To czas żeby zacząć czynić cuda

281 47 29
                                    

Następnego dnia tuż po śniadaniu wyruszyli pod adres znaleziony wczoraj przez Kambe. W samochodzie, który co rusz łamał wszelkie przepisy bezpiecznej jazdy panowała cisza. Również przy posiłku niewiele rozmawiali. W końcu Haru postanowił się odezwać.

- Dzięki, że wczoraj ze mną posiedziałeś. - powiedział niepewnie.

- Już mówiłem, sprawdzałem czy nie zamierzasz uciec. - odpowiedział Daisuke.

- Tak wiem, ale nie musiałeś ze mną siedzieć, a jednak zostałeś... Dlatego jeszcze raz dziękuję.

Trochę zaskoczony Kambe odwrócił głowę w jego stronę, jakby próbował dociec czy aby na pewno mówi prawdę.

- Kambe patrz na drogę!- krzyknął widząc dziewczynkę, która weszła na pasy - Hamuj! Hamuj!

Wszystko potoczyło się bardzo szybko. Daisuke z powrotem skupił się na drodze, a widząc zagrożenie zaczął hamować. Jednak przy takiej prędkości nie zatrzymałby się na czas, dlatego szarpnął kierownicą w lewo omijając dziewczynkę. W efekcie wjechał na chodnik przy okazji rozwalając pobliskie śmietniki.

- Niech cię szlag trafi z tą twoją jazdą Kambe!- krzyknął. W czasie tego dziwnego manewru porządnie przyłożył głową w drzwi.

- Nic ci nie jest? - zapytał Daisuke.

- Nic. - warknął - A teraz wysiadaj.

Jego partner pokornie wykonał polecenie, czekając na kolejne posunięcie Haru. On również wysiadł, zlustrował wzrokiem Daisuke.

- A z tobą wszystko w porządku? - zapytał dla pewności.

- Tak.

Głośno wypuścił powietrze. Jego serce biło jak oszalałe, a głowa bolała go w miejscu, które bliżej poznało się z drzwiami auta. Ignorując to, obszedł cały samochód z ulgą stwierdzając, że prócz kilku zadrapań nie doszło do żadnych uszkodzeń.

- Teraz ja prowadzę, bo ty widocznie chcesz nasz pozabijać. - oznajmił zajmując miejsce kierowcy. - Mów mi tylko gdzie skręcać.

Mieli naprawdę sporo szczęścia. Byli cali, nikogo nie zabili a przy tym nie uszkodzili pojazdu. Haru odetchnął głęboko. Normalnie w takich okolicznościach nie chciałby prowadzić auta. Był wzburzony, bolała go głowa a serce chciało wyskoczyć mu z piersi. Jednak nie zamierzał jechać dalej z tym wariatem, który prawdopodobnie wygrał prawo jazdy na jakiejś loterii.

- Krwawisz. - oznajmił Daisuke po długiej chwili ciszy.

- Co?

- Zza ucha leci ci krew. Powinieneś jechać do szpitala.

Przez chwilę myślał nad jego słowami. Wyczuł w jego głosie jakieś drżenie. Czyżby się o niego martwił? Jednak nie bardzo widziała mu się wizyta w szpitalu, zresztą mieli sprawy do załatwienia.

- To nic. Zaraz dojedziemy. Nie masz się czym martwić.

Chwilę później byli już na podjeździe właściciela furgonetki, którą uciekli podejrzani. Widok, który zastali nie zdziwił go jakoś bardzo, ale jego partner z wątpliwościami lustrował starą chatę, zapadającą się szopę i wychodek stojący na zewnątrz. To nie pierwszy raz kiedy Haru widział takie podwórko, jednak dla Kambe to musiała być nowość.
Zanim zapukali do drzwi wygrzebał z kieszeni jakąś chusteczkę i doprowadził się do porządku. Miał wyglądać jak policjant, a nie jak ktoś kto wdał się w bójkę.

Od progu powitał ich niewysoki, ale przyjazny staruszek. Wytłumaczył, że muszą zadać kilka pytań, ponieważ prowadzą dochodzenie, a ten bez słowa sprzeciwu zaprosił ich do środka. Wewnątrz dom wyglądał o wiele lepiej. Był zadbany, a meble mimo że czasy swojej świetności miały dosyć dawno wciąż nieźle się prezentowały.

Narkotyczny sen | Fugou Keiji Balance UnlimitedWhere stories live. Discover now