nawet nie spoglądając na klienta zapytał o to samo smutnym, przemęczonym męskim głosem. Człowiek podparł głowę ręka i odparł "piwo z sokiem malinowym".

Odkąd knajpą rządzi, sam nie zwraca uwagi na klientów. Korzystają na tym najczęściej nastolatkowie. Przychodzą tu i nawet za bardzo się nie przemęczają udawaniem że są wystarczająco dorośli by dostac alkochol.

Gdy mężczyzna przyniósł zamówienie, tajemniczego człowieka już nie bylo. W dziwny sposób wydostał się z pabu, świadczy o tym fakt, że dzwoneczek zawieszony na suficie nie zadzwonił, co zawsze robi gdy ktoś wchodzi lub wychodzi z pomieszczenia.

Człowiek szedł długą aleja "lipową" (łatwo sie domyślić czemu taka nazwe dostała ). Niósł ze soba dziwną skórzana, brązowa torbę. Przemierzyl kilka kilometrów krążąc wokół trzech domów, jakby nie mógł się zdecydować, który wybrać. Przestępstwo padło na piękny jasnozielony, murowany, jednorodzinny domek z czerwonym dachem.

Stanął na wprost drzwi i uśmiechnął się gdy zobaczyl napis "142 Sylvia and James Silvery''. Gwałtownie przeszukał cala torbę by wyjac "narzędzie zbrodni". Chwycił mocno w dloni i poszedł prędko do ściany , bo wiedział że nie ma wiele czasu, zanim właściciele sie zjawją. Włamywacz wyjął miedziany drucik i grzebiąc w zamku otworzył drzwi. Obejrzał sie jeszcze raz i wszedl.

*~*~*~*

Jack jechal smutny samochodem. Siedział na tylnim siedzeniu, na pierwszych byli jego rodzice. Równie smutni jak ich jedyny syn. Nikt sie nie odzywał. Panowała grobowa cisza, nawet radio bylo wyłączone. Słychać było tylko cichy terkot silnika.

Właśnie ich droga dobiegła końca. Już tylko ostatnia prosta i przytulny, bezpieczny dom.

Zaparkowali przed garażem. Jack wysiadł pierwszy, rodzice jeszcze przez chwilę siedzieli w środku nie ruszając się. Jak kamienie. Chlopak poszedł do drzwi. Włożył klucz do zamka i szarpnął w lewa strone. Ale nawet nie drgnal. Jack złapał za klamkę i niepewnie ją nacisnął. Uchylił delikatnie drzwi. Ani matka, ani ojciec Jack'a nawet nie zareagowali.

Otworzyl na oścież drzwi. Na pozór nic nawet nie bylo tknięte. Jack odwrócił sie i spojrzał na rodziców. Nadal byli w czarnym aucie. Ze strachem w oczach chlopak przemieścił sie w głąb mieskania. Idąc tak powoli przygladał się uważnie każdej szafce, każdemu regałowi. Ale wszystko było tam gdzie byc powinno.

Usłyszał jakiś odgłos dobiegający z góry, nawet nie podskoczył. Strach minął. Wbiegł gwałtownie na pierwsze piętro. I automatycznie skręcił do swojego pokoju.

Ksiażki lezaly wszędzie. A najwiecej na łóżku , wokół świeżo ugniecionego miejsca. Jack stał na środku pokoju oglądając straty. Byly całkiem niezłe. Pomazane biurko, zarwana tapeta. Okrążył powierzchnię wzrokiem zatrzymał sie na scianie z drzwiami, przez które wszedł. Wgapiał się oniemiały przez chwilę. To włamywacz! I nagle ruszyła osoba schodami w dol mijając wpierw futryne. Chłopak w te pędy ruszyl za nim. Człowiek zbiegł najszybiej jak umiał i wpadl do garażu. Zatrzasnął drzwi zanim Jack do nich podbiegł. Rodzice szybko wybiegli z auta. Zdziwieni pytali co sie dzieje. Kto do cholery jasnej w takiej chwili o to pyta?! Osiemnastolatek wyrwał ojcu klucze z rąk i podbiegł do bramy od garażu. Uklęknął i zaczął majstrowć przy otwarciu. Udało sie! Szarpnal metalowe wrota. Otwierając wpuszczał po milimetrze światła.

Blask lampy zapalonej na zewnatrz rozświetlił wnętrze. Sprawca stal tylem.

-Odwróć się! - padło z ust Jack'a.

Oslaniala sie powoli pewna postać. Rodzice chlopaka czakali zniecierpliwieni na finał tego wydarzenia. Wlamywacz stal juz pełną okazałością przodem do Jack'a. Złapał za kaptur naciagniety na twarz i odslonil ją.

-Amanda?! - wykrzyknął zadziwiony jak nigdy niczym.

Anioły mają skrzydła...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz