24 grudnia
Wigilijny wieczór. Nakładam jedzenie na wystawne talerze i półmiski. I czekam. Czekam na rodzinę. Mama biega od rana by wszystko prezentowało się jak najlepiej. Ja też. Biegam w myślach. Dziś mija rocznica. Rocznica opuszczenia naszego domu przez Ciebie. Już nie wróciłeś. Od 365 dni nie widziałem Cię. W ogóle. To dziwne. Ale zdążyłem się już przyzwyczaić. Już nie czuję bólu tak jak kiedyś. Już nie próbuję Cię szukać. Nie patrzę na inne zakochane pary i nie załamuję się.
_________________________________________- Stephan, nałożyłeś już tę rybę? - mama nie odpuszczała nawet na chwilę.
- Tak. Prawie już skończyłem robotę.
- To świetnie. Za chwilę przyjedzie rodzina i chcę by wszystko było zrobione przed czasem - krzyknęła w moją stronę i uśmiechnęła się.
Pierwsi goście zaraz będą zjawiać się na wieczerzę wigilijną. W sumie, nic nowego. Pewnie będą się wypytywać czy kogoś mam, czy ktoś mi się podoba i tym podobne rzeczy. To w świętach jest najbardziej wkurzające. Serio. Każdy zawraca się dupę, bo wie, że tyle czasu na to ma tylko w święta.
U nas w domu wszystko jest już gotowe. Dania na stole, sianko pod obrusem, światełka na choince się świecą, a w tle lecą kolędy. W domu czuć zapach prawdziwych, rodzinnych świąt. Może będą lepsze niż te ubiegłoroczne...
No i się zaczęło. Pierwsze pukanie do drzwi.
- Stephan, możesz otworzyć? - mama krzyknęła z oddali. Niby wszystko mieliśmy już gotowe, ale ona ciągle jeszcze siedziała w kuchni i coś dorabiała.
- Jasne, już idę.
Wolnym krokiem podszedłem do drzwi.
- Wpuścisz mnie? Wiem... Może na początku wypadałoby się przywitać, ale... Kurde, nie mogę...
PRZEPRASZAM BARDZO, CO?! ANDREAS!? Nie no, ku*wa nie wierzę!
- Andreas... Ty... Nie wierzę... - na początku mnie totalnie zatkało, ale zawału chyba w tym wieku nie dostanę - Ty gnido! Człowiek już zapomina o wszystkim, próbuje sobie ułożyć życie, a tu takie kurewskie gówno przychodzi Ci po roku i jak gdyby nigdy nic puka do twoich drzwi!
I tutaj właśnie zabrakło mi tchu. Boże Święty, nigdy nie pomyślałbym, że ze mnie, oazy spokoju, wyłoni się taki diabeł. Ale chyba nie powinienem się dziwić, bo do moich drzwi zapukał człowiek, który zniszczył mi życie, człowiek, przez którego wpadłem w życiowe gówno... I po odzyskaniu oddechu mogłem mówić dalej.
- Wiesz co? Na dodatek to ty mnie zdradziłeś, a nie ja ciebie!
- Nie zdradziłem cię - powiedziałeś to trzęsąc się. Nie wiem czy z zimna, czy ze strachu.
- Ta akurat...
- Stephan, mówię ci. Nie zdradziłem cię. Poważnie.
Ale chwila, co? Czyli jednak mnie nie zdradziłeś... A myślałem, że to tylko moje głupie wyobrażenia. I na dodatek te sny...
- Nie wiem czy mogę Ci wierzyć. Po tym co zrobiłeś... To niby dlaczego ściemniałeś, co?
- Miałem dosyć, wybuchłem... Nie przemyślałem tego. A potem nie wypadało mi wrócić i z resztą nie chciałem. Bałem się poważnej rozmowy. Zgrywałem twardziela, którym nie byłem - powiedziałeś już ze łzami w oczach.
- Wellinger, tylko nie rycz mi tu.
To aż dziwne, ale tym razem mi zrobiło się ciebie żal. Ale tylko trochę i tylko na chwilę.
I teraz ja dalej zacząłem się wypowiadać.- Ty sobie nawet nie zdajesz sprawy co ja tutaj bez ciebie przechodziłem... Załamania nerwowe, niechęć do życia, nie umiałem się wygrzebać z dołku... I to wszystko przez ciebie! - zacząłem łkać.
Przez chwilę płakałem cicho. Nie były to łzy smutku. Nie tym razem. To były łzy złości. Takie miałem prawie zawsze, gdy się denerwowałem.
- Przepraszam... Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie... To było po prostu przez moją głupią słabość... Nie potrafiłem powiedzieć "nie".
- Ja też cię przepraszam... Nie widziałem, że tak bardzo cierpisz, ale wystarczyło mi powiedzieć, wiesz? Ja nie dawałem sobie już rady. Życie było dla mnie męką...
- Wiem - przytaknąłeś mi szybko i bez zastanowienia.
- Gówno wiesz! - krzyknąłem tak głośno, że chyba cała ulica mnie usłyszała.
- Wiem. Naprawdę wiem - dalej zachowywałeś spokój.
Co? Ja już nie mogę połapać co się dzieje...
- Ale jak ty możesz to wiedzieć, co? Możesz się tylko domyślać.
- Tylko, że ja naprawdę wiem. Wiem o tobie więcej niż się spodziewasz. Przez ten cały rok, okrągły rok, mieszkałem u twoich rodziców...
Serce zaczęło mi bić jak szalone. Czułem, że zaraz obleję się potem i po prostu ucieknę. Tak jak ty rok temu...
- Nie wierzę - pisnąłem cicho pod nosem.
- Byłem bardzo blisko ciebie. Bardzo blisko. Nie mógłbym bez ciebie żyć... Codziennie dowiadywałem się o tobie nowych faktów, co u ciebie słychać i jak żyjesz, a jak przyjeżdżałeś do swoich rodziców chowałem się w garażu i słuchałem twojego głosu. Cały czas cię słyszałem...
Przełknąłem głośno ślinę tak, abyś usłyszał. Kilka pojedynczych łez spłynęło mi po policzku. Dlaczego? Za dużo informacji w ciągu tak krótkiego czasu.
- Czyli ty cały czas byłeś tak blisko mnie...
- Bo ja cię kocham...
Teraz oboje staliśmy przed drzwiami cicho łkając. Ja i ty. Znowu razem. Inaczej. Dziwnie.
W Wigilię Bożego Narodzenia...
__________________________________________
Będzie jeszcze jeden rozdział ;)
CZYTASZ
All I Want For Christmas Is You ||| Stephan Leyhe [✓]
FanfictionCoś innego, tajemniczego... Książka pisana jako prezent na święta ❤️ Mam nadzieję, że się spodoba ;) [Zakończone]