#4 Zauroczenie cz.3

17 3 1
                                    

- Dlaczego mi w ogóle pomagasz? Przecież nawet mnie nie lubisz, nie znasz,  nie kolegujemy się. - zapytał zdezorientowany chłopak po kilku minutach od odjazdu.

- Kto powiedział, że Cię nie lubię? Fakt nie znam Cię nie wiadomo jak bardzo, co nie znaczy, że nie chciałabym Cię poznać - odpowiedziałam uśmiechając się w jego stronę.

- Nigdy ze mną nie rozmawiałaś, ani nie zwracałaś na mnie uwagi. Zawsze kreciłaś się z tymi, którzy uprzykrzają mi życie.

- Kreciłam się z nimi, ale nigdy nie podobało mi się to, jak Cię traktują. Może i miałam Cię za ciamajdę, ale jakoś nigdy mi to nie przeszkadzało. Podobało mi się, że jesteś inny niż reszta i nie ukrywasz tego, nie starasz się być kimś, kim nie jesteś tylko po to aby ludzie Cię akceptowali.

- Skoro nie podobało Ci się jak mnie traktują, dlaczego nigdy nie zwróciłaś im uwagi? - zapytał smutnym i pełnym żalu głosem.

- Sama nie wiem, nie chciałam się mieszać. Wiem, że powinna zareagować już wcześniej. Tym razem nie pozwolę, żeby Cię gnębili. Przepraszam.- oznajmiłam szczerze.

- Już dobrze.- odpowiedział uśmiechając się.

Nawet nie zauważyłam kiedy byliśmy już pod szpitalem. Zaparkowałam na jedynym wolnym miejscu, zgasiłam silnik, po czym zaczęliśmy się kierować w stronę wejścia.
Weszliśmy do środka po czym weszliśmy na górę, gdzie był oddział przeznaczony dla osób z uszkodzonym konczynami. Dzięki temu, że miał już skończone 16 lat mógł zostać przyjęty bez rodzica. Takie prawo obowiązywało w tym szpitalu, dlatego do niego pojechaliśmy. Chłopak się zarejestrował po czym musieliśmy czekać na korytarzu, na naszą kolej. W szpitalu było mnóstwo ludzi, którzy czekali na przyjęcie.  Wiedziałam, że prędko do domu nie wrócę, ale nie mogłam zostawić chłopaka samego. Sama nie wiem czemu, poprostu nie mogłam, a może nie chciałam?.

- Dziękuję, że mnie przywiozłaś. Możesz już iść.- powiedział chłopak uśmiechając się i siadając na krześle w poczekalni.

- Nie ma za co, ale nie zostawię Cię tu samego. - odpowiedziałam.

- Na prawdę nie musisz.

- George!- odpowiedziałam stanowczo, ostrzegając, żeby przestał tak mówić.

- No dobra, już dobra- odpowiedział śmiejąc się.

Jezu jaki on ma uroczy śmiech.

Siedzieliśmy tak przez parę minut. Ciszę między nami przerwało jego syczenie. Zaczął odczuwać ogromny i nie do wytrzymania ból prawej ręki. Było mi go bardzo szkoda. Wiem, jak boli złamana konczyna, sama miałam kilka razy złamaną rękę i raz nogę.
Siedział tak z tym bólem jakąś godzinę. Próbowałam jakoś odwrócić jego uwagę, żeby nie skupiał się tak na bólu, ale to nic nie dawało. Nie mogłam dłużej patrzeć jak cierpi i się męczy, więc postanowiłam mu pomóc.

- George zaraz wrócę, pójdę tylko sprawdzić czy mają coś w sklepiku na dole.

- Nie ma sprawy.-odpowiedział ostatkiem sił.

Nie chciałam mu mówić po co na prawdę idę, pewnie znowu zaczął by tą swoją gadke, że nie trzeba i, że wytrzyma, a ja na prawdę nie miałam zamiaru tego słuchać.

Pobiegłam na samą górę, zamiast na dół jak powiedziałam chłopakowi.  Znajdowało się tam pomieszczenie dla osób z zagrożonym życiem lub zdrowiem. Weszłam do środka mając nadzieję, że znajdę jakieś półki z lekami. Ucieszyłam się jak zobaczyłam, że przy każdym łóżku leżą jakieś lekarstwa. Chciałam po cichu podejść, poszukać leku przeciwbólowego i wyjść niezauważona, ale mają tam na prawdę oczy do okoła głowy.

Love StoryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz