Rozdział XI

228 9 1
                                    

Hej! Bez przedłużania, zapraszam do czytania! 

------

Andromeda weszła do sypialni Lilith, która teraz była zajmowana przez nią i opadła na poduszki. Ten dzień był dla niej wykańczający, zbyt dobijający. Nie mogła uwierzyć, że będzie musiała tam znów wrócić. Znów z nią rozmawiać. Czy ma na to siłę? To, czego się dzisiaj dowiedziała przeszło jej najśmielsze oczekiwania. Nie spodziewała się takiego rozwoju sytuacji. Jednego była pewna: trzeba chronić Lilith, by nigdy nie dowiedziała się, że w jej dusza nie jest w pełni jej. Poszła wziąć szybki prysznic, by nie myśleć dłużej o Bellatrix i o przeszłości, jednak bezskutecznie. Po chwili znowu położyła się na łóżku i wróciły jej przed oczy wspomnienia swojej pierwszej nocy z Tedem. Nigdy tego nie zapomni. Tego jak się wtedy czuła, jaka była szczęśliwa i tego jak bardzo chciała, żeby to trwało wiecznie. A przecież miało trwać wiecznie. Świat miał się zatrzymać. Andromeda chciała iść spać, chciała zasnąć, ale nie potrafiła. Musi zobaczyć. Musi zobaczyć to wszystko na własne oczy. Nie wystarczy wspomnienie. Przyłożyła różdżkę  do swojej głowy, z której wyciągnęła bardzo długą, białą ciecz, którą umieściła w myślodsiewni. 

Październik, 1970

- Mam już dość tych Gryfonów! Dlaczego musimy z nimi mieć te cholerne eliksiry? - zapytała Armida, gdy razem z Andromedą weszły do sali wejściowej. 

- Też mnie wkurzają. Idziesz na trening Quidditcha? 

- Nie... Mouldy musiał dzisiaj zostać po lekcji zaklęć z Flitwickiem. Kretyn jeden, nic nie potrafi zrobić. Idziemy na błonia?

- Można. - odpowiedziała Andromeda. Miała dość Armidy, ale stwierdziła, że teraz i tak nie będzie biegać po szkole i szukać Teda. Poza tym byłoby to zbyt podejrzane. 

- Cholerni Gryfoni... wielbiciele szlam i mugoli. Jak ja ich nie cierpię!

- Wkrótce może się to odmieni. - odpowiedziała Andromeda udając uśmiech, a Armida się zaśmiała. 

- Racja... powiem Ci, że tak mnie wkurzają moi starzy... czaisz, że mi powiedzieli, żebym lepiej publicznie nie mówiła o swoich uprzedzeniach? 

- Żartujesz? A niby z jakiej racji? 

- Właśnie nie wiem. - powiedziała, gdy wychodziły na błonia i nagle się zatrzymała. - Oj nie. 

- Co jest? 

- Wallen. Ten obślizgły krukon nie będzie sobie rządził  boiskiem do Quidditcha. Idziesz ze mną go ochrzanić?

- A jakbym mogła inaczej? - zaśmiała się Andromeda, ale gdy podeszła bliżej to oniemiała. Wallen stał w grupce pięciu chłopaków, a wśród nich był Ted. 

- Słuchaj, Wallen. - zaczęła Armida, gdy podeszły do krukonów. - Myślisz, że nie znam Twojego planu? 

- Jakiego planu, Pins? - odpowiedział Wallen śmiejąc się. 

- Trening o wschodzie słońca, tak? A później obserwowanie naszej taktyki, Ty przebrzydły ośle! 

- Krukoni mają taką taktykę, że Wam się nawet o takiej nie śniło. Pójdziecie znowu na ostatnie miejsce. Już w zeszłym roku trzeba się było poddać, jak wszyscy wasi najlepsi zawodnicy skończyli szkołę.

- Nie tym razem, Wallen. MY wygramy! 

- O ho ho, rozmawiamy o Quidditchu? - do grupki podszedł James Potter z Syriuszem. - możecie sobie mieć taktyki takie jakie chcecie, ale nie było meczu, żeby James Potter nie złapał znicza. 

- I nie było momentu, żeby James Potter się nie przechwalał. - powiedziała Andromeda, delikatnie mrużąc do niego oko. 

- Taka natura, co poradzić. 

Siostry Black: Przeszłość nadchodzi [2]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz