Rozdział Ósmy

6.1K 458 34
                                    


Budzi mnie głośny trzask zamykanych drzwi.

Przez chwilę wpatruję się w biały sufit, starając się przypomnieć co właściwie się stało. Znowu byłam w sypialni Sama. Znowu trafiłam do niej nie całkiem świadoma. Jeśli tak dalej pójdzie, wejdzie mi to w nawyk.

Zamykając na moment oczy, sięgam do mojego telefonu leżącego na szafce nocnej. Wskazuje godzinę ósmą trzydzieści dwie. Mam dwa nieodebrane połączenia od Dorrit i jednego smsa od Lany. Zero wiadomości od Robbiego. Coś zimnego zaciska się na moim sercu, jednak szybko się opamiętuję. Wszystko jest w porządku. Pomijając fakt, że leżę półnaga w łóżku jego brata, z którym... O Boże!

Zaciskam mocno powieki, chcąc pozbyć się wspomnień z poprzedniej nocy. Wyrzuty sumienia i wstyd mieszają się w jedno, kiedy niezdarnie wyplątuję się z pościeli. Pozostaje mi mieć nadzieję, że na akcji w samochodzie się skończyło.

Szybko wciągam na tyłek beżową spódnicę, które wygląda jakbym wyciągnęła ją z dna szafy i zamieniam rozciągniętą koszulkę Sama, na mój biały sweterek. Nawet nie chcę widzieć, jak teraz wyglądam. Zapewne uciekłabym z krzykiem. Co jest już prawdopodobne, bo na myśl o spotkaniu ze starszym Blackiem, czuję panikę.

Zbieram jednak w sobie resztki nadwyrężonej odwagi i wychodzę z sypialni. Salon wydaje się być pusty, jedynie na czarnej kanapie leży wymięta koszulka.

— Sam?! — krzyczę do pustego mieszkania, które okazuje się nie tak puste, jak myślałam.

Coś trzaska w kuchni, a ja podskakuję w przestrachu. Naciągam krótką spódnicę, jakby w ten sposób miała zakryć moje nagie nogi, i ruszam w stronę dźwięku.

— Sam, to ty?

Z kuchni zamiast mężczyzny wyłania się ktoś inny. Ktoś na widok kogo żółć podchodzi mi do gardła.

— Co ty do cholery tutaj robisz?

Serce mi zamiera, kiedy patrzę na gniewny wyraz twarzy byłej żony Sama. Margot krzyżuje ciemne ręce na pokaźnych piersiach i przechyla w lewo głowę, przez co czarne loczki opadają jej na obcisłą, skórzaną bluzkę. Wygląda tak olśniewająco, że momentalnie czuję się brzydka i malutka.

— Cześć — mamrotam niewyraźnie, nie mogąc zmusić mojej zaspanej i skacowanej głowy do wysiłku.

Margot prycha jak rozwścieczona kotka. Mam ochotę odpowiedzieć tym samym. Przepraszam bardzo, ale kim ona jest żeby na mnie prychać?! Gniewnie marszczę brwi.

— Pytałam, co ty do cholery tutaj robisz? — powtarza.

— Mogłabym zapytać o to samo — odpowiadam, unosząc w górę brew. Ta sytuacja w ogóle mi się nie podoba.

— Dobra, posłuchaj mnie... Nie mam pojęcia co jest w tobie takiego wyjątkowego, co sprawia, że Sam zachowuje się jak skrzywdzony szczeniaczek i szczerze powiedziawszy nie chcę wiedzieć. Ale znam Sama od pięciu lat i jeśli jeszcze raz kiedykolwiek go skrzywdzisz wydłubię ci oczy, jasne?

— Och, rozumiem — mówię robiąc krok w jej stronę. — Ciągle nie możesz przeżyć, że cię rzucił.

Wychucha głośnym, wcale nie wesołym śmiechem.

— Wiesz, czego się dowiedziałam przez te pięć lat? — pyta z kpiącym uśmiechem, błąkającym się na ustach. — Sam nie należy do osób, które potrafią stworzyć stały związek... Więc najpewniej jesteś tylko kolejną cizią na jedną noc.

— A ty czujesz się wyjątkowa, bo dostałaś ich całe czternaście? — Unoszę brew, krzyżując jednocześnie ręce na piersi.

— Posłuchaj... — warczy nieprzyjemnie, wyciągając w moją stronę palec. Ma krwistoczerwone paznokcie.

Nasze nigdy (The Strangers, #1)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz