Rozdział 2

2.9K 162 22
                                    

Patrząc przez pryzmat czasu, nie spodziewał się, że kiedykolwiek wróci do magicznej Angli. Patrzył na unoszący się dym z papierosa, głośno wzychając, miał trzydzieści lat a przejmował się, że spotka swoją starą miłość.  Nie chciał go spotkać, bał się, ale widział, że wszystko tutaj się zmieniło, odkąd opuścił Wielką Brytanie. Urodził mając zaledwie szesnaście lat, a jego synowie właśnie kończą czternaście lat, sam nie dowierzał, że czas leci szybciej niż powinien. 

- Tato! Hardian znów rozwalił twój ulubiony wazon! - zawołał Ezekiel z wrednym uśmiechem na ustach.

- Hardian! - krzyknął zdenerwowany zielonooki. 

Jak zamierzasz nazwać dzieci? - mruknął Derek głaszcząc brzuch czarnowłosego chłopaka. Sam ciężarny był sam zaskoczony, zarazem, przerażony faktem, że pod sercem nosi dwójkę zdrowych dzieci. 

- Nie wiem Derek jestem przerażony - przyznał mniejszy chłopak - Nie wiem czy dam radę ich wychować, sam jestem jeszcze dzieckiem. - wtulił się w ciało blondyna. - Tak, bardzo się boje Der. - pociągnął nosem.

- Pomogę Ci, nie jesteś sam - uśmiechnął się ciepło i delikatnie przytulił chłopka 

- Dziękuję.

- Hardian! Ile razy Ci mówiłem, że masz zakaz latania na miotle w domu! Nie masz już pięciu lat, aby robić to tutaj, jeśli chcesz polatać, idź do ogrodu! - beształ syna, nie ważne ile razy prosił, błagał on robił to samo. - Oddaj miotłę Hardian mam dość, jeśli nie potrafisz czegoś zrozumieć, masz zakaz latania na miotle. - zabrał synowi ową rzecz i zmniejszył ją - Jesteście tak bardzo  nie odpowiedzialni - westnchnął zrezygnowany - Idźcie do pokoju i pomyślcie nad swoim nieodpowiednim zachowaniem - poszedł do kuchni, aby zrobić kolację.

- Ale tato! - wykrzyknęli równo nastolatkowie - To niesprawiedliwe!

- Życie nie jest sprawiedliwe chłopcy - mruknął i zajął się robieniem kolacji - Jakby życie, było sprawiedliwe to wasz ojciec byłby z wami. - zacisnął dłoń na rączce noża. 

- Przepraszamy, Tato - usłyszał, a po chwili usłyszał szybkie kroki na górę.

- Nic się nie stało, bąble - uśmiechnął się pod nosem, chłopcy nie lubili już jak nazywał ich ,,bąblami' chociaż on sam nie miał nic przeciwko, jeszcze. Wiedział do czego byli zdolni, jak byli zdenerwowani i niechciał być potem na ich łasce, już się przekonał co to oznacza i nie chce już więcej przekonywać.

- Hardian! Ezekiel! Kolacja ! - po ponad godzinie zawołał do siebie chłopców. W trakcie całego procesu robienia kolacji rozmyślał o tym jak Secersus i całą reszta Hogwartu, zareaguje na dwóch kolejnych Potterów, szczerze miał nadzieję, że ten stary nietoperz zemdleje na oczach całej szkoły. Przez te kilkanaście lat nieobecności zdążył przekonać się, że relacja ze Snapem nie miała żadnej przyszłości, nawet jeśli zaszedł z nim w ciążę. Było to coś co nie miało, żadnej szansy przetrwać.

- Dziękujemy  i Smacznego - powiedzieli cicho i zaczęli zajadać się kolacją,  przygotowaną przez ich ojca. - Tato ?

- Tak? - spojrzał na nich z uśmiechem.

- Przepraszamy, byliśmy nie rozważni- opuścili głowy w dół, z wyraźną skruchą.

- Nic się nie stało- westchnął, położył dłonie na ich głowy - Po prostu się o was martwię, nie chcę,  żeby się wam coś się stało - pocałował ich czoła - Powinniście, w końcu skrócić włosy- mruknął notując sobie, żeby zabrać ich do fryzjera.

- Ale my lubimy swoje włosy- zaśmiał się Hardian, wiążąc włosy, które obecnie sięgały lekko za łopatki.

These are my children? // SnarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz