Czas tylko dla nich

354 34 30
                                    

      Siedział samotnie na wąskim łóżku w przydzielonej mu kwaterze, opierając łokcie na kolanach i wpatrując się we własne splecione dłonie. Celowo zostawił włączoną lampę. Nie zamierzał spać. Nie chciał. Nocą nawiedzały go wspomnienia, były chaotyczne, nieposkładane i przerażające, nie łączyły się w żadną logiczną całość, dezorientowały. Nie pamiętał wszystkiego... właściwie niewiele z tego, co mu robili... i to sprawiało, że mógł odczuć ulgę. I strach. Bał się tego, czego nie zapamiętał.

      Ten ból, którego doświadczył... wciąż go prześladował, nie mógł się od niego uwolnić. Dlaczego wydawał się taki świeży? Prawdziwy? Dlaczego wciąż miał wrażenie, że boli? Przecież... już po wszystkim. Nie mogli go dosięgnąć.

      (Sierżancie Barnes)

      Wzdrygnął się na wspomnienie tego głosu. Arnim Zola. Niski naukowiec o twarzy psychopaty robiący na nim eksperymenty. Pamiętał jego fascynację w oczach, przerażającą delikatność, z jaką go traktował, jakby dotykał... swojego dzieła. Boże. Odurzał go czymś, tracił świadomość, a kiedy się wybudzał, łupało go w głowie, całe ciało zdawało się tonąć w bólu. Nie chciał wiedzieć, co z nim robił, kiedy był nieprzytomny. Nie pozwoli mu się już tknąć. Nie pozwoli zakończyć... Boże... o Boże... tego co zaczął, bo przecież coś zdążył mu zrobić. Coś w nim zmienił. A jeśli... jeśli jakoś go skrzywił? Jeśli rzeczywiście stał się...

      (Sierżancie Barnes)

      ...jego dziełem? Boże. Tak bardzo się tego bał. Potrzebował wiedzieć, że wszystko z nim w porządku, że pozostał taki, jakim był kiedyś. Chciał być... prawdziwy. Musiał być prawdziwy. Nie potrafił znieść tej niepewności, niewiedzy... proszę, nie... ten sadysta coś w nim zmienił, zniekształcił... nie, błagam...  Boże... przecież fizycznie pozostał taki sam, nic się w nim nie kryło, prawda? Prawda?

      (Sierżancie Barnes)

      A psychika... to prawda, łamał się, poddawał lękom... ale to wytłumaczalne po tym, czego doświadczył. I zawsze próbował to pokonywać. Walczył o siebie. Samemu. I ze wsparciem Steve'a. Dzięki niemu potrafił być... szczęśliwy. Nawet na krótko. Wystarczyło, że przyjaciel był obok, że przytulił... potrzebował go, przy nim czuł się kochany, bezpieczny... i rzeczywisty. Jak dawniej. Przestawał się bać. Przyjmował od niego całe uczucie, bliskość... i przez te momenty, które dzielili znów mógł być człowiekiem wolnym, oddanym miłości... spokojnym i pięknym wewnętrznie.

      (Sierżancie Barnes)

      Jęknął bezradnie i przyłożył palce do skroni, po czym zaczął je lekko rozmasowywać, zamykając przy tym oczy. A jeśli... jeśli już nie był taki jak kiedyś? Jeśli go psychicznie odkształcili? Spaczyli? Nie, to niemożliwe... po prostu się bał, to wszystko. Pogubił się w tych wszystkich chaotycznych obrazach, których nie było wiele. Pamiętał bardziej... emocjami. Pamiętał ból fizyczny ogarniający całe ciało... i ten, który szarpał jego umysłem. Męczył się, myśląc, że tam umrze...

      (Sierżancie Barnes)

      ...albo gorzej. Pokazali mu, że może być coś straszniejszego, ale nie przypominał sobie, czym to było. Chyba... nim samym. Cierpieniem, którym się stał. Tęsknotą za Steve'm. Pamiętał jak bardzo się bał, jak strach ucinał oddech... jak myślał, że już nie zobaczy ukochanego, jak w odurzeniu potrafił wymawiać jego imię. Albo własne, żeby nie zapomnieć. Tracił kontakt z rzeczywistością, tracił... siebie. Boże.

      Usłyszał niezbyt głośny szczęk klamki i wiedział, że to Rogers, lecz nie spojrzał w jego stronę, słyszał ciche kroki, kiedy przemierzał niewielkie pomieszczenie i przyklęknął przed nim. Silne dłonie odjęły jego własne od skroni i przytrzymały przez chwilę w luźnym uścisku, po czym pozwoliły jego przedramionom oprzeć się na kolanach. I wtedy uczuł jak Steve zaczyna delikatnie masować jego skronie, lekko naciskając i chcąc dać mu poczucie ulgi i rozluźnienia.

Stucky: Piękno w sercuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz