Ręce Sama ciągle zaciskają się na mojej talii, a ja zaczynam się zastanawiać, kiedy ramiona Robbiego, które były najbezpieczniejszym miejscem na ziemi, zostały zastąpione przez Sama. Ta zmiana wkradła się tak powoli i niepostrzeżenie, że teraz, kiedy sobie to uświadamiam, ledwo mogę oddychać. A może chodzi o bliskość Sama. O to że czuję jego dziko galopujące w piersi serce. Jego gorący oddech łaskocze moją szyje i obojczyki, i mimo iż moje własne serce nie pozostaje obojętne i w swoim szaleńczym biegu, dorównuje sercu Sama, czuję się wyjątkowo spokojna. To ten dziwny rodzaj spokoju, kiedy wiesz, że wszystko jest na swoim miejscu.
Nie potrafię znaleźć żadnych słów, a nawet gdybym potrafiła i tak niedane byłoby mi je wypowiedzieć, bo ostry dźwięk mojego dzwoniącego telefonu, przerywa ciszę.
Sam drga lekko, jakby wybudzony z półsnu.
— Odbierz — szepcze cicho.
Zagryzam mocno wargi, zanim niezdarnie wstaję z jego kolan. Bez ciepła jego rąk, momentalnie robi mi się zimno i przestaję czuć się bezpiecznie. Tu, na zewnątrz jego ramion, świat zdaje się być okrutnym miejscem.
Na wyświetlaczu mojego telefonu pojawia się biały napis „Robbie" i przez chwilę waham się czy odebrać.
— Halo? — odzywam się nieco zachrypniętym głosem.
— Płaczesz? — Troskliwy głos Robbiego, sprawia że cała lodowacieje.
— Nie. — Imituję śmiech, zerkając nerwowo na Sama. — Mam tylko katar, chyba złapałam przeziębienie.
Powoli wychodzę z pokoju i staję na korytarzu. Sam nadal siedzi na moim różowym łóżku. Zamyka oczy i unosi brodę w stronę sufitu.
— Wszystko w porządku, Robbie? Coś się stało?
Zanim jeszcze kończę pytanie, znam już odpowiedź. Nie wiem skąd to wiem, bo Robbie nie zdążył właściwie powiedzieć nic oprócz jednego słowa. A mimo to wiem. Tak po prostu.
Robbie wzdycha głośno po drugiej stronie linii.
— Ojciec jest w szpitalu — mówi. — Lekarze nie dają mu dużo czasu. Mama chce go zabrać do domu, żeby... — Urywa, a głos mu się łamie.
— Zaraz kupię bilet i... — Wypalam bez zastanowienia.
— Nie, Isa. — Przerywa mi. — Nie możesz tak po prostu przylecieć, nie po to dzwonię.
— Ale potrzebujesz mnie.
— Musisz iść jutro do pracy, dobrze wiesz, że cię wyleją, jeśli tego nie zrobisz...
— Robbie...
— Przyleć po jutrze. W sobotę. — Bierze głęboki oddech. — Dam sobie radę, kochanie.
— Jeśli nie po to dzwonisz, to po co? — pytam, zamykając oczy. Nie potrafię patrzeć na Sama i rozmawiać z Robbiem.
— Chciałem ci tylko to powiedzieć. — Wzdycha. — I że cię kocham.
Wielka gula staje mi w gardle i zerkam ukradkiem na Sama.
— Ja cię też kocham — odpowiadam, patrząc na starszego z braci. I kto wie? Może mówię do nich obu.
Robbie rozłącza się bez zbędnego pożegnania, a ja nadal stoję na przedpokoju z telefonem przyciśniętym do ucha. Muszę zamknąć oczy, żeby nie czuć jak bardzo szczypią od żalu i wyrzutów sumienia. Otwieram je, słysząc kroki. Sam ubrał skórzaną kurtkę i nacisnął już klamkę drzwi wyjściowych.
— Gdzie idziesz? — pytam żałośnie.
Ramiona Sama opadają nieznacznie, zanim się do mnie odwraca. Twarz ma bladą i nieprzeniknioną.
CZYTASZ
Nasze nigdy (The Strangers, #1)
RomanceKSIĄŻKA PISANA MILIONY LAT TEMU. Przyszły pan prawnik, który nie wie czy chce być prawnikiem. Zagubiona baletnica, która stara się być tym, kim chcą żeby była. I złamany muzyk, który robi to co chce. Melisa Rousseau kocha Robbiego Blacka od zawsze...