Ponad życie

230 14 5
                                    

Po raz kolejny otrzeźwialam z nieopanowania mózgowego.

-Jack Silvery - uderzyłam dłońmi o niski blat odgradzający pielegniarki od reszty korytarza.

Kobieta podniosła powoli wzrok na mnie i ociągając sie zaczęła przeszukiwać w komputerze podanego nazwiska.

-Sala dwieście szesnaście - przeciągała sylaby jakby nie spała juz trzecią nockę.

Ruszyłam, a mój cień kroczył za mną, jakby naprawdę nim był. Westchnęłam przymykając oczy. Nagle zatrzymałam się i odwróciłam w stronę Lie'go i bez słownie przekazałam mu, że ma na mnie poczekać na krzesełkach po prawej stronie od wejścia do ostatniej sali.

Zatrzymałam się w progu by przetrzeć opuszkami wewnętrzne kąciki oczu z łez. Ruszyłam pewana. W pokoju nie panowała całkowita ciemność. Latarnia uliczna częściowo oświetlała na pomarańczowo wnętrze pokoju.

-Hej - nie było mnie na więcej stać, bałam się reakcji na złamanie przysięgi o nie wygłupianiu się u Shandy.

-Am - odwróił głowę i ucieszony spojrzał na mnie głębią swych oczu.

Chciałam juz mu zwrócić uwagę na jego spojrzenie, ale zdałam sobie sprawę, że moje jest tysiące razy gorsze ... bo obrzydliwie i denerwująco parzące i przenikliwe. Westchnęłam jeszcze raz. Chłopak był blady i gdyby nie ciemne włosy cięzko było by go odróżnić od pościeli, podłogi czy ścian. Oczy głębokie i piękne jak zwykle ale już nie zararzały swoją nadzieją, ponieważ same ja straciły. Usta miał poprzecinane od braku wody, popękane jak ziemia w najbardziej suchych miejscach na tym świecie. Do prawej ręki przyłączona była kroplówka, a lewa leżała bezwładnie.

-Ja pierdole - wyszeptałam żałując tego widoku. Widoku ciała najprawdziwszego przyjaciela w takim stanie.

Rodziło się we mnie uczucie pęknięcia lecz nie przełamania serca na pół jak to się dzieje po zerwaniu z chłopakiem w wieku, w którym jeszcze patrzenie na nich nie powinno być dostrzegalne, lecz jednak takie jest. To było tylko uczucie pęknięcia zbroi samego serca.

-Jak tam na imprezie? - uśmiechał się nieustannie.

-Chujowo ... Ciebie nie było - spojrzałam smutno.

Uśmiechnął się mocniej.

-Przepraszam - łzy znów napłynęły do oczu. - Mieliśmy umowe jak zwykle wszystko zniszczyłam - uklęknęłam przed nim. - Przepraszam.

Łza dobrowolnie popłynęła nie czekając na rozkaz mózgu. Jack podniósł lewą ręke i otarł ją spływająca z policzka. Jego dłoń była kojąco ciepła. Działała lecziczo podobnie jak jego serce.

-Chodź tu- resztkami sił przesunął swoje ciało bliżej okna czyli w prawą stronę.

Nie zastanawiając się położyłam się na boku tuż przy nim.

-Przepraszam nie doceniłam ciebie. Tego kim jesteś, że jesteś moim przyjacielem. Że wierzysz jeszcze w moją odmianę, że chcesz ...

Uciszył mnie, wpatrując się wciąż w moje zaszkone oczy. Czułam się nie komfortowo bo to nie było częste zjawisko bym płakała.

-Masz czerwoną szminkę - spojrzał na usta.

Zaśmiałam się gdy przypomniałam sobie o tym, że nie poprawiałam ich od paru ładnych godzin. Przyłożyłam dłoń by ją zetrzeć.

-Nie, nie rób tego. Pięknie w niej wyglądasz - uśmiechnęłam się delikatnie uwydatniając je i przyciągając większą uwagę Jack'a. - Zdejmij kurtkę.

-Słucham? - zdziwiłam się.

-Nie gorąco ci jeszcze?

Lecz dopiero gdy o tym wspomniał poczułam przypływ ciepła. Zsunęłam się z łóżka, zciągnęłam skórzaną kurtkę i połozyłam na krześle. Nagle zaczęłam się śmiać. Nie głośno. Tak jakby do niego. Położyłam sie znów obok i obciągnęłam lekko podniesioną sukienkię. Jack przykrył mnie ciepłą lekką kołdrą szpitalną. Było ciasno lecz przyjemnie. Nawet nie zwacaliśmy na to uwagi. 

-Leżymy tak jak wtedy - wspomniał, a jego uśmiech nie schodził z twarzy.

-Włąsnie dlatego się śmiałam. Przepraszam, ale ... - zatrzymałam się nie pewna, wiedziałam, że ostatnim razem gdy wspomniałam o tym, że czuję się szcześliwa moje serce się zbuntowało jakby pokazywało swój sprzeciw ale ponieważ moja zbroja poszła ... - ... miło mi tak - odważyłam się tylko na tyle. 

-To dobrze.

Usmiech zniknął z jego twarzy. Widziałam, że jego wzrok spoczywał na moich ustach. Znów się uśmiechnęłam.

-Już tak nie proś - zaśmiałam się i pocałowałam go z własnej innicjatywy.

Czułam zaszczyt, że mogę pocałować tak wspaniałego człowieka. Nie był przymusowy i dziwnie niemiły jak pocałunek z Adamem. NIe był nawet niepokojący. Może dlatego powinien zwać się wyjątkowym. Nie trwało to długo. Wbrew moim wczęsniejszym oczekiwaniom jego usta były bardzo przyjemne. Jeśli można tak to nazwać. Otworzyłam oczy i uśmiechnęłam się pokazując białe lecz nie jak z reklamy pasty do zembów z wileką gwiazdą pokazująca jak wielkie wświatło dają przez ich czystość i włąsnie biel. 

-Nie mogę się powstrzymać - powiedziałam zasłaniając moje usta ręką, by za chwilę znów je odsłonić by pocałowanać chłopaka. 

Myślałam o wielu rzeczach. Ludziom przy pierwszych pocałunkach kłębią się tysiące myśli i pytań. Lecz tylko te pozytywne wyrażają podczas tego jakże ważnego wydarzenia. To nie był przecież mój fizyczny pierwszy pocałunek, lecz pierwszy psychiczny. W tej chwili liczyliśmy się tylko my, tylko Jack i ja, a moje myśli odeszły w cień. Położyłam prawą rękę na jego policzku, a lewą na włosach ... skoro on był unieruchomiona bezsinością i przywiązany krpolówką żeby tego było mało. Ale ku mojemu zdziwieniu chilę potem poczułam delikatnie ułożoną rękę na talli pod kołdrą. Poczułam się dziwnie niepewnie. 

Odsunęłam się po jakże nieidealnym pocałunku. Lecz szczerym. I wtuliłam się w niego chowając głowę w kołdrę, a nogi podkurczając pod siebie. 

-Przepraszam. Tak szczerze - i jakże szczerze zapłakałam. 

Ckliwe momenty w moim życiu nie były częste i co najśmieszniejsze odbywały się w najgorszych momentach mojego życia. 

-Jest dobrze. Nic się przecież nie dzieję - usłyszał jak załkałam, mimo tego że robiłam to jak najumiejętniej by Jack się nie domyślił - Pamiętasz? Przecież my jesteśmy ponad życie ... przecież nikt nas nie zmieni ... przecież to własnie my jesteśmy wieczni. 

Anioły mają skrzydła...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz