[17] M A L A G A

530 18 1
                                    

Parę dni minęło mi zanim się ogarnąłem z letargu. Godzina za godziną dzień za dniem upływały mi na zapijaniu się. Przywiesiłem obraz na miejscu telewizora w salonie i za każdą podniesioną w górę szklanką piłem jej zdrowie. Co noc miałem ją w zasięgu wzroku, aż do momentu, kiedy alkohol nie zwalał mnie z nóg. Dobrze, że gosposia o nic nie pytała tylko kiwała na boki głową i sprzątała po mnie bałagan, który zostawiałem. Nawet Bruno dał sobie spokój z pytaniami po dwóch dniach, kiedy znalazł mnie zalanego w trzy dupy na dywanie. Zawlókł moje zwłoki na górę do sypialni i zostawił. Tylko asystent zasypywał mnie wiadomościami. Musiałem się uporać sam ze sobą. Miałem w dupie firmę, aktualne interesy nawet to, żeby dokończyć mój plan. Tylko nie miałem jebanej odwagi zadzwonić do niej czy wysłać kwiaty, które w tej sytuacji wydawałyby się kuriozalne. Zapewne ucieszyłyby ją odcięte moje jaja wysłane kurierem w kartonie. Dałem jej tylko przestrzeń. Coraz częściej dosięgały mnie wyrzuty sumienia, czy aby dobrze postąpiłem słusznie karząc ją, aż tak surowo? Może rzeczywiście nie jest w to zamieszana i niewinna? Może wysunąłem pochopnie wnioski?

Zegarek na ręce wskazywał dwunastą w południe. Zebrałem się i pojechałem do firmy z Młodym, bo po takiej dawce alkoholu nadal w moich żyłach płynęła wódka. Wyszedłem z windy i rozejrzałem się dookoła. Ciemny wystrój bijący z każdego miejsca przyjemnie działał na mój skacowany wzrok. Rozmowy moich pracowników ucichły momentalnie, kiedy zbliżyłem się do recepcji po zaległą pocztę. Zawsze wszystko miałem uporządkowane, prace interesy. Nigdy nie nawaliłem aż do teraz. Czułem ich wzrok na swoich plecach, miałem w dupie to, że pewnie wyglądałem jak gówno.

- Nie macie kurwa zajęcia?! – Zirytowany tą szopką podniosłem lekko głos i poszedłem do swojego biura.

Trzasnąłem drzwiami, ściągnąłem płaszcz i usiadłem we fotelu. Rozpiąłem guzik marynarki i otworzyłem laptopa, chciałem odpisać na zaległe sprawy, którymi nie mógł się zająć asystent, ale postukałem tylko palcami o biurko. Z rzuconych rzeczy na blat moją uwagę przykuło małe pudełko zapakowane w czarny papier. Zmrużyłem oczy, bo nigdzie nie mogłem znaleźć nadawcy. Dziwne. Wyciągnąłem scyzoryk z kieszeni i jednym ruchem rozciąłem opakowanie. Jak szybko je otworzyłem tak z impetem odłożyłem. Wstałem przewracając fotel i chodziłem dookoła pokoju, musiałem trochę ochłonąć, żeby nie wybuchnąć. Zamknąłem oczy. Łapiąc się za nasadę nosa wypuszczałem szybko powietrze. Nie i nie, jeszcze raz kurwa nie. Kopnąłem butem szklany stolik rozbijając karafkę z wodą. Jak jakiś furiat wpadłem szał demolując biuro nie oszczędzając po drodze niczego. W dupie miałem co o mnie pracownicy pomyślą. Zamachnąłem się strącając wszystkie rzeczy z biurka. Dopiero jak poczułem tępy ból, który rozchodził się po moich wnętrznościach przestałem i upadłem na kolana podpierając się rękoma. Dyszałem jakbym przebiegł maraton. Złapałem się za serce i zacząłem walić mocno pięścią w klatkę piersiową łapiąc przy tym hausty powietrza. Kurwa to już drugi raz. Małe aksamitne pudełeczko z łańcuszkiem i rubinowym wisiorkiem w kształcie litery H przeturlało się pod nogi Bruna, który właśnie wszedł zaalarmowany hałasem.

- Szefie! – Krzyknął przestraszony i podbiegł do mnie.

- Pomóż mi Bruno – Wychrypiałem trzymając się cały czas za bolące serce.

- Zadzwonię do Juliusza, musi Szefa zbadać – Powiedział i popatrzył na mnie z lekkim niepokojem. Poprawił z powrotem przewróconą sofę i łapiąc mnie pod barki posadził na niej.

- Nie! – Skrzekliwym głosem krzyknąłem– Nie ma takiej potrzeby, podaj tylko coś do picia zaraz powinno mi przejść – Powiedziałem opierając się wygodniej.

Rozglądnął się dookoła w poszukiwaniu czegokolwiek, ale wszystko leżało rozwalone na wykładzinie w tym karafka. Przeskoczył rozbity stolik i podszedł do szafy, wyciągnął z niej wodę i rzucił ją w moją stronę. Przechylił głowę na bok lustrując mnie uważnie, kiedy opróżniałem butelkę trzęsącymi się rękoma. Zamknąłem oczy i delektowałem się błogim uczuciem, przyjemny płyn sprawił, że moje serce powoli wracało do swojego rytmu. Królestwo za chwilę spokoju, ta kobieta doprowadzi mnie do grobu. Popatrzyłem na zegarek i chwyciłem za leżący na ziemi płaszcz.

- Może jednak? Nie wygląda to najlepiej –

- Nic mi nie jest – Uśmiechnąłem się blado do niego, bo nie mogłem dać po sobie poznać, że sam byłem przerażony - Zawieź mnie do kancelarii Bruno – Schowałem aksamitne pudełeczko do kieszeni i na miękkich nogach poszedłem za Młodym do auta.

Całą drogę milczałem nie miałem ochoty mu się tłumaczyć z tego co się dzieję. Rozwalona jadalnia, picie do nieprzytomności, oddany wisiorek, a teraz zdemolowane biuro jakby tornado przez nie przeszło. Ślepy by zauważył, że coś się stało. Kogo ja chcę oszukać, wstydziłem się przyznać przed kimkolwiek co jej zrobiłem. Miała rację byłem tchórzem. Powoli od środka zjadały mnie wyrzuty sumienia, które lata temu uśpiłem w sobie. Zaparkowaliśmy przed budynkiem na zakazie, bo nie miałem czasu szukać wolnego miejsca. Musiałem ją zobaczyć i porozmawiać, gotowy byłem paść przed nią na kolana i błagać o wybaczenie. Postawiłem kołnierz do góry, bo strasznie wiało i szybkim krokiem wszedłem do kancelarii razem z Brunem potrącając kogoś niechcący. Stanąłem pośrodku pomieszczenia rozglądając się dookoła. Jacyś pracownicy wypełniający swoje obowiązki, klienci, ale ani śladu mojej lisicy.

- Viktoria! – Ryknąłem, ile pary miałem w płucach. Wszystkie pary oczy momentalnie skierowały się w moją stronę. Odwróciłem się i wszedłem do jej biura otwierając drzwi z impetem.

Zmrużyłem zaskoczony oczy. Tego się nie spodziewałem, bo zamiast niej siedział jej ojciec.

- Gdzie ona jest Montega?! Gdzie jest Viktoria? – Wydarłem się stojąc w progu.

- Usiądź Wargame, powinniśmy porozmawiać – Wskazał gestem dłoni krzesło stojące naprzeciwko jego biurka.

- Nie będziesz mi rozkazywał co mam robić. Mów do cholery, gdzie ona jest! – Wkurzyłem się i podszedłem do niego.

- Usiądź proszę chłopcze – Westchnął i oparł się łokciami o blat przeczesując swoje siwe włosy – Kiedy mi oznajmiła, że czuje coś do ciebie i chce dać waszemu związku szansę, nie chciałem się w to mieszać to sprawa między wami. Ciągle mi powtarzała, że wierzy w ciebie, tylko jesteś zagubiony i że potrafi dotrzeć do ciebie. Zmienić cię, bo gdzieś głęboko tli się w tobie dobro. Ale od paru tygodni nie poznawałem własnego dziecka Wargame! Była cieniem samej siebie – Coraz głośniej podnosił głos - Działała jak na jakiś automacie, a na zadawane pytania odpowiadała wymijająco. To nie ona, zabiłeś w niej życie. Te siniaki to twoja sprawka, prawda? – Odwrócił głowę w moją stronę zaciskając z nerwów zęby.

Zamknąłem oczy, bo to co do mnie mówił było jak ostrze w samo serce. Rozdzierało mnie od środka, od jego słów, które były prawdą. Ryknąłem z całej siły i złapałem za jego gardło powalając go razem z krzesłem na ziemię. Tak jak siedział z głośnym hukiem upadł na plecy.

- A teraz posłuchaj mnie stary głupcze to, że jeszcze żyjesz to jest moja dobra wola. Mów, gdzie ona jest! – Nachyliłem się blisko niego i wysyczałem mu w twarz lekko podduszając.

- Malaga, wyjechała do rodzinnego domu w Maladze – Wyszeptał robiąc się bardziej czerwony.

- Nie można było tak od razu? – Poklepałem go po policzku, wstałem i poprawiłem płaszcz. Skierowałem się do drzwi, ale w połowie drogi zatrzymały mnie jego słowa, na które zacisnąłem ręce w pięści.

- Dam ci ojcowską radę, nie szukaj jej Wargame - 



                                                                                                          Kielbovicz

Forget me NOTOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz