Rozdział Trzydziesty czwarty

4K 194 29
                                    

— Nie chcę żebyś tam szła! — mówi po raz kolejny tego poranka Sam, chodząc nerwowo po salonie.

— Na litość boską, Sam! — krzyczę znowu. — Przecież nie idę tam, żeby się z nim przespać, tylko żeby zabrać swoje rzeczy!

— A skąd mam to wiedzieć?! — wrzeszczy, jeszcze głośniej niż ja. — Byłaś z nim przez cztery lata i nadal ryczysz za każdym razem, kiedy go widzisz! Powie ci kilka rzewnych słów...

— Skończ! — Patrzy na mnie spod łba. — Zamknij się, zanim dokończysz to zdanie, Sam.

Biorę głęboki oddech. Kątem oka widzę Thomasa, krzątającego się w kuchni. Obserwuje nas z daleka, zerkając raz za czas, jakby sprawdzając czy ma uciekać z pola walki.

— Naprawdę sądzisz... Boże, naprawdę, Sam? Naprawdę uważasz, że mogłabym to zrobić?

— Nie, po prostu...

— ... Cię kocha — Kończy z kuchni Thomas, śmiejąc się pod nosem.

— Spierdalaj — odpowiada mu Sam, opadając ciężko na kanapę.

— Luz, zamknę się w pokoju i będę udawał, że was nie słyszę. — Informuje nas Thomas i biorąc do ręki talerz z kanapkami, znika z salonu.

Wzdycham ciężko, siadając obok Sama.

— Muszę to zrobić, Sam. — Wykręcam nerwowo palce.

— Nie prawda — Upiera się jak mały chłopiec. — Nie chcę, żebyś tam szła. Na samą myśl, skacze mi ciśnienie.

Uśmiecham się do niego krzywo.

— Ale ja chcę. — Zakładam na ucho kosmyk włosów. — Zrozum, byłam z nim przez cztery lata, a znamy się niemal całe życie. Zasługuje na lepsze zakończenie. Oboje zasługujemy. Mówiłeś, że to wszystko rozumiesz.

Sam ucieka spojrzeniem.

— Wiem, Śnieżynko, po prostu... — Przejeżdża dłonią po twarzy. — Po prostu mi się to nie podoba. Nie mogę sobie poradzić z myślą, że tak wiele was łączy.

Biorę jego twarz w dłonie, zmuszając go, żeby na mnie spojrzał. Jego policzki są szorstkie, a w spojrzeniu gniew miesza się z lękiem i czułością.

— Kocham cię — mówię.

— Jego też kochałaś — szepcze cicho. — I przestałaś.

Opuszczam ręce, czując jak nagle zaczynają drżeć. Kręcę powoli głową, nie spuszczając spojrzenie z jego twarzy.

— Nie rozumiesz, Sam? — Patrzy na mnie zdezorientowany. — Właśnie o to chodzi... Byłeś pierwszym chłopakiem, którego pokochałam. I jakaś część mnie, nigdy nie przestała cię kochać. I cholera, nigdy nie przestanie. Uwierz mi, że próbowałam. Robiłam wszystko, żeby wyrzucić cię z serca, a ty wracałeś za każdym razem, jak jakiś cholerny, uparty bumerang.

Wypuszczam głośno powietrze, kończąc moją wypowiedź. Powoli wstaję z kanapy.

— Idę do Robbiego. Nie wyląduje u niego w łóżku. — Zapewniam. — Zabiorę swoje rzeczy i przeproszę go za wszystko co zrobiłam. Co my zrobiliśmy.

Sam patrzy na mnie długo, jakby się nad czymś usilnie zastanawiał.

— Zawiozę cię tam i będę czekał w aucie.

— Sam...

— Idę na kompromis — rzuca, wstając z kanapy. — Wesprzyj mnie w tym, Śnieżynko.

I puszczając mi oczko, rusza w stronę wyjścia. Zgarnia z wieszaka skórzaną kurtkę i zatrzymuje się w drzwiach, patrząc na mnie wyczekująco.

Wywracam wymownie oczami, widząc jego rosnący uśmiech. Nie zostaje mi nic innego jak do niego dołączyć.

Nasze nigdy (The Strangers, #1)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz