Biegnę przez ulicę, nie patrząc na zatrzymujące się z piskiem opon samochody i wściekłych kierowców. Jeszcze tylko jedna ulica i dopadnę do drzwi biurowca. I tak już jestem spóźniona.
- Boże drogi, żeby Jake'a nie było dzisiaj w pracy, albo żeby go wezwali na górę. Cokolwiek, byleby tylko nie zauważył mojego spóźnienia. - wpadam do budynku i pędem lecę do windy. Po chwili jestem na siódmym piętrze, gdzie pracuję. Z duszą na ramieniu idę do swojego biura. Już mam nacisnąć klamkę, gdy słyszę ten głos. Głos, który powoduje, że włoski na karku stają mi dęba, w ustach mam Saharę, ciało oblewa zimny pot, a śniadanie podchodzi do gardła.
- Spóźniłaś się Jefferson. - czuję jego oddech na moim karku i nie jestem w stanie się ruszyć. Jego dłoń sunie po moich plecach nieuchronnie zbliżając się do lini pośladków. - Wiesz co to znaczy. - bardziej stwierdza niż pyta. Nie jestem w stanie się ruszyć ani wydobyć z siebie słowa, co on bierze chyba za zgodę. - Dzisiaj o osiemnastej w moim gabinecie. Odpracujesz ten kwadrans spóźnienia. Jeśli nie, jutro możesz nie przychodzić, a ja dopilnuję żeby nikt w Nowym Jorku Cię nie zatrudnił. - klepie mnie lekko w tyłek i odchodzi, pogwizdując. Stoję nadal przy drzwiach i nie potrafię ich otworzyć. Strach miesza się z obrzydzeniem. Nie wiem co mam zrobić. Przez moją głowę galopują myśli z prędkością światła, a ja nie jestem w stanie skupić się na żadnej z nich. Resztkami sił zmuszam się do naciśnięcia klamki. Na sztywnych nogach dochodzę do swojego biurka i zmuszam się, by usiąść na krześle. Koleżanka z biurka obok posyła mi smutne spojrzenie. Siedzę i gapię się w ekran wciąż wyłączonego komputera.
- Tyle starałam się o tę pracę. Taka byłam szczęśliwa, gdy ją dostałam. A teraz jej nienawidzę. Przez niego. On sprawił, że prawdopodobnie każda z dziewczyn pracujących w naszym dziale, każdego dnia zmusza się by tu przyjść. Nasz szef. Jake Wilson. Szybko zorientowałam się, co jest na rzeczy. Dodatkowo tamtą dziewczyna, Ashley. Wyskoczyła z tarasu na dwunastym piętrze. To było po tygodniu mojej pracy. Wiem, że to jego wina. Zrobił jej to samo, co wszystkim. Wszystkie o tym wiemy, ale siedzimy cicho. Dzisiaj przyszła znów kolej na mnie. Albo zrobię, co będzie chciał, albo mnie zniszczy. - Resztkami sił zmuszam się do włączenia komputera. Nie potrafię się skupić. Myślę tylko o tym, co czeka mnie dziś wieczorem.
- Gdyby Pan Knox wiedział, na pewno by na to nie pozwolił. - słyszę cichutki głos koleżanki obok. Nie docierają do mnie jej słowa. Myślę tylko, że mam dwa wyjścia, albo spełnię jego żądanie, albo skoczę z tarasu jak Ashley. Tylko jakiś cichutki głosik z tyłu głowy mi podpowiada, że może Sonia ma rację. Może gdyby Pan Knox, czyli właściciel tej firmy się dowiedział, może nasza udręka by się skończyła? Bardziej udając, że pracuję niż robiąc to rzeczywiście, w głowie przeżywam prawdziwą burzę myśli. Muszę coś z tym zrobić. Nie pozwolę się więcej dotknąć temu obrzydliwemu zboczeńcowi. Myśl, że Pan Knox to nasza ostatnia nadzueja dudni w mojej głowie coraz głośniej. - Tylko, czy będę miała odwagę do niego pójść? Muszę! - tłumaczę sama sobie. - biorę pierwsze lepsze dokumenty z biurka i wypadam z pokoju. W windzie wciskam guzik z najwyższą liczbą, a w myślach powtarzam jak mantrę, albo to, albo skok z balkonu.No hej robaczki moje kochane. Przychodzę do Was z nowym opowiadaniem. Tym razem nie będzie Hogwartu, magii i tym podobnych. Opowieść jest bardzo współczesna. Mam nadzieję, że spodoba się Wam i przyjmiecie ją ciepło. Życzę przyjemnego czytania 😘😘😘.
CZYTASZ
Zapisane w gwiazdach
Lãng mạnDorothy, młoda pracownica ogromnej korporacji, jak kilka jej koleżanek i mobbingowana i napastowana seksualnie przez szefa swojego działu. Kiedy po jej spóźnieniu się do pracy, szef daje jej ultimatum, albo seks z nim, albo zwolnienie z pracy, wystr...