Rozdział 8- Najciemniej jest zawsze przed świtem

13 4 0
                                    

Alicja

Ludzi było nie wielu. Zresztą po narodowym odwołaniu Zaduszek można było pójść na cmentarz później. Nie było zwyczajowych tłumów ludzi. Gdzie niegdzie płonęły znicze, które wielkością i szklanym przepychem przypominały wiktoriańskie latarnie. Panował tu tak niesamowity spokój, że pomyślałam, że to tutaj zaczyna się wieczność.

Stąpając po kamiennych płytkach głównej alei rozglądałam się uważnie na boki. Usiłowałam przypomnieć sobie drogę do grobu krewnej, której nie dane mi było pożegnać. Miejsce przywoływało mi nie wesołe myśli o tym, że z roku na rok widzę coraz bardziej jak między ludźmi narasta mrok i zaczynam mieć wrażenie, że wkrótce dla nikogo nie będzie na ziemi dobrego miejsca. Znalazłam go. To jedyne dobre miejsce jakie dzisiaj widzę. Ona była , a teraz jest tutaj. Kucnęłam i drżącą ręką odpaliłam zapałkę i przyłożyłam ją do knota. Szybko zapłonął, zakręciłam pokrywkę i postawiłam znicz na kawałku płyty. Przeżegnałam się i przez chwilę cicho pomodliłam. Nagle poczułam przenikliwe kłucie w zranionym boku, aż stęknęłam. Zrobiło mi się zimno, a na czole pojawiły się krople potu. Skuliłam się, skrzyżowałam ręce na piersiach i trwałam chwilę w bezruchu, usiłując przeczekać falę bólu.
-Dobrze, że jesteś. - usłyszałam za plecami znajomy głos i niechętnie się odwróciłam, stając twarzą w twarz z Zorią. Wezbrała we mnie następna fala, tym razem agresji. Miałam ochotę mu przyłożyć i absolutnie nie zamierzałam się z tym kryć.
-Jak dla kogo. - powiedziałam zimno-Szukasz tu miejsca dla siebie?
Na jego twarzy pojawił się grymas bólu, a spojrzenie zrobiło się na chwilę jakieś odległe. Na chwilę opuścił mnie gniew i niemal zrobiło mi się go żal. Niemal. Z jakiegoś powodu spodziewałam się raczej chłodnej polemiki, a co najmniej zero poczucia winy za to, w co mnie ostatnio wpakował. Po chwili ciszy zdecydował się jednak na nowo podjąć rozmowę.
-Już znalazłem, ale nie tak jak myślisz. Ostatnio ciężko cię spotkać, dlatego zdecydowałem się pójść tutaj za tobą.
-Znalazłeś mnie. Misja wykonana, a teraz spływaj.
-Kiedy wrócisz do szkoły?
-A kiedy mamy rok przestępny?
-Pytam poważnie...
-A bo co? Zadanko domowe stygnie? Jesteś zwyczajnie bezczelny! Nie dość, że spóźniłeś się na umówione spotkanie, to jeszcze twoi znajomi usiłowali mnie zabić!
-O co ci chodzi...
-O ten tramwaj co nie chodzi! Tak jak Regina będziesz udawał, że nic się nie stało i w ogóle się czepiam?! Odpowiesz za to! Zwyczajnie odpowiesz!- wrzasnęłam histerycznie i całkiem bez sensu. I nie na miejscu. W końcu byliśmy na cmentarzu.
Dygotałam z zimna i adrenaliny. Próbowałam to ukryć ale chyba słabo mi szło. Zoria szybkim krokiem skrócił dzielący nas dystans, ale ja równie szybkim krokiem go wydłużyłam. Znowu zaczęło mi się kręcić w głowie, a w dodatku stwierdziłam, że oprócz nas dwojga nikogo innego tu niema i nie spodobała mi się ta myśl.
-Pokaż ranę. - powiedział stanowczo.
-Jaką ranę?
-Tą, którą zadaliśmy ci przed domem. - znowu skrócił dystans i przyparł mnie do kosmatej tuji.
-To nie żart. - powiedział cicho i delikatnie rozpiął mi kurtkę. Po chwili podwinął bluzkę lekko do góry i skrzywił się na widok opatrunku powoli przesiąkającego krwią. Ta rana tak naprawdę co dnia się otwierała i co dnia doprowadzała mnie do płaczu. Ale cóż, do lekarza strach było iść, a do szpitala tym bardziej. Nie dam sobie wydłubać zatok. Zoria o nic nie pytał. Zajrzał pod opatrunek i cicho westchnął.
- Nie za...
-No proszę... Proszę! - usłyszałam głos pani Jaśminy. - Świętości nie umieją uszanować! Może od razu idźcie na rynek, będzie bardziej emocjonująco!
Zoria poprawił opatrunek, a ja szybko zapięłam kurtkę.
-To nie tak, jak pani myśli... - zaczęłam zaczerwieniona, ale tym razem to Zoria mi przerwał.
-Koleżance gąsienica wpadła pod kurtkę, więc pomagałem ją wyjąć. -Historia z gąsienicą była cienka ale nie odezwałam się.
Pani Jaśmina przewróciła oczami i pokręciła głową, litościwie już nic więcej na ten temat nie powiedziała. Kiedy odeszła, odetchnęłam z ulgą.
-Oryginalne wyjaśnienie. - powiedziałam i parsknęłam śmiechem. W jego oczach mignął figlarny błysk ale za chwilę się ulotnił, kiedy spojrzał na tablicę z numerem alejki.
-Masz jeszcze jeden znicz? - zapytał, a kiedy potwierdziłam, ruszyliśmy do alejki numer XIV.

Lucek

-Boisz się? - zapytała Misaki, Japonka w moim wieku, która dołączyła do naszych dodatkowych zajęć z języka polskiego. Cóż, ja i inni kiepsko radzący sobie z polszczyzną nieszczęśnicy musieliśmy zostawać godzinę po lekcjach by odrobić braki . Misaki miała ciemne oczy i długie czarne włosy spięte w kucyk na czubku głowy. Była niska, szczupła i nieśmiała. Na zajęciach dosiadała się zawsze do mojej ławki. Była z innej klasy.
-Nie, dlaczego? - zapytałem zaskoczony, na chwilę odrywając wzrok od okna. Lekko wzruszyła ramionami i wyjaśniła:
- Jesteś smutny, wyglądasz na chorego i narysowałeś grób w zeszycie.
Nie wiedziałem, że to aż tak widać. Uśmiechnąłem się do niej i wskazałem na maleńką papierową figurkę stojącą obok jej piórnika. Wyglądała... jak smok.
-Co to? - zapytałem, próbując odwrócić uwagę od nieprzyjemnego tematu.
-Smok. Jeden z najbardziej popularnych wzorów origami.
-Czy wszyscy składacie origami w Japonii? - zapytałem niemądrze i wziąłem figurkę do ręki.
-Oczywiście, że nie. Ale ja bardzo lubię orgiami.
Pomyślałem o kalejdoskopie z papieru, który porzuciłem w październiku na półce i do tej pory zdążył się już zakurzyć. Pokiwałem głową z roztargnienia ale Misaki nie dawała się zbyć. -Nie jestem w Polsce, ponieważ tam gdzie mieszkałam było mi dobrze. Dobrze wiem, co to znaczy mieć problemy.-Widziałam, co Marcjan podrzucił ci do plecaka. Masz ślady krwi na rękawie. Może powiesz mi co się stało?
-Skoro widzisz, to po co pytasz? -odpowiedziałem pytaniem i szybko schowałem rękaw pod ławkę. Byłem zły na siebie, że po tylu dniach jeszcze nie potrafiłem porządnie zawiązać swojego opatrunku. W dodatku odnosiłem wrażenie, że Misaki nie jest moją rówieśnicą. Sposobem mówienia różniła się od moich koleżanek z klasy. Ponadto Misaki zdawała się widzieć o wiele więcej niż inni. O wiele więcej niż było to w mojej strefie komfortu. Słysząc moją odpowiedź pokręciła głową z dezaprobatą.
-Lucek, nie uważasz, że czas to przerwać? - wpatrywała się we mnie wyczekująco. Figurka smoka w moich dłoniach szybko traciła na urodzie od bezmyślnego obracania jej w palcach. W głębi duszy wiedziałem, że ma rację.
-Tego jest za wiele. - powiedziałem na granicy jęku i szeptu, szybko odkładając figurkę na miejsce. Usłyszała co mówię, pomimo gwaru w klasie.
- Zgadzam się. Moja mama mawia, że najciemniej jest zawsze przed świtem. - powiedziała pocieszająco i chwyciła mnie za rękę. Tą, którą próbowałem ukryć pod ławką. Nie odtrąciłem jej tym razem.

Mroki poświęceniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz