-Rozdział 14-

262 17 2
                                    

Scott wpadł do pokoju, znalazł mnie leżąca na ziemi opartą o ramę łóżka.
-Charlie co się stało? - zapytał przerażony.
-On... Spójrz przez okno szybko! - podbiegł do okna, otworzył je i zaczął się rozglądać. -Użyj oczu! - krzyknęłam.
-Charlie tu nikogo nie ma- wrócił do mnie i pomógł mi wstać -Naprawdę, sama zobacz.
-Niemożliwe dam sobie przysiąc... -a może jednak mi się przewidziało. A co jeśli to była przeszłość...?
-Co tam zobaczyłaś?
-Nie co, a kogo. Nieważne zabierajmy się stąd jak najszybciej, muszę pogadać z Melissa.

Zbiegliśmy na dół, ktoś tłuk się po pokojach.
-Cicho, ktoś tu jeszcze jest. -powiedziałam do Scott'a szeptem, bo szłam przodem.
Nagle wyskoczyła kobieta z patelnia w ręce.
-Stać! I ani kroku dalej! Wzywam policję!-powiedziała.
-Pani Snow?
-Charlie?! Jezus Mario dziecko co ty tutaj robisz, wystraszyłaś mnie na zawał.- powiedziała opuszczając patelnie.
-Scott to jest Pani Snow, prze Pani to jest Scott, to z jego rodziną teraz mieszkam. - zeszłam do niej ją uściskać. To była nasza dobra sąsiadka, która raz za kiedy mnie pilnowała, jak mam znikała...
-No dobrze dobrze. Pilnuje ci domu żeby nikt się nie włamał ani go nie kupił. Mam dalej to robić?
-Ależ oczywiście! Jakby Pani mogła... nikomu nie mówić, że tu byliśmy.
-Nie ma sprawy małolato. Chodź uściskać staruszkę jeszcze raz przed wyjściem. -przytuliła mnie mocno i zaczęła szeptać do ucha.- Oszczędzaj siły i bądź czujna, nie ufaj nikomu tak jak sobie. Niedługo... pewnie już sama wiesz. -em? Nie Pani Snow nie mam pojęcia.
-Nie ma sprawy Pani S, to my lecimy.
Nie chciałam jej dodatkowo martwić. Wszyscy wyszliśmy, wsiedliśmy ze Scott'em i odjechaliśmy.

W domu

Zapytałam się Melissy o skrytkę, nie powiedziała mi co tam było, ale czułam że kłamie. Nagle zabrała Scott'a tak żebym nie słyszała o czym rozmawiają. Krzyknęłam szybkie wychodzę, bo musiałam iść coś załatwić. Poszłam do jaskini.
-Wiem, że gdzieś tam mnie słyszysz... Potrzebuje cię tutaj w mieście. Nie masz pojęcia przez co teraz przechodzę. Potrzebuje pomocy, nie wiem czy to naprawdę był on... Jeśli tak, to nie świadczy to nic dobrego. Twoja C. - powiedziałam to po cichu, pisząc SMS. Mam nadzieje, że słyszał.
Wróciłam do domu. Mieli jakieś zebranie, bo wszyscy nagle tu byli. Poszłam na górę nie chciałam im przeszkadzać. Założyłam słuchawki na uszy i pogrążyła się w muzyce. Tak spędziłam resztę dnia.

Kolejny dzień, szkoła.

-Hej Corey! Tutaj!- zawołam go z drugiego końca korytarza. - I jak Mason? -zapytałam kiedy przyszedł.
-Dobrze niedługo pojawi się w szkole. Jak tam w nowym domu?
-Chyba okej... Sama nie wiem, narazie nie umiem się przyzwyczaić. Jestem w szoku, że nie miałam żadnego wykładu na temat imprezy.
-Właśnie słyszałaś co się stało z Nolan'em?
-Nie? A co się stało?
-Po tym jak cię wepchnął...
-Odepchnął, a ja sama wpadłam.
-Bronisz go? No nieważne.
-Był pijany!
-Mogę kontynuować czy będziesz mi tak przerywać?
-Nie już nie będę kontynuuj. -zaśmiałam się, lubię go irytować.
-No... Dzisiaj przyszedł pijany do szkoły, na dodatek znaleźli przy nim skręty. Nie wygląda to za dobrze, chcą go wydalić ze szkoły, wcześniej Scott wyrzucił go z drużyny.
-Co?
-No co, co? Przecież ci mówię jak było.
-No tak... I pewnie oczekujesz, że powiem coś w stylu „dobrze mu tak"?
-Od ciebie nigdy, znam cię. Nie jesteś taka.
-Dobra... -zaczęłam iść w kierunku gabinetu dyrektora.
-Gdzie ty idziesz? -Corey dotrzymał mi kroku.
-Porozmawiać... porozmawiam z nim, dowiem się co się z nim dzieje.
-I co mu powiesz? -zatrzymał mnie.
-Tego nie wiem, ale w sumie... -wpadłam na pomysł- Nie będę z nim rozmawiać, zrobimy coś innego...
-My?
-Tak my. Pomożesz mi.
-Tobie zawsze.
-To nie było pytanie. Słuchaj znajdź Nolan'a i przyprowadź go do szatni. Resztą zajmę się ja, ale dla bezpieczeństwa zostań.
-Myślisz, że ci coś zrobi?
-On mi? Raczej ja jemu...
Corey przerażony poszedł go szukać, ja odrazu pobiegłam do szatni. Teraz sobie tylko przypomnieć jak to było. Napisze do Scott'a, jakby mi się coś stało. Nie jestem wstanie zrobić krzywdy Nolan'owi, jedyne co złego może się stać... Nie wole o tym nie myśleć.
Charlie do Scott'a
Dziękuje za wszystko co dla mnie zrobiliście. Widzimy się na obiedzie? :)
Wtedy wszedł Corey z Nolan'em. Nie był jeszcze w pełno trzeźwy, na moje szczęście może pomyśli że to halucynacje. Corey posadził go obok mnie.
-Co zrobisz? -zapytał Corey.
-Zobaczysz. Cholera dawno tego nie robiłam. Posłuchaj cokolwiek by się nie działo, nie pozwól żebym go puściła.
-A co jak go puścisz?
-Ja... -bałam mu się powiedzieć, jakbym przestała go trzymać mogę w najgorszym przypadku umrzeć. -Będzie źle.
-Charlie, może to zły pomysł?
-Muszę. Gotowy? - przytaknął mi głową.

Przeszłam przemianę, mam nadzieje że ją opanuje na tyle, żeby wrócić. Jedna ręka trzymałam go za rękę, drugą wbiłam mu się w kark. Zamierzałam zobaczyć o czym myśli i co planuje zrobić.
„Dlaczego mnie rzuciła? Nienawidzę tej suki... Nie to siebie nienawidzę, jak mogłem ją uderzyć. Przecież... ja ją tak bardzo kocham. Teraz wszystko przepadło to moja wina, wywalą mnie ze szkoły, jedyny powód dla którego żyje mnie nienawidzi. Nie mam już nic, to wszystko nie ma sensu. Lepiej dla wszystkich będzie jak zniknę na zawsze..."
-Charlie! Przestań! -słyszałam głos Corey'a.
-Nie przerywaj jej, to może ją zabić? -pierwszy głos.
-Nie, ich obu... -drugi głos. Nie jestem w stanie ich rozpoznać.
Mamo pomóż mi, nie radzę sobie! Nie widziałam jej, ale czułam jej obecność i wiedziałam co muszę zrobić. Muszę namieszać mu trochę w wspomnieniach. Teraz tylko weź wróć do ludzi.
-Udało się? -spytał Corey. Puściłam Nolan'a.
-Nie mogę...-dusiłam się. Zobaczyłam Scott'a, doktora Deaton'a.
-Charlie, skup się kotwica pamiętasz? Już nie jesteś w głowie Nolan'a. -powiedział Deaton.

Zamknęłam oczy, robiło mi się słabo, nadal czułam jej obecność... To dodało mi siły.
-Już -odchrząknęłam -Już dobrze.
-Wszystko w porządku? Żyjesz? -podleciał do mnie Corey i mnie przytulił.
-Aktualnie trochę nie mogę oddychać, mocno mnie ściskasz.
-Wybacz.
-Chcesz nam to jakoś wyjaśnić? -spytał pomarszczony Scott.
-Em... Ja..
-Weszła mu do głowy i trochę namieszała nieprawdaż? -powiedział Deaton. -Jak dotąd znałem jedną taka osobę, która to potrafi... Nazywała się Charlotte Parker. Znasz ją doskonale prawda, Charlie?
-Mama, ale skąd? Jak? Przecież ona była normalna. Powiedziałaby mi coś, nauczyła by mnie! Chyba, że...
-Ani mi się waż tego kończyć! Twoja mama była dobrą matką i by ci tego nie zrobiła. -powiedział Deaton, broniąc jej.

•Mój Krzyk Szansy•   (Teen wolf)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz