Rozdział 2, part 4

53 5 0
                                    

SYSTEM BETA-PEGASUS
JURYSDYKCJA VARIAŃSKA
ORBITA PLANETY PEGAS-II
KSIĘŻYC P-II-5
KOLONIZATOR ZASIEDLENIOWO-BADAWCZY HOMAR-92

Dowódca Homara-92, wiceadmirał profesor Dawid Xinir, wprost kipiał ze złości. Od dziecka posiadał wybuchowy charakter. Szczerze nie cierpiał też swojego terrańskiego imienia, stale oskarżając rodziców o to, że złośliwie mu je nadali. Od zawsze było ono obiektem kpin i ciężko było mu zbudować przez to autorytet. Możliwe, że dlatego dowodził teraz jedną z najbardziej koszmarnych jednostek, jakie posiadała Variańska Flota Kolonialna.

Okręty kolonizacyjne typu Homar w teorii były skrzyżowaniem klasycznej jednostki zasiedleniowej, orbitującej wokoło planety, ze stacją księżycową. Teoretycznie po dotarciu do celu, główna część okrętu lądowała na naturalnym satelicie planety, o ile ten był pozbawiony atmosfery, zaś przednia część statku ustawiała się na orbicie planety, stając się ośrodkiem monitorującym. Tym sposobem za jednym zamachem koloniści otrzymywali rozległą stację księżycową zaopatrzoną w szklarnie plantacyjne, centrum radarowe i różne ośrodki badawcze oraz wydobywcze, a także niezależną stację orbitalną. Jednak to, co na papierze wyglądało obiecująco, w rzeczywistości było koszmarem.

Każdy dowódca Homara klął na sam widok tej kupy złomu, która miała wrodzone predyspozycje do notorycznych usterek. Nie inaczej było z jednostką dowodzoną przez Xinira, która jeszcze przed lądowaniem na księżycu odmówiła aż trzykrotnie posłuszeństwa, tym samym znacznie opóźniając cały plan zasiedleniowy Pegasa-II. Jednostki typu Homar były używane niemal wyłącznie przez Varian, choć pierwotnie Variańska Flota Kolonialna chciała je sprzedawać innym rasom humanoidalnym, głównie Terranom. Z tego powodu nieraz załogi tych statków były mieszane, bowiem technicy variańscy, z natury znacznie więksi i wyżsi od ludzi, mieli problemy w przemieszczaniu się po węższych szybach technicznych. Terranie jednak szybko odrzucili projekt na rzecz oviańskich stacji orbitalnych typu Feniks. I tak VFK pozostała z niemal pół tysiącem Homarów, których nikt nie chciał.

Xinir, odruchowo pokłapując cicho pyskiem uzbrojonym w krótkie ostre zęby, podrapał się po łysym łbie pokrytym szarą łuską i uderzywszy mocno ogonem w stalową posadzkę, warknął do wnętrza otwartego włazu kanału technicznego:

– Długo to jeszcze potrwa, czy mam się tu zestarzeć?

– Z jakąś godzinkę, sir. Może półtorej. – Dobiegł go stłumiony głos.

– Nie mam tyle czasu. Za trzydzieści minut powinienem wysłać okręty zaopatrzeniowe na tę przeklętą planetę, a one przez wasze lenistwo nie są jeszcze nawet w połowie załadowane.

– Nic na to nie poradzimy. – Umorusana ludzka głowa pojawiła się w wylocie kanału. – Strasznie tam ciasno, a musimy podpiąć na nowo kilkanaście przewodów, które są splątane jak spaghetti robione po pijaku.

– To je rozplączcie! – wrzasnął wiceadmirał.

– Ale, sir. My przecież... – zaskomlał technik.

– Nie obchodzi mnie jak, nie obchodzi mnie czym, ale macie, do jasnej cholery, naprawić tę kupę złomu w ciągu trzydziestu minut albo będziecie szorować wszystkie kible na tym pieprzonym okręcie! – warknął Xinir. – I to gołymi jęzorami!

Telekom zamontowany na lewym przedramieniu jego skafandra zadzwonił i dowódca odebrał, błyskawicznie zmieniając się w słodkiego profesora botaniki.

– Tak, słońce, o co chodzi?

– Informuję cię, że twoja córka właśnie wyfrunęła z gniazda i tylko niebiosa wiedzą, gdzie się podziewa. Nie wzięła ze sobą nawet telekomu.

Piekło kosmosu (KSIĄŻKA WYDANA)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz