Rozdział Piąty

6.8K 489 27
                                    


Wnętrze nowiutkiego, srebrnego lexusa Robbiego wypełnia ciche brzmienie Kings Of Convenience Scars On Land. Za oknami migają mi szare budynki Seattle, rozmazując się w strugach deszczu, który spadł zupełnie niespodziewanie.

Robbie milczy cały czas. Kiedy mnie zobaczył rzucił jedynie ciche słowa powitania i pocałował mnie delikatnie w policzek. Wiem, że coś jest nie tak i moje serce raz po raz zaczyna bić szybciej, zupełnie jakby Robbie w jakiś niewytłumaczalny sposób mógł się dowiedzieć o wszystkim co wydarzyło się w Poison, kiedy tylko na mnie spojrzy.

Wzdycha nagle głośno i nie odrywając wzroku od jezdni przed nim, bierze moją dłoń i splatając nasze palce, kładzie ją sobie na udzie. Zamykam oczy, opierając się o chłodną szybę.

Wszystko jest w porządku, przekonuję samą siebie. Milczenie z Robbiem jest wspaniałe, niekrępujące i całkowicie naturalne. Właśnie to było wspaniałe w naszej relacji. Wszystko z Robbiem było takie naturalne i proste.

Robbie jest wszystkim czego kiedykolwiek chciałam. Jest przystojny, ambitny i mnie kocha. A ja kocham jego. Kocham ten jego zamyślony uśmiech. Ciemne, zamyślone spojrzenie, które kierował na mnie znad książki. Lubię naszą codzienność.

Znam jego twarz lepiej niż moją, jego serce jest w moich dłoniach, a moje w jego. I jestem absolutnie pewna, że jest tam bezpieczne. Lubię sposób w jaki mnie całuje. Delikatnie, jak muśnięcie skrzydeł motyla, nieco niepewnie, żeby zaraz potem zmienić pocałunek w pełen pasji i namiętności. Lubię budzić się w jego objęciach i czuć jego spokojny oddech na mojej szyi. Czuję się absolutnie bezpiecznie, kiedy jest obok. Jakby nic i nikt nie mógł mnie skrzywdzić.

— Robbie? — zaczynam cicho, przerywając ciszę. W radio gra właśnie cicha gitarowe solówka, a mój szept zdaje się być głośnym krzykiem w tej spokojnej ciszy.

Robbie powoli przenosi na mnie spojrzenie. Jego szare oczy wydają się być zmęczone, a zaciśnięte usta zdradzają oznaki zaniepokojenia. Wiem, że coś go martwi. A kiedy on jest smutny, ja automatycznie też.

— Hm? — mamrocze.

— Chcesz o tym pogadać? — pytam, zaciskając mocniej nasze palce. Robbie wzdycha ponownie i kieruje wzrok na nasze dłonie, złączone na jego udzie. Leciutki uśmiech wykrzywia jego twarz. Gdyby nie elegancka granatowa koszula, jasna marynarka i eleganckie, ciemne dżinsy mógłby uchodzić za bliźniaka Sama. Są zaskakująco do siebie podobni.

Zagryzam mocno wargę, bo nie chcę mieć ich obu w głowie.

— Mogłabyś nie wspominać moim rodzicom o Samie? — pyta niepewnie, rzucając mi uważne spojrzenie. — Wiesz, że mama bardzo przeżyła, kiedy zniknął, a wszystko wskazuje na to, że nie ma zamiaru wrócić do domu, czy chociażby się z nimi skontaktować... — Unosi nasze ręce i składa na zewnętrz stronie mojej dłoni delikatny pocałunek. Ciepło rozchodzi się wokół mojego serca. — Po prostu nie widzę sensu, żeby o nim wspominać.

— Hej, spokojnie — mówię miękko, uśmiechając się do niego ciepło. Robbie odpręża się pod wpływem tego gestu. — Oczywiście, że mogę to zrobić.

Przez chwilę znowu żadne z nas nic nie mówi.

— Masz zamiar z nim porozmawiać? — rzucam niepewnie, obserwując uważnie jego reakcję. Zaciska mocniej szczękę, a wzrok mu ciemnieje.

— Nie sądzę — wzrusza ramieniem. — Nigdy się nie dogadywaliśmy, nie widzę powodu, żeby teraz zacząć. Zresztą ostatnim razem chyba jasno się wyraził.

Nasze nigdy (The Strangers, #1)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz