Rozdział 13

244 20 3
                                    

Idąc do Wielkiego Domu cała się trzęsłam. Miałam nadzieję, że spotkam kogoś znajomego po drodze, jednak nie widziałam nikogo. Ciekawe, jak Alexia sobie poradziła na naradzie. Z tego co wiem będzie to jej pierwsza misja. Mam nadzieję, że nie odbiorą jej tego zadania. Przecież Wyrocznia jasno dała do znaczenia, że chodzi o tę córkę Apolla a nie inną. Jest też inny problem. Na misję ma iść pięć osób, choć tradycją jest, iż idzie trójka obozowiczów. Lecz wiem, że Percy i Annabeth czasami łamali tę zasadę i nic złego się nie stało. Raczej znamy już skład naszej wyprawy, ale Chejron może to zmienić, oby nie. Wielki Dom zawsze robił na mnie wrażenie. Byłam w nim już dwa razy będąc nieprzytomna, ale nie zwiedziłam wszystkich pokoi. Już przed drzwiami można było usłyszeć głosy obozowiczów. Nie były spokojne, wręcz się przekrzykiwały. Nie dobrze. Zapukałam i czekałam, aż ktoś powie „Proszę” czy „Wejdź”, jednak nikt nie odpowiedział. Dotknęłam klamki i szybkim ruchem przekręciłam ją. Byłam w środku. Wszystkie oczy spojrzały w moją stronę, wszystkie rozmowy umilkły po prostu każdy się na mnie gapił. Inaczej sobie wyobrażałam naradę. Myślałam, że będzie w dużej Sali wszyscy będą siedzieli przy wielkim okrągłym stole, wszędzie jakieś monitory z informacjami z całego świata i tak dalej. Może oglądałam za dużo filmów szpiegowskich. Zaskoczyło mnie to, że zamiast okrągłego stołu był stół do ping-ponga. Nie było ekranów, tylko zwykłe obrazy i zdjęcia. To wyglądało tak ….. neutralnie. Pierwsza odezwała się moja grupowa.

- Margaret … jak dobrze, że już jesteś. Mam nadzieję, iż wiesz po co cię tu wzywamy.

- Tak. Chodzi o misję Alexi.- powiedziałam z powagą w głosie.

- Tak jest. Twoja przyjaciółka mówiła nam, że miałaś sny związane z wyprawą. Czy to prawda?

- Zgadza się. Śnił mi się jej ojciec, ale dzisiaj też miałam sny.

Opowiedziałam im o tych potworach, które słyszałam. Pominęłam fragment z Ateną, chciałam to zachować dla siebie. Centaur słuchał mnie bardzo uważnie.

- Dobrze, znamy już cel misji. Na wieczornym ognisku wybierzemy uczestników. Możesz odejść Margaret. Dziękujemy za twoją pomoc.- oznajmił kierownik obozu.

     Nie tak sobie to wyobrażałam. Chciałam jeszcze coś dodać, może usłyszeć więcej szczegółów. Jednak wzrok Annabeth powiedział mi, że nadszedł mój czas. Wyszłam niezadowolona, ale nic na to nie poradzę. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Może pójść do Lucasa? Nie, muszę porozmawiać z Alexią. Tu chodzi o naszą najbliższą przyszłość. Poszłam pod jej domek. Nikt nie wychodził ze środka, więc postanowiłam wejść. Z początku myślałam, że nikogo nie ma. Lecz po chwili usłyszałam czyiś płacz. Rozejrzałam się dookoła. Na łóżku siedziała moja przyjaciółka. Usiadłam koło niej i ją przytuliłam. Brakowało mi tego. Ostatnio rzadko bywałyśmy razem, albo ja byłam gdzieś z jej bratem, albo z Natalie. Zresztą nie dawno Alexia miała głęboką ranę po bitwie o sztandar. Zawsze się wspierałyśmy, nawet nie potrafiłyśmy się kłócić. Za każdym razem jak tam było wracałyśmy do siebie po 5 minutach z przeprosinami. Nie wyobrażałam sobie bez niej życia. Praktycznie znałyśmy się od zawsze. Mój tata, samotny ojciec i jej mama, która też samotnie wychowywała córkę poznali się za czasów studenckich. W pewnym momencie okazało się, że oboje zostaną rodzicami. Uzgodnili, że ich dzieci będą trzymać się razem. Szczęście sprawiło, że urodziły się dziewczynki. Z tego co wiem, to ojciec Alexi został z nią dłużej niż moja matka. Nie dziwi mnie to, w końcu oboje są greckimi bogami. Często bywałyśmy u siebie, jak mój tata musiał zostać dłużej w pracy to szłam do przyjaciółki i na odwrót. Potem razem chodziłyśmy do przedszkola i do szkoły. Kiedy jeszcze mama córki Apolla pracowała, a była śpiewaczką  chodziłyśmy zawsze na premiery jej występów w operze i teatrze. Jednak po kilkunastu latach postanowiła, że zajmie się tylko rodziną. Gdy Alexia miała 6 lat, jej mama wyszła za mąż. Jej nowym ojczymem został średnio bogaty kupiec z Nowego Jorku. Dwa lata później na świat przyszła pierwsza siostra dziewczyny, czyli Amelia. Była słodkim i rozpieszczonym dzieckiem. Zazdrościłam jej, że ma kogoś takiego. Mój tata raczej nie zamierzał się ożenić, więc z rodzeństwa były nici. Tuż przed przeprowadzką z Hoboken ponownie okazało się, że rodzina Milles się powiększy. Tydzień przed wakacjami doszedł do nich nowy członek rodziny. Tym razem był to chłopiec imieniem Alan. Przyznam nie przepadałam za małymi chłopcami, ale ten urzekł mnie swoim wyglądem i zachowaniem. Alexia na początku nie chciała się pogodzić z tym, że będzie miała kolejne dziecko pod opieką i zazdrościła mi bycia jedynaczką. Ja cały czas natomiast mówiłam jej, że jest wielką szczęściarą. Teraz, gdy sama nie jestem już jedynaczką bo mam kilkanaście sióstr i braci nie czuję się już samotna. Wiedziałam, że z przyjaciółką wiążą mnie silne relacje. Zawsze byłyśmy przy sobie, pomagałyśmy w trudnych sytuacjach i rozweselałyśmy, gdy nadchodziły smutki. Znamy się na wylot. Wiedziałyśmy po czym nam odbija, a po czym chce nam się płakać. Mówiłyśmy sobie wszystkie sekrety. Gadałyśmy o chłopakach, szkole z resztą, jak każde nastolatki. W razie jakiś przykrości od razu miałyśmy w lodówkach zapas ulubionych lodów każdej z nas i ukochaną cukiernię po drodze do domu. Często chodziłyśmy na zakupy, choć Alexia nie przepadała za przymierzaniem sukienek i obcasów jak ja. Lecz gdy przyszedł bal to ja pomogłam jej wybrać tę jedyną. Szukając jej spędziłyśmy 6 godzin w sklepach. Przymierzałyśmy od obcisłych po długie bez ramiączek. Ja już miałam sukienkę i buty, ale jej musiałam pomóc. Pamiętam jaka była radość jak pewien Dawid zaprosił ją na ten bal. Może nie był zbytnio piękny, ale grunt to to, że miała partnera. Ja towarzyszyłam pewnemu Michelowi, czyli największemu kujonowi w szkole. Pechem było to, że nie umiał tańczyć, co jest moją wielką pasją.

Ja-heroskaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz