Kilka tygodni minęło, jak dziesięć minut. Podczas tego czasu wyjaśniliśmy sobie wszyscy te historie i już chyba jest dobrze pomiędzy nami. Oczywiście były kłótnie, ale zawsze ktoś patrzył na to jasną stroną i trzymał nerwy na wodzy. Przez to szybko dochodziliśmy do porozumienia i nie musiałam bardzo się przemęczać. Jestem po drugiej chemii i czuję się źle. Po tym postrzale nie czułam się tak słabo, jak teraz. Wszyscy moi znajomi się przebadali, jednak nadal czekamy na wyniki. Miałam mocną nadzieję, że jednak jest pomiędzy nimi mój dawca. Mad obudziła się i regeneruje siły. Jeszcze kilkanaście dni i będzie mogła wyjść do domu. Mocno jej zazdroszczę tego, że wygrała walkę z czasem.
Dzisiejszego dnia nic się nie zmieniło. Leżałam w łóżku i czekałam na to aż przyjdą znajomi. Rano był obchód, jak zawsze. Nic się przez niego nie dowiedziałam od lekarza. Czułam, że dzień będzie taki jak wczoraj i przedwczoraj. Bałam się tego, że nikt nie znalazł się jeszcze dla mnie. Mimo tego staram się normalnie funkcjonować i nie sprawiać wrażenia smutnej i przygnębionej. Jak widać to mi się udaje, ponieważ znajomi normalnie nie zwracają na to uwagi.
Zbliżała się godzina rozpoczynająca odwiedziny. Zdziwiłam się, że nikt jeszcze nie wszedł do mojej sali. Zawsze czekali na to aż wybije ostatnia minuta. Po godzinie zaczęłam się denerwować, bo nikt nawet nie odbierał telefonu. Czułam, że dzieje się coś złego. Mimo tego, że wiem jaki jest mój stan, postanowiłam zrobić coś głupiego w oczach innych. Ubrałam się w zwykłe ubrania i poszłam do pani doktor. Cały czas próbowałam dodzwonić się do innych. U niektórych włączała się poczta, a u reszty było połączenie, a nie odbierali. Zastałam panią doktor w swoim gabinecie.
- Mogę? - spytałam po zapukaniu w drzwi. Kobieta zdziwiła się na mój widok, lecz pokazała, abym usiadła przy biurku.
- Co się stało? - spytała. Oparła się wygodnie o biurko i mierzyła mnie wzrokiem.
- Nie mogę dodzwonić się do reszty. - wyżaliłam. - Wiem, że robię coś głupiego, ale muszę wyjść i zobaczyć, czy wszystko z nimi w porządku.
- Nie mówisz tego na serio. - powiedziała. - Jesteś chora i w trakcie leczenia. Żarty sobie zostaw na czas, kiedy wyzdrowiejesz.
- Niech mnie pani zrozumie. Oni poświęcali mi czas i są dla mnie ważni. Jeżeli coś im się stało to sobie tego nigdy nie wybaczę. - kobieta wstała od biurka i podeszła do okna. Chwilę się zastanawiała. - Jeżeli im coś się stało to rezygnuję z leczenia. Rozumie to pani? - wiedziałam, że trochę ostro ją potraktowałam, jednak nie mogłam siedzieć na tyłku i czekać.
- Dobrze. - westchnęła. - Jednak weź ze sobą jednego z ochroniarzy. Będzie miał na Ciebie oko i Cię podwiezie. - powiedziała. Nie chciałam zaprzeczać, bo sama dobrze wiem, że jestem słaba po chemii i nie poradziłabym sobie w razie jakieś walki. Przynajmniej nie w tym momencie.
Podziękowałam jej i wyszłam z gabinetu. Od razu skierowałam się w stronę wyjścia. Cały czas próbowałam dodzwonić się do kogoś z przyjaciół. W naszej pracy liczy się każda minuta. Nie wiedziałam co się stało, bo nikt nie powiedział mi o jakieś misji lub wyścigu. Przed budynkiem czekał już na mnie samochód. Szybko, lecz w miarę moich możliwości, wsiadłam do niego i od razu ruszyliśmy. Czułam gdzieś w podświadomości, że coś się dzieje. Nie wiem dlaczego, ale powiedziałam kierowcy, aby jechał prosto na stare lotnisko. Zazwyczaj tam odbywają się wszystkie wyścigi, ponieważ jest tam dobra droga i utworzony świetny tor. Czułam się ospała, jednak nie chciałam teraz przerywać mojej wycieczki. Po chwili dojeżdżaliśmy na miejsce. Nie wiedziałam, że szpital jest tak blisko tego miejsca. Od zakrętu dało się już usłyszeć muzykę i ryki aut. Ludzie tworzyli grupki. Uśmiechnęłam się na ten widok, bo tęskniłam za tym miejscem. Próbowałam zlokalizować kogokolwiek kogo znam. Tłum mi to uniemożliwiał, dlatego wskazałam bezpieczne miejsce do zaparkowania auta. Wyszliśmy z pojazdu i facet zjawił się od razu przy mnie. Złapał mnie za łokieć, ponieważ byłam naprawdę słaba. Co się dziwić, jak od chemii dzieliły mnie zaledwie trzy dni. Skierowaliśmy się wzdłuż aut i rozglądaliśmy się na boki. Nigdzie nie mogłam znaleźć znajomych. Traciłam już nadzieję i myślałam, że się pomyliłam. Gdy mieliśmy się już cofać, zauważyłam dobrze zbudowaną szatynkę. Wiedziałam, że jest to Olivia. Stała z chłopakami w kole i czemuś się przyglądali w tablecie. Pokazałam facetowi na nich i poszliśmy w tamtym kierunku. Odchrząknęłam lekko, a oni szybko się odwrócili. Byli zszokowani na mój widok. Ja na to nie zwracałam uwagi, ponieważ mój wzrok przykuł obraz na tablecie. W tym momencie ścigał się Jason z jakimś innym autem. Jechał po krawędzi urwiska. Serce stanęło mi w tym momencie. Jeżeli coś mu się stanie to nie zniosę tego. Podeszłam do nich jeszcze bardziej.
- Co on robi? - wyszeptałam. Nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Serce mi stanęło, gdy jego jedno koło wyleciało z drogi. Myślałam, że już po nim. - Co tu się robi?! - krzyknęłam, aby się otrząsnęli. Nie wiedziałam, że mam tyle siły, aby krzyczeć.
- Ściga się o pieniądze. - odpowiedział po chwili Kevin. Myślałam, że nie słyszę.
- W taki sposób? - warknęłam. Nikt mi nie odpowiedział, a moja złość rosła we mnie. - Czy wyście poszaleli? A jak mu coś się stanie? - czułam panikę, która we mnie buzowała. Nie chciałam mieć ponownie ataku. Próbowałam się opanować, lecz nie mogłam. Odwróciłam się w stronę ochroniarza. Jest przeszkolony, bo w sumie lekarz. Oparłam się o jego ramię głową, aby się opanować. Nic to jednak nie dawało.
- Jason już idzie. - powiedziała koło mnie Olivia. - Już jest bezpieczny. Uspokój się. - zaczęła pocierać moje plecy. Nic to nie dawało. Cały czas miałam w głowie czarne scenariusze, że chłopak ginie. Poczułam na policzkach, jak spływają mi łzy. Cała zaczęłam się trząść. Oddech stawał się u mnie płytki i szybki. Wiedziałam, że to już koniec...
Hej słoneczka.
Jak Wam się podoba?
Pozdrawiam,
Natuplocia<3
CZYTASZ
To jeszcze nie koniec
Romance"- To on. - wyszeptałam. - To on mnie przetrzymywał. To on mnie chciał zgwałcić. To on, nie Ty! - wykrzyczałam prosto w twarz, szatynowi. Chłopak zaciskał swoje dłonie coraz bardziej na moich ramionach. W moich oczach zebrały się łzy. - Ale to prze...